Do końca września rząd powinien przekazać do Sejmu projekt ustawy budżetowej na kolejny rok. Dlatego sobotnie spotkanie ministrów w sprawie przyjęcia ostatecznej wersji projektu to była właściwie ostatnia chwila. W budżecie tak wiele się nie zmieniło (deficyt zmniejszono o ok. 200 mln zł, teraz ma wynieść 288,8 mld zł; ogólny poziom wydatków to nadal 921,6 mld zł; plan dochodów minimalnie urósł za sprawą przesunięcia terminu zapłaty podatków dla podmiotów dotkniętych powodzią) i to nie on powinien budzić największe zainteresowanie, jeśli chodzi o tę część posiedzenia Rady Ministrów, która dotyczyła finansów. Ważniejsza jest nowa „strategia zarządzania długiem publicznym”.
To dokument o dość technicznym charakterze (w sumie podobnie jak budżet), ale zawiera jedną istotną informację: w 2026 r. przekroczymy „wartość referencyjną” z unijnych traktatów dotyczącą długu publicznego. Innymi słowy: dług przekroczy 60 proc. PKB brutto. Horyzont czasowy strategii to rok 2028 i chociaż wtedy zadłużenie ma być nieznacznie niższe niż rok wcześniej, to wciąż powyżej unijnego progu.
Zadłużenie powyżej progu
Czy będzie to rodziło jakieś poważne konsekwencje? Tak jak trzymający się w dobrej formie starsi lubią powtarzać „wiek to tylko liczba”, tak w przypadku długu można mówić „to tylko liczba”. Czy długu jest odrobinę więcej czy mniej – niewielka różnica. Może poza tym, że znalezienie się powyżej „wartości referencyjnej” to dla Unii Europejskiej dodatkowy argument w dyskusjach dotyczących procedury nadmiernego deficytu.
Istotny jest trend. Chociaż strategia przewiduje, że za kilka lat dług w relacji do PKB przestanie się zwiększać, to trzeba mieć na uwadze dwie rzeczy: po pierwsze, że z roku na rok deficyt będzie się zmniejszać; po drugie, że gospodarka będzie rosła w zakładanym tempie. Jeśli w ułamku licznik (dług, czyli pochodna deficytu) odchyli się w górę albo mianownik (PKB) w dół, to relacja obu wielkości się pogorszy. A nie są one przecież od siebie niezależne. Gdy kondycja gospodarki słabnie, to deficyt rośnie.
Przy tym strategia z góry zakłada lekką dozę optymizmu. Mówi o tym, że w przyszłym roku dług publiczny według definicji unijnej ma wynieść 58,4 proc., co wciąż oznacza pewne oddalenie od 60 proc. Ale… „Przy założeniu pełnego wykonania limitu deficytu zapisanego w projekcie ustawy budżetowej na rok 2025 relacja do PKB państwowego długu publicznego wyniosłaby w 2025 r. 47,9 proc., a długu sektora instytucji rządowych i samorządowych 59,8 proc. PKB”.
60 proc. długu według metodologii UE nie oznacza uruchamiania procedur oszczędnościowych z naszej ustawy o finansach publicznych. One są włączane, gdy „państwowy dług publiczny” przekracza 55 proc. PKB. Nie mówiąc już o konstytucyjnej eliminacji deficytu, gdy dług przekracza 60 proc. PKB. Krajowy sposób liczenia długu jest łagodniejszy, najważniejsza różnica – warta parę setek miliardów złotych – jest taka, że nie uwzględnia funduszy pozabudżetowych.
Jakie są skutki długu?
Wróćmy do przekroczenia limitu unijnego. To tylko liczba, ale z nią wiążą się też inne. Przede wszystkim koszty obsługi zadłużenia. Rosnący dług w połączeniu z ciągle wysokimi stopami procentowymi spowoduje – i autorzy strategii jasno to przyznają – że na koszty obsługi już niedługo będziemy przeznaczać więcej niż 2 proc. PKB.
Tu zresztą znów jest jakaś dawka optymizmu. Rentowność 10-letnich obligacji skarbowych przekracza dziś 5 proc. Łatwo policzyć, że gdyby taki był koszt obsługi zadłużenia wynoszącego 60 proc. PKB, to na spłatę odsetek od obligacji powinniśmy przeznaczać i 3 proc. PKB. Gospodarka rośnie, więc przygotujmy się, że koszty obsługi długu nominalnie za jakieś trzy lata będą przekraczać 100 mld zł.
Prawdziwy problem o charakterze długoterminowym jest taki, że perspektywy polityki budżetowej nie są różowe. Nie tylko przez wydatki na socjal czy na armię. Bardziej przez konieczność zwiększania nakładów na zdrowie, a przede wszystkim na emerytury. W przyszłym roku budżetowe dotacje dla funduszy ubezpieczeń społecznych mają wynieść (opieramy się na projekcie z sierpnia) prawie 111 mld zł. Przed nami dwie dekady szybkiego przyrostu liczby emerytów. Te wydatki będą tylko rosły.
Wszystko to nie jest winą obecnego rządu. Jemu być może należą się nawet wyrazy uznania, że wydatki związane z odbudową po powodzi zdołał upchnąć w limicie, jaki ustalił jeszcze w sierpniu. Podobnie jak za zwracanie już kilka miesięcy temu uwagi na kiepski stan finansów państwa. Ale za to, że z przyznaniem, kiedy przebijemy unijny 60-proc. próg zadłużenia, zwlekał aż do tej pory – już niekoniecznie. ©℗