Inwestycje na rynkach wschodzących stały się popularne wśród inwestorów. To znak możliwej korekty.
Od dołka z 26 października 2018 r. do ostatniego szczytu notowań z 6 lutego indeks WIG urósł o 13,7 proc. WIG20 w tym czasie sięgnął najwyższego od końca lutego 2018 r. poziomu. Można było odnieść wrażenie, że w końcu złe czasy dekoniunktury z ubiegłego roku mamy za sobą i rozpoczynamy na giełdzie nową falę wzrostów.
Ostatnie dwa tygodnie to jednak głównie spadki. Możliwe, że dosięga nas właśnie klątwa „most crowded trade”. Jeśli tak, to na poprawę koniunktury na warszawskiej giełdzie w najbliższych miesiącach nie ma co liczyć.
„Most crowded trade” to najpopularniejsza w danym momencie inwestycja na globalnych rynkach finansowych. Bank of America Merrill Lynch co miesiąc przeprowadza badania sondażowe wśród 200 zarządzających najróżniejszymi funduszami inwestycyjnymi, pytając ich, co w danym momencie jest najpopularniejszą inwestycją.
Charakterystyczną cechą tego wskazania jest to, że zwykle na tym, co w danej chwili jest najmodniejsze, łatwiej stracić niż zarobić. Jeśli z ankiety wynika, że zarządzający aktywami kupują np. dolary, to te dolary po chwili zaczynają tracić; jeśli kupują bitcoina, to za chwilę mamy krach na bitcoinie itd. Z ostatnich 13 wskazań „most crowded trade” zyskowne były tylko cztery. Ci, którzy sugerowali się tymi wskazaniami przy podejmowaniu własnych decyzji, aż dziewięć razy byli skazani na straty. Jeśli więc teraz najmodniejsza jest gra na wzrosty na rynkach wschodzących, to można mieć obawy, że lada chwila na te rynki (a więc także na rynek polski) powrócą spadki.
Na tym, co najpopularniejsze, łatwiej stracić niż zarobić
Inwestycje wskazywane jako najpopularniejsze w ankietach Bank of America w ostatnich czterech latach przynosiły zyski tylko w przypadku kupowania dolarów w październiku 2014 r., akcji na rynku Nasdaq w maju i październiku 2017 r. oraz funduszy inwestujących w spółki FAANG (Facebook, Apple, Amazon, Netflix, Google) dokładnie rok temu. Historia wskazań nieprawidłowych inwestycji z listy „most crowded trade” jest dłuższa i bardziej spektakularna.
W październiku 2015 r. liderem w ankiecie amerykańskiego banku zostało granie na spadki na rynkach wschodzących. Rynki te wtedy faktycznie były w dość długim trendzie spadkowym, ale akurat w październiku tamtego roku ich indeks urósł o 5,5 proc. Wskazanie „most crowded trade” okazało się pułapką.
Drugi raz granie na spadki na rynkach wschodzących pojawiło się na czele ankiety w marcu 2016 r. Dziś wiadomo, że był to absolutnie najgorszy moment na to, aby wejść w taką inwestycję. Jeszcze w marcu rynki te podskoczyły o ponad 10 proc. i były w trendzie wzrostowym przez kolejne dwa lata. Przez ten czas ich indeks wzrósł o blisko 70 proc.
Wcześniej, w listopadzie 2015 r., na czele listy pojawił się dolar, który osiągnął lokalny szczyt notowań miesiąc później, po czym zaczął tracić na wartości aż do maja 2016 r., kiedy już nie było go na czele ankiety. Następnie dolary zaczęły drożeć i kolejny szczyt osiągnęły w styczniu 2017 r., akurat miesiąc po tym, kiedy znów pojawiły się na liście Bank of America. Kolejny raz informacja o tym, że profesjonalni zarządzający na całym świecie inwestują głównie w dolara, okazała się świetnym sygnałem do tego, żeby go sprzedawać.
Ostatni raz dolar powrócił na czoło zestawienia w grudniu 2018 r. Bank ogłasza swoje zestawienie zawsze na początku miesiąca. Ostatni szczyt notowań indeksu dolara wobec koszyka innych głównych walut światowych mieliśmy 14 grudnia, czyli niecałe dwa tygodnie później. W stosunku do euro dolar osiągnął maksimum możliwości na początku stycznia. Na naszym rynku wprawdzie jest droższy niż miesiąc czy dwa temu, ale to przede wszystkim efekt osłabiania się złotego, a nie przypływu siły po stronie waluty amerykańskiej.
We wrześniu i w grudniu 2017 r. dwukrotnie najpopularniejszą inwestycją zostawał bitcoin. Wrzesień przyniósł kryptowalucie przecenę o 35 proc., którą jednak dość szybko udało się odrobić. Wskazanie grudniowe było idealnym sygnałem sprzedaży. To wtedy cena bitcoina pierwszy i jak dotąd ostatni raz przekroczyła 19,8 tys. dol. Dziś kurs kryptowaluty to ok. 4 tys. dol.
Styczeń 2018 r. przyniósł nowego lidera rankingu – pozycję inwestycyjną o nazwie „short volatility”. Chodziło o inwestowanie w fundusze, które zarabiają, kiedy maleje zmienność na rynkach kapitałowych. Można to nazwać „obstawianiem nudy” za pomocą odpowiednich kombinacji, głównie na rynkach opcji. Ten mocno zaawansowany pomysł inwestycyjny zakończył się katastrofą już kilka tygodni później, kiedy nagły wybuch zmienności na rynkach spowodował, że spora część funduszy oferujących strategie „short volatility” zbankrutowała.
Od kilku dni wiadomo, że nową najmodniejszą inwestycją jest kupowanie „emerging markets”, a więc także Polski, która przez większość instytucji nadal jest umieszczana w tej kategorii. Światowe rynki wschodzące od stycznia do października 2018 r. wyraźnie traciły na wartości. Spadki były napędzane obawami o możliwy kryzys, który wydawał się prawdopodobny, bo Fed podnosił stopy procentowe i zapowiadał kontynuację takiej polityki w 2019 r. W przeszłości podwyżki stóp w USA często powodowały kłopoty na rynkach wschodzących, czyli w gospodarkach zwykle dość mocno zadłużonych w dolarach.
Jednak pod koniec 2018 r. Fed złagodniał i rynki wschodzące zaczęły odbijać w górę. Od dołka z października ich indeks urósł o blisko 16 proc. Ale od dwóch tygodni wzrostów nie ma. Można to tłumaczyć obawami o możliwą recesję w strefie euro, o brexit, o wojnę handlową Stanów Zjednoczonych z Chinami. Każdy ruch na rynkach finansowych można wytłumaczyć jakąś kombinacją poważnych powodów.
Nie wyklucza to jednak, że pojawienie się rynków wschodzących na czele listy najmodniejszych inwestycji na świecie prędzej im zaszkodzi, niż pomoże.