- Jest wiele elementów, które w 2024 r. mogą się przyczynić do negatywnych niespodzianek, jeśli chodzi o inflację - uważa Luis Costa, szef zespołu strategii rynkowej Citigroup na region Europy Środkowej, Bliskiego Wschodu i Afryki.

Czy widzi pan jakikolwiek istotny wpływ na gospodarkę, na rynki finansowe w Polsce orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE na niekorzyść banków, jeśli chodzi o prawo do wynagrodzenia za korzystanie z kapitału w przypadku unieważnienia umowy kredytowej?

Trudnością dla każdego analityka, zarządzającego funduszem w tym momencie, jest zrozumienie obecnej ekspozycji banków na problem. Ten temat co jakiś czas wraca na różne sposoby. Mamy nadzieję, że to zakończy sprawę.

Ale to zamknięcie z hukiem, ponieważ nadzór finansowy szacował koszt negatywnego rozstrzygnięcia na 100 mld zł, czyli ponad 3 proc. PKB.

Trudno sobie wyobrazić, że wszyscy wyjdą z tego bez szwanku. Wiemy, że jest kilka banków, które mogą ostatecznie poprosić o wsparcie kapitałowe.

Dla zagranicznego inwestora, analityka saga związana z frankiem szwajcarskim w Polsce jest znaczącym problemem?

Jeśli chodzi o analizę gospodarki – nie, to nie jest istotny problem. Inwestorzy rozumieją, że ten temat trwa od dawna. Bardzo trudno sobie wyobrazić, że większa część sektora finansowego w Polsce nie jest przygotowana, chociaż kwoty jako procent PKB są duże.

Nie będzie to pozytywne dla aktywów, ale nie sądzę, by był to katalizator negatywnego cyklu dla polskich aktywów.

ikona lupy />
Luis Costa, szef zespołu strategii rynkowej Citigroup na region Europy Środkowej, Bliskiego Wschodu i Afryki / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe
Jakie są słabości polskiej gospodarki?

Jest ich sporo. Ale chciałbym podkreślić, że jako zespół strategiczny jesteśmy pozytywni wobec polskich obligacji.

Uważa pan więc, że problem inflacji jest tymczasowy.

Inflacja może być tu bardziej „lepka” niż w innych gospodarkach. Chociaż nie ma już presji ze strony cen energii, co jest dobrą wiadomością.

Jednakże Czechy lub Węgry próbują skonsolidować finanse publiczne. W Polsce jest inaczej. Można winić za to kalendarz wyborczy, wiele innych czynników, ale bardzo mało prawdopodobne, by Polska zdecydowała się na konsolidację fiskalną. A w 2024 r. dużo będzie zależało od tego, jak powieje wiatr w polityce.

Polska ma również walutę o niskiej realnej stopie procentowej. To duża różnica w porównaniu z takimi krajami, jak: Meksyk, Brazylia czy Indie. Wraz z ogłoszonym już impulsem fiskalnym wskazuje to, że waluta niekoniecznie jest bardzo dobrze chroniona.

Ale złoty jest bardzo silny. Dlaczego?

Tu nie chodzi o Polskę, ale o globalne przepływy. Nasi amerykańscy ekonomiści prognozują jeszcze dwie podwyżki stóp procentowych w USA. Więc jesteśmy już w końcówce cyklu zaostrzania polityki pieniężnej. A w takiej sytuacji rynki wschodzące radzą sobie dobrze.

Jak widzi pan kwestię praworządności, stosunków Polski z Komisją Europejską i naszego dostępu do funduszy UE? Czy to z pana punktu widzenia ważny problem?

Tak. W szczycie kryzysu energetycznego widzieliśmy nieco woli ze strony rządu, aby rozpocząć rozmowy i spróbować spotkać się z Brukselą „w połowie drogi”. Potem to ucichło. Myślę, że w Brukseli oczywiście rozumieją, że w Polsce nadchodzą wybory. I znów: sporo zależy od tego, jaki będzie ich wynik. Cały region w znacznym stopniu opiera się na funduszach z UE. Ich brak nieuchronnie zmniejsza zdolność krajów do pozyskiwania środków.

Czy Polska jest z punktu widzenia inwestorów w tym samym koszyku, co Węgry i Turcja?

Turcja? Nie. Polska to wciąż kraj wysoko oceniany. Ale biorąc pod uwagę decyzje Rezerwy Federalnej i EBC, a także wyższe koszty finansowania na świecie, istnieje dużo źródeł niepewności. Kraj potrzebuje dobrze działających instytucji, a myślę, że są tu znaki zapytania. Jednak Polski nie można porównać do Turcji, która od wielu lat jest poza radarem inwestorów.

Porównanie z Węgrami jest bardziej interesujące. Policy mix na Węgrzech była dość niekonwencjonalna, ale to nie oznacza, że nieefektywna. Polska może być porównywana z Węgrami pod względem problemów z dostępem do funduszy UE, choć potencjalna wielkość szkód nie jest tu tak duża jak tam. Ale wszystko sprowadza się do napływu kapitału, a szczerze mówiąc, Węgry np. pod względem inwestycji bezpośrednich wypadają lepiej niż Polska.

Czego spodziewa się pan po Narodowym Banku Polskim? Kiedy zaczną się obniżki stóp procentowych?

Pod koniec tego roku lub na początku 2024 r. Uważam, że jest bardzo mało prawdopodobne, aby doszło do obniżek przed wyborami. Uważam, że jest pewien stopień harmonizacji między polityką fiskalną a pieniężną.

Dyskusja na temat obniżenia stóp przed wyborami opiera się nie na makroekonomii, tylko właśnie na polityce.

Jednak trwający proces dezinflacji umożliwia ten dialog. Nadal widzimy „dez inflację producencką”: niższe ceny energii oddziałują na inne kategorie. Jednak dzieje się to w środowisku niskiego wzrostu gospodarczego. Oczekujemy, że w Europie aktywność w najbliższych kwartałach będzie się obniżać, a nie rosnąć.

Ale oceniam, żeby byłoby błędem zakładanie, że przed wyborami dojdzie do cięć stóp. Bardzo prawdopodobne przecież, że inflacja w Polsce będzie pozostawać powyżej celu przez dłuższy czas.

NBP pokazuje w projekcjach, że będzie spadać.

Zawsze tak jest w projekcjach. To mechanizm projekcji: „powrót do średniej”. Jednak nie mam przekonania, że ten mechanizm jest dobrym opisem sytuacji w Polsce, choćby z powodu polityki fiskalnej, inflacji cen usług, wzrostu płac. Jest wiele elementów, które w 2024 r. mogą się przyczynić do niespodzianek w górę, jeśli chodzi o inflację. ©℗

Rozmawiał Łukasz Wilkowicz