Wzrost napięcia w lokalnej polityce przekłada się na przepływy kapitału krótkoterminowego, ale może też opóźniać decyzje o lokowaniu u nas nowych zakładów.

Optymizm, z jakim zagraniczni inwestorzy powitali wynik październikowych wyborów, utrzymał się do drugiej połowy grudnia. Od tego czasu widać wzrost ostrożności, który można wiązać ze wzrostem napięcia w krajowej polityce. Przykładem zamieszanie związane z mediami publicznymi, opóźnienie sejmowych prac nad budżetem, które było skutkiem zatrzymania członków poprzedniego rządu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika czy ubiegłotygodniowy protest zwolenników Prawa i Sprawiedliwości w Warszawie.

Dla złotego miniony tydzień był czwartym z rzędu okresem lekkiego osłabienia w stosunku do euro i drugim – w odniesieniu do dolara. Za euro w połowie grudnia płacono nawet poniżej 4,30 zł. W piątek na zakończenie notowań europejska waluta kosztowała prawie 4,36 zł. Kurs dolara wzrósł w tym czasie z niespełna 3,92 zł do 3,98 zł.

W stosunku do obu głównych walut złoty wciąż jest zdecydowanie mocniejszy niż przed wyborami. W IV kw. 2023 r. euro i dolar straciły na wartości w odniesieniu do złotego po prawie 10 proc.

Grupujący największe spółki na naszej giełdzie indeks WIG20 zyskał w ostatnich trzech miesiącach ub.r. 22 proc., ale w ciągu pierwszych dwóch tygodni 2024 r. osłabł o 4 proc.

Negatywne trendy w mniejszym stopniu przekładają się na lokalny rynek długu, któremu pomaga sytuacja na rynkach bazowych, czyli w Stanach Zjednoczonych i strefie euro. Tu zaś utrzymuje się optymizm związany z oczekiwaniami na rychły start cyklu łagodzenia polityki pieniężnej (obniżki stóp procentowych sprzyjają spadkowi rentowności, czyli wzrostowi cen, obligacji). W połowie grudnia rentowność krajowych obligacji 10-letnich pierwszy raz od ponad półtora roku spadła do mniej niż 5 proc. Na początku stycznia wzrosła do ponad 5,2 proc., by w ostatnich dniach znów spaść w okolice 5 proc. (w piątek przez część dnia była poniżej tego poziomu).

Dla inwestorów kluczowa jest przewidywalność banku centralnego

– Z superoptymizmu przeszliśmy w nieco bardziej stonowane nastroje – opisuje sytuację na rynku Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Konsensus opinii inwestorów zagranicznych w stosunku do Polski w drugiej połowie ubiegłego roku był bardzo optymistyczny. Były oczekiwania co do zmiany politycznej, gospodarczej, normalizacji stosunków z sąsiadami, odblokowania pieniędzy unijnych. Teraz pojawiło się trochę negatywnych informacji o Polsce, więc widzimy większą ostrożność. Choć wyniki niedawnej aukcji na euroobligacje pokazują, że jest popyt na krajowe papiery – dodaje ekspert.

Zaraz po Nowym Roku Ministerstwo Finansów uplasowało na zachodnio europejskim rynku 10- i 20-letnie obligacje o wartości 3,75 mld euro. „To historycznie największa transakcja przeprowadzona przez Ministerstwo Finansów na tym rynku. Emisja obligacji cieszyła się ogromnym zainteresowaniem ze strony inwestorów, którzy zgłosili łączny popyt na poziomie 10,2 mld euro, potwierdzając tym samym zaufanie do fundamentów polskiej gospodarki” – podkreślał w komunikacie resort.

– W ostatnich tygodniach nie było istotnych zmian w nastawieniu inwestorów – ocenia jednak Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego, filii amerykańskiej Citigroup. – Polityka jest traktowana jako pewien „szum w tle”, który nie przykuł większej uwagi. Sam byłem trochę zaskoczony, że różne informacje dotyczące – nazwijmy to – otoczenia instytucjonalnego, jakie pojawiały się na przełomie roku, nie przykuwały uwagi inwestorów. Do nich to się nie przebija – w przeciwieństwie do bieżących danych czy wypowiedzi przedstawicieli banku centralnego, czy decydentów w zakresie polityki budżetowej – mówi.

– Inwestorzy do końca nie rozumieją, co się dzieje – wskazuje Rafał Benecki. – Będą oceniać sytuację niekoniecznie po bałaganie instytucjonalnym, raczej po stanie koniunktury, bud żetu. Będą patrzeć na to, czy bank centralny jest przewidywalny – podkreśla.

Rada Polityki Pieniężnej na ubiegłotygodniowym, pierwszym w tym roku, posiedzeniu nie zmieniła stóp procentowych. Na rynku dominuje przeświadczenie, że wraz z obniżaniem się inflacji (dziś Główny Urząd Statystyczny poda finalne dane za grudzień – wstępny szacunek mówił, że 12-miesięczne tempo wzrostu cen wyniosło 6,1 proc.) stopy będą obniżane. W marcu inflacja ma się znaleźć nawet poniżej 3 proc., ale później pójdzie znów w górę. Z RPP zaczynają płynąć głosy, że być może potrzebne będą podwyżki stóp procentowych. O potrzebie wyższego poziomu stóp mówi już nie tylko uznawana za największego „jastrzębia” Joanna Tyrowicz, lecz także należący dotąd do „gołębiego” skrzydła Ireneusz Dąbrowski. Ostrożnie o perspektywach łagodzenia polityki pieniężnej wypowiadał się również na ubiegłotygodniowej konferencji prasowej Adam Glapiński, prezes NBP.

„Szybko stało się jasne, że ryzyko polityczne w Polsce będzie najważniejszym tematem w dającej się przewidzieć przyszłości – ocenili w czwartkowym komentarzu analitycy niemieckiego Commerzbanku. – Krytyczne wobec polityki rządu komentarze prezesa NBP odbiły się większym echem, niż się spodziewaliśmy”.

Rafał Benecki z ING BSK zwraca uwagę, że ryzyko polityczne wpływa nie tylko na przepływy kapitału krótkoterminowego. – Nam powinno zależeć, żeby przychodzili nowi inwestorzy bezpośredni. Oni początkowo mówili, że poczekają do wyników wyborów. Ale może to oznaczać, że to będą przyszłoroczne wybory prezydenckie. Nowe inwestycje bardzo by się nam przydały. Kolejne miesiące opóźnień w tym zakresie to konkretne koszty, które ponosi gospodarka – uważa ekonomista. ©℗