Do momentu kryzysu finansowego na świecie, wiele państw Unii Europejskiej nie chciało zauważać rosnącej ekspansji urzędników z Brukseli w ich systemie legislacyjno – fiskalnym, mając nadzieję na unijne środki płynące szerokim strumieniem. Przywódcy polityczni kajali się przed Angelą Merkel stojąc w kolejce po kolejne dotacje, a Żelazna Kanclerz za pomocą Komisji Europejskiej oraz Parlamentu Europejskiego, chętnie je rozdawała inwestując pośrednio w swoją rodzimą gospodarkę. Kiedy w 2009 roku przyszedł czas refleksji i bilansu dotychczas zysków oraz strat, okazało się, że wiele państw żyło ponad stan wpędzając się w stale rosnący dług publiczny i zapaść systemu bankowego. Rozpędzonej niemieckiej lokomotywie nagle zaczął szwankować mechanizm, który do tej pory sprawdzał się rewelacyjnie.
Problemy w Helladzie rzuciły blady strach na niemieckie banki będące przed 2011 roku w posiadaniu greckich obligacji o wartości 16.6 mld euro. Nagła redukcja portfela do 10 mld euro wynikała z naturalnej obawy przed obciążeniem ich kosztami restrukturyzacji zadłużenia Grecji, czego wtedy domagał się rząd federalny. Rosnące niezadowolenie u sąsiadów zza Odry będące efektem narażenia RFN na koszty związane z ratowaniem strefy euro, zobligowały Merkel do podjęcia radykalnych działań. Nie chcąc nadszarpnąć swojego wizerunku na arenie europejskiej, postanowiła posłużyć się rękami KE oraz MFW, które to poprzez plan redukcji zadłużenia zakładający jego spadek o 40mld euro do 2020roku, doprowadziły do rozruchów na ulicach Aten.
Po Grecji, podobny scenariusz zrealizowano jeszcze w kilku innych krajach, aż w końcu nadszedł czas podpisania tzw. Paktu fiskalnego. Ta próba systemowego „rozwiązania” problemów finansowych strefy euro narzucona państwom przez rząd niemiecki, co do zasady, niczym nie różni się od tego co kiedyś zaproponowali nam Rosjanie w ramach ZSRR. Pakt fiskalny, narzuca nowe obowiązki wyłącznie krajom eurolandu. Państwa strefy euro muszą przesyłać projekty ustaw budżetowych do akceptacji przez Komisję Europejską.
I to zanim przedstawią je rodzimym parlamentom. Jeśli urzędnicy w Brukseli nie wyrażą zadowolenia, mogą publicznie poprosić o złożenie „samokrytyki” przez dany kraj i tym samym zmusić do wniesienia poprawek. „Dwupak” daje też większą swobodę w samym kreowaniu polityki fiskalnej poprzez przysyłanie unijnych „ekspertów” oraz straszak w postaci zawieszenia unijnych dotacji. A wszystko to w imię lepszej Europy równych szans.
Ostatnia bezprecedensowa akcja na Cyprze, która została przeprowadzona pod hasłem ratowania tamtejszego systemu bankowego była zamachem na własność prywatną ludzi, którzy teraz są obarczani rozrzutną polityką fiskalną elit europejskich i płacą za nią z własnej kieszeni. Skok na cypryjską kasę niczym nie różni się od kolektywizacji z lat 30-tych ubiegłego wieku. Niemcy, którzy naturalnie są siłą napędową UE, nie mogą pozwolić sobie na rozpad strefy euro i będą jej bronić za wszelką cenę, tak jak to robił przed laty Związek Radziecki. Niemiecka Fundacja Bertelsmanna obliczyła, że wyjście z eurolandu samej tylko Grecji oraz Portugalii, przyniosłaby Niemcom straty w wysokości 225 mld euro. Biorąc pod uwagę możliwość opuszczenia kolejnych, większych gospodarek, banki za Odrą naprawdę mają się czym martwić.