Rząd w Pekinie interweniuje na lokalnych parkietach. Efekty planu ratunkowego są na razie umiarkowane
Kiedy cały świat z niepokojem patrzy na rozwój greckiej tragedii, z drugiego końca świata dochodzą równie niepokojące sygnały. Dwie najważniejsze giełdy: w Szanghaju i Shenzen w ciągu trzech tygodni straciły na wartości 3 bln dolarów. Rząd w Pekinie, obawiając się, że efekty spadków mogą się przelać do innych części sektora finansowego, postanowił zainterweniować.
W niedzielę rząd ogłosił, że w operacji ratunkowej będzie współdziałał z 21 domami brokerskimi. Firmy zgodziły się utworzyć wspólnie fundusz ratunkowy dla giełdy, a w zamian Pekin udostępnił im dodatkowe finansowanie, aby jeszcze zwiększyć siłę rażenia wspólnej operacji. Rządzący postawili jednak warunek, aby nabyte w ten sposób papiery nie zostały sprzedane, dopóki indeks w Szanghaju nie osiągnie poziomu 4,5 tys. pkt (na zakończenie wczorajszej sesji miał 3776 pkt). Dodatkowo, aby ograniczyć spekulację i powstrzymać w ten sposób giełdy przed dalszymi spadkami, opóźniony został debiut giełdowy 28 firm. W efekcie tych działań indeks giełdowy w Szanghaju po otwarciu skoczył o 7,8 proc., ale dzień zamknął tylko 2,4-proc. wzrostem.
Nie jest to pierwsze działanie, jakie chińskie władze podejmują, aby przywrócić zaufanie wśród inwestorów. W ubiegłym miesiącu bank centralny po raz czwarty od listopada 2014 r. obniżył stopy procentowe. Zmniejszono również wymogi dotyczące wysokości rezerw posiadanych przez banki komercyjne. 20 kwietnia obcięto wysokość tych rezerw o 1 pkt proc., co w efekcie spowodowało, że w systemie finansowym zaczęło krążyć ok. 210 mld dol. gotówki więcej. Później ten krok powtórzono nawet w odniesieniu do mniejszych banków spółdzielczych. Ze swojej strony działania podjęła również chińska komisja regulująca rynek papierów wartościowych, która poluzowała reguły dotyczące pożyczania środków pieniężnych wykorzystywanych do lewarowania operacji finansowych.
Spadki na chińskich giełdach wpisują się w ogólny trend niepokojących wiadomości z Państwa Środka. W ub.r. PKB rósł w tempie „tylko” 7,4 proc., a w I kw. spowolnił do 7 proc. Dotychczas za dogmat w Pekinie przyjmowano, że tylko wzrost na poziomie 8 proc. rocznie jest w stanie zapewnić odpowiednie tempo powstawania nowych miejsc pracy. Ta zależność nie jest już jednak tak prosta. Jak pokazują dane za 2014 r., dzięki gwałtownemu rozwojowi sektora usług w Chinach przybyło w ub.r. 13 mln miejsc pracy, co sprawia, że wolniejszy wzrost gospodarczy nie musi być tak bolesny, jak to się mogło do niedawna wydawać.
Zresztą o tym, że chińskiej gospodarce nie grozi krach, świadczy chociażby fakt, że w kraju w ub.r. powstało 3,6 mln firm, dwa razy więcej niż w 2012 r. To może oznaczać, że sprawdza się obietnica premiera Li Keqianga, który po objęciu funkcji obiecywał uprościć procedury administracyjne. To wszystko sprawia, że rządzący w Chinach mają relatywnie dobry nastrój.
Rząd zapewnia, że gospodarka weszła po prostu w nową fazę rozwoju i że obecnie obserwowane tempo rozwoju stało się „nową normą”.
Największym zmartwieniem chińskich regulatorów jest fakt, że chiński rynek jest mocno przelewarowany. To właśnie pięciokrotny wzrost liczby operacji z użyciem dźwigni finansowej odpowiadał za wzrost wartości szanghajskiego indeksu o 150 proc. w ciągu roku. O ile dotychczas bank centralny (nazywany przez chińskich inwestorów „centralną matką”) był zadowolony z płynności systemu finansowego, o tyle odczuł potrzebę działania dopiero wtedy, kiedy spadki na giełdzie okazały się głębsze, niż się wydawało.
Jeśli proces nie zostanie zatrzymany, giełdzie może grozić krach.