Stało się. Rada Polityki Pieniężnej dokonała pierwszej od ponad trzech lat obniżki stóp procentowych. I spadły one z hukiem. Ekonomiści spodziewali się, że RPP symbolicznie zaznaczy początek cyklu łagodzenia polityki pieniężnej cięciem o 0,25 pkt proc. Obniżka okazała się trzy razy większa. Główna stopa banku centralnego to obecnie 6 proc.
0,25 pkt to standard w poczynaniach banków centralnych. W normalnej sytuacji nie obniża się czy nie podnosi stóp ani o 0,1, ani o 0,66 pkt proc., a właśnie o 0,25. Jeśli obniżka lub podwyżka wynosi 0,5 pkt – to sygnał, że bank centralny widzi potrzebę mocniejszej interwencji w gospodarce. A zmiany o 0,75 pkt wskazują, że szykuje się kryzys (podwyżka – trzeba zapobiegać inflacji; obniżka – trzeba wspomóc koniunkturę).
Dość powiedzieć, że tak dużego cięcia, jak to ze środy, nie mieliśmy nawet w czasie ratowania gospodarki przed skutkami pandemicznych lockdownów (co prawda poziom stóp był wówczas niższy). Ostatnio taka sytuacja miała miejsce krótko po wybuchu globalnego kryzysu finansowego z lat 2008–2009, gdy wydawało się, że cały sektor finansowy Zachodu może się wywrócić.
Zatem – czy RPP uważa, że gospodarka jest na skraju przepaści? Na pewno nie mamy do czynienia z górką, lecz z dołkiem koniunktury. W dodatku dołek wypada trochę niżej, niż można było myśleć jeszcze parę miesięcy temu. Pierwszy kwartał przyniósł spadek PKB o 0,3 proc. w porównaniu z podobnym okresem ub.r., w II kw. ten spadek pogłębił się do 0,6 proc. Teraz ekonomiści, w tym na pewno członkowie RPP, liczą na to, że w III kw. gospodarka wyjdzie nad kreskę. Jak wyraźne będzie to wybicie? Pierwsze twarde dane za lipiec i wskaźniki wyprzedzające za sierpień nie wypadają specjalnie korzystnie.
To wszystko przemawiało za obniżką stóp. Tyle że po drugiej stronie mamy inflację.
Ta od pół roku spada, co mogłoby uzasadnić złagodzenie polityki. Tyle że wzrost cen jest wciąż wyższy od nominalnego kosztu pieniądza (inflacja to 10,1 proc., główna stopa NBP – przypomnijmy – 6 proc.). Obniżka inflacji ma przy tym w znacznej mierze charakter statystyczny. Wyniki paru ostatnich miesięcy są niższe (czytaj: lepsze) niż odpowiadających im miesięcy roku ubiegłego. Prezes NBP podkreśla, że w ostatnim czasie działa nie tylko statystyka, bo poziom cen praktycznie się nie zmienia: mieliśmy miesiące z zerową zmianą, był miesiąc z niewielką deflacją i był taki z minimalnym wzrostem cen. Zwróciła na to uwagę w komunikacie po ostatnim posiedzeniu również RPP. Jeśli ktoś nie zagłębia się w te komunikaty, mógł natknąć się – albo przynajmniej o tym przeczytać – na baner, którym oklejono jedną ze ścian centrali NBP, mówiący, że od kilku miesięcy „ceny prawie się nie zmieniły”.
Tyle że zerowa inflacja albo nawet deflacja w skali miesiąca to zjawisko sezonowe, które powtarza się u nas właściwie co roku, a które ma związek z sytuacją na rynku żywnościowym. Letniej deflacji nie było w ubiegłym roku – stąd ostatnie hamowanie wskaźnika 12-miesięcznego.
O tym, jak wygląda faktyczna presja inflacyjna, przekonamy się dopiero jesienią. Wtedy też się okaże, że inflacja nie spada już tak dynamicznie, jak do tej pory. Z jednej strony to zrozumiałe – im niższy wskaźnik, tym trudniej go obniżać. Z drugiej strony do celu naszego banku centralnego wciąż daleko. Przypomnijmy, że wynosi on 2,5 proc. z możliwością odchylenia w gorę i w dół o 1 pkt proc.
Jeśli gospodarka nie jest nad przepaścią, to powód dużego cięcia stóp może być tylko jeden: wybory. Niższe oprocentowanie kredytów to dobra wiadomość dla posiadaczy ponad 2 mln kredytów hipotecznych. A mamy też osoby spłacające kredyty konsumpcyjne, mamy właścicieli i pracowników firm, którzy również biorą kredyty, mamy samorządy – wszyscy skorzystają na niższych stopach procentowych. Przy większej obniżce korzyści będą większe niż przy symbolicznym ruchu o 0,25 pkt proc. Niższe stopy powinny podnieść morale konsumentów. A przecież konsumenci to wyborcy. Duża obniżka stóp stanowi więc wyciągnięcie pomocnej dłoni dla rządu w sprawie budżetu ze strony banku centralnego.
A to przecież nie pierwszy raz, kiedy rząd może liczyć na bank centralny pod obecnym kierownictwem. Poprzedni przykład mieliśmy raptem dwa tygodnie temu: w projekcie budżetu na 2024 r. okazało się, że 6 mld zł ma dać państwowej kasie wpłata z zysku NBP za 2023 r. Kwota może o tyle zaskakiwać, że do tej pory nic nie zapowiadało jakichś większych zysków banku, a w zeszłym roku było kilkanaście miliardów straty. W latach wcześniejszych, jeśli jakieś wpłaty były planowane w budżecie państwa, to na mniejsze kwoty. Oczywiście, zdarzały się lata z dużymi przelewami. Powinny one jednak mieć charakter przyjemnej niespodzianki, bo wynik NBP zależy w największym stopniu od kursu złotego, a tego nie da się zaplanować z kilkumiesięcznym ani nawet z kilkudniowym wyprzedzeniem. Taka przyjemna niespodzianka zdarzyła się w ubiegłym roku, gdy do budżetu trafiło niemal 10,5 mld zł z zysku za 2021 r.
Chęcią do współpracy z rządem bank centralny wykazał się i wcześniej. W trakcie pandemii dokonywał na dużą skalę skupu obligacji Skarbu Państwa i państwowych podmiotów – Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskiego Funduszu Rozwoju. W gruncie rzeczy NBP w znacznej mierze sfinansował pandemiczne programy pomocowe. W gruncie rzeczy, bo zgodnie z konstytucją bank centralny nie może finansować deficytu budżetowego. Wystarczyło jednak, że NBP odkupował obligacje chwilę wcześniej kupione od Ministerstwa Finansów przez któryś z państwowych banków i formalnie trudno było mówić o łamaniu konstytucyjnej zasady.
Zgodnie z ustawą o NBP w „podstawowym celem działalności NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen, przy jednoczesnym wspieraniu polityki gospodarczej rządu, o ile nie ogranicza to podstawowego celu NBP”. Prezes Glapiński nie ukrywa jednak, że ten drugi cel jest właściwie tak samo ważny jak pierwszy. Stąd np. wielokrotnie składane deklaracje, że nie będzie powtórki mocnego schładzania gospodarki, które skutkowałoby wzrostem bezrobocia.
Fakt, że do końca kadencji Sejmu zostało tylko parę tygodni, paradoksalnie pozwala patrzeć na sytuację z pewnym spokojem. Seria dużych obniżek stóp nie potrwa długo (może po prostu przyśpieszono cięcia, zamiast rozkładać je na kilka miesięcy). A jeśli politykę pieniężną trzeba będzie zaostrzyć, bo inflacja przestanie spadać, to do kolejnych wyborów będą cztery lata. ©Ⓟ