W ciągu ostatnich lat politycy niejednokrotnie swoimi wypowiedziami powodowali zamieszanie na rynkach. Trudno przecenić ich wkład w budowanie napięcia i dostarczanie punktów niedźwiedziom oraz eskalację kryzysowych zjawisk. Można zrozumieć, że brakiem wyobraźni grzeszą politycy nie zajmujący się gospodarką. Ale wczorajszej wpadki z deklaracją przyjęcia wariantu cypryjskiego jako modelowego rozwiązania w „restrukturyzacji” krajów zagrożonych kryzysem, szefowi Eurogrupy, organu grupującego ministrów finansów państw strefy euro, wybaczyć trudno. Bankierzy będą mu wdzięczni za wkład w budowanie zaufania do instytucji finansowych.
Wdzięczne powinny mu być niedźwiedzie, którym wczoraj wpadło na rachunki trochę grosza. Jednak pierwsze sygnały ostrzegawcze pojawiły się na rynku walutowym na kilka godzin przed niefortunną wypowiedzią. Po nocnym umocnieniu się, już rano wspólna waluta zaczęła wyraźnie tracić na wartości. Na giełdy wątpliwości dotarły nieco później i faktycznie, słowa Jereona Dijsselbloema stały się katalizatorem spadków.
Jednym z najbardziej skorych do spadków ponownie okazał się warszawski parkiet. Nie dość, że zaczęły się u nas najwcześniej, to ich skala znów stawiała nas w niechlubnym gronie liderów tej kategorii. WIG20 znalazł się już o włos od 2320 punktów, czyli poziomu który można uznać za kolejne kluczowe wsparcie. Jego przełamanie stanowiłoby bardzo niedobry sygnał i groziło kontynuacją spadków o dalsze kilkadziesiąt punktów.
Z przebiegu poniedziałkowej sesji można wyciągnąć dwie interesujące obserwacje. Po pierwsze, niepokoi łatwość, z jaką zmieniają się nastroje na naszym rynku. Część spółek, których kursy rano prawie euforycznie zwyżkowały po niemal 2 proc. w ciągu kilkudziesięciu minut stało się przedmiotem wyprzedaży i przeceny, sięgającej 2-3 proc. Po drugie, przecena, choć objęła większość dużych spółek, nie była jednak powszechna, a inwestorzy w swych decyzjach kierowali się przesłankami fundamentalnymi, a nie tylko emocjonalnymi. Problem w tym, że pozytywnych przesłanek fundamentalnych nie jest zbyt dużo. A przy spadkach o 3-4 proc. takich spółek, jak KGHM, czy PGNiG, trudno liczyć na lepsze czasy.
Wczoraj postraszyli nas też trochę Amerykanie. Po dobrym początku sesji, tamtejsze indeksy poszły zdecydowanie w dół, pogarszając nastroje na naszym kontynencie. Sesja na Wall Street zakończyła się spadkami, ale na szczęście ich skala nie była nie była tak duża, jak w ciągu dnia. Dow Jones stracił 0,4 proc., a S&P500 zniżkował o 0,3 proc. (w pierwszej części handlu zaliczył poprawił niedawny rekord).
Na giełdach azjatyckich nastroje były zróżnicowane. Na kluczowych parkietach dominowały spadki. Nikkei zniżkował o 0,6 proc. Shanghai Composite szedł w dół o 1,4 proc., a Shanghai B-Share o 0,3 proc.
Dziś inwestorów czeka spora dawka istotnych informacji zza oceanu. Oczekuje się, że w lutym zamówienia na dobra trwałego użytku zwiększyły się o 0,7 proc., po tym, jak w styczniu wzrosły o 2,3 proc. Po serii wcześniejszych dobrych danych z rynku nieruchomości, zakłada się również optymistycznie, że ceny domów w dwudziestu największych miastach zwiększyły się w styczniu o 7,9 proc., o ponad punkt procentowy mocniej niż w grudniu ubiegłego roku. Zakłada się również, że indeks Fed z Richmond zwiększył w marcu swoją wartość z 6 do 7 punktów. O wiele ostrożniejsze są oczekiwania co do sprzedaży nowych domów (ma się zmniejszyć z 437 do 425 tys.) oraz indeksu zaufania konsumentów, gdzie spodziewany jest spadek z 69,6 do 68,3 punktu. Warto przypomnieć, że przy tak dużej liczbie bodźców, reakcja rynku bywa często niewielka, chyba że większość z nich zdecydowanie rozczaruje.
Należy liczyć się z kontynuacją nerwowej atmosfery. Z jednej strony wciąż niepokoić będzie sytuacja wokół Cypru, z drugiej, inwestorzy patrzeć będą na dane makroekonomiczne. Szef Eurogrupy późnym wieczorem tłumaczył swoją wypowiedź, starając się złagodzić jej wydźwięk, jednak mleko się już rozlało. Niedobre wrażenie może robić czasowe zablokowanie przepływu kapitału na Cyprze oraz przedłużenie do czwartku bankowych „wakacji”.