W poniedziałek rynki odczuły boleśnie konsekwencje pomysłu, by kosztami ratowania cypryjskiego systemu finansowego obciążyć obywateli, posiadających pieniądze w bankach. Ta decyzja podważyła zaufanie do instytucji finansowych. I to nie dlatego, że są narażone na ryzyko niewypłacalności, ale dlatego, że za ich pomocą państwo może zabrać dowolną część ulokowanych w nich pieniędzy. Nie tylko Cypryjczycy, ale i mieszkańcy Hiszpanii, Portugalii czy Włoch, będą swoje oszczędności chętniej przechowywać w materacach.
Na europejskich parkietach początkowa panika z czasem zaczęła ustępować racjonalnej ocenie sytuacji. Realne prawdopodobieństwo, że gdziekolwiek indziej zastosowany może być manewr podobny do cypryjskiego, jest jednak znikome. Uświadomienie sobie tego pozwoliło na zredukowanie sięgającej rano w Paryżu 2 proc. zniżki do spadku o 0,5 proc. Podobnie było we Frankfurcie i Londynie, a także na rynkach krajów najbardziej zagrożonych kryzysem, czyli w Madrycie i Mediolanie.
Nasz rynek zachowywał się odwrotnie. Początkowo spadki nie były duże. WIG20 zniżkował na otwarciu nieco ponad 1 proc. Później skala spadku zwiększyła się (w najgorszym momencie do 1,9 proc.). Ostateczna strata wynosząca 1,3 proc. stawia nasz wskaźnik na pozycji europejskiego wicelidera spadków, do spółki z indeksem w Madrycie. WIG20 ustępował jedynie moskiewskiemu RTS-owi, który spadł o ponad 3 proc.
Techniczny obraz rynku uległ znacznemu pogorszeniu. Obrona przed spadkiem poniżej 2450 punktów nie może być żadnym pocieszeniem. W przypadku wzrostowego odreagowania na świecie, trudno liczyć na powrót w okolice 2500 punktów, a tym bardziej na jego trwałe pokonanie. Na szczęście mamy doskonale zachowujący się sektor średnich spółek.
Dziś rynki będą reagowały na doniesienia dotyczące Cypru, ale będą także wsłuchiwać się w to, co powie Mario Draghi. Istotne będą nie tyle odniesienia do cypryjskiego zamieszania, ale polityki pieniężnej Europejskiego Banku Centralnego. Powinien on jednak łagodzić wzburzone nastroje uczestników rynków finansowych. Reakcja inwestorów zależeć będzie od interpretacji jego słów. Największe wrażenie wywrą one prawdopodobnie na rynku walutowym.
W tych warunkach mniejsze znaczenie mieć będzie informacja o nastrojach niemieckich inwestorów instytucjonalnych, mierzona indeksem ZEW. Oczekuje się jego niewielkiego spadku. W przypadku rozczarowania, indeksy giełdowe pójdą w dół. Zza oceanu napłyną dane z rynku nieruchomości. Poznamy liczbę rozpoczętych w lutym budów domów i liczbę wydanych zezwoleń na budowę. W obu przypadkach spodziewany jest spory wzrost w porównaniu do poprzedniego miesiąca, sięgający 20-25 tys.
Dane z naszego podwórka nie budzą wielkich emocji inwestorów, jednak dzisiejsze informacje dotyczące produkcji przemysłowej mogą ruszyć rynkiem. Oczekuje się spadku produkcji o 1,7 proc. Choć wszystko wskazuje na to, że RPP dotrzyma słowa i w najbliższym czasie stóp nie ruszy, to jednak wszelkie publikacje danych makroekonomicznych będą stanowić okazję dla inwestorów operujących na rynku papierów dłużnych i walutowym.
Końcówka sesji na Wall Street nie była pomyślna dla byków i to może stanowić zagrożenie w początkowej fazie handlu na parkietach naszego kontynentu. Dow Jones stracił 0,4 proc., a S&P500 poszedł w dół o 0,55 proc. Dziś rynki azjatyckie odreagowywały poniedziałkowe silne spadki. Nikkei wzrósł o 2 proc., indeksy w Szanghaju zwyżkowały po 0,6 proc.
Kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy rano szły w górę po kilka setnych procent, nie dając wyraźnych wskazówek.