Niecałe dwa lata temu do Sejmu trafił projekt ustawy likwidującej Otwarte Fundusze Emerytalne. Po zmianach w systemie emerytalnym, które zaszły w latach 2012–2014, takie rozwiązanie wydaje się uzasadnione.
Zmniejszenie strumienia składek płynących za pośrednictwem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych do OFE, przeniesienie na tzw. subktonto w ZUS niemal połowy aktywów funduszy ulokowanych w obligacjach skarbowych, zakaz kupowania tego rodzaju papierów dłużnych, wprowadzenie dobrowolności oszczędzania oraz uruchomienie mechanizmu tzw. suwaka sprawiło, że OFE przestały spełniać rolę funduszy emerytalnych. Stały się silnie związanymi z krajowym rynkiem funduszami akcji o wyjątkowo niskich opłatach za zarządzanie. Suwak, zakładający stopniowe przenoszenie aktywów ubezpieczonych z OFE do ZUS na 10 lat przed emeryturą, razem z drastycznym ograniczeniem napływającego do funduszu kapitału sprawiały, że OFE zmuszone będą sprzedawać coraz więcej akcji notowanych na warszawskiej giełdzie. Narastająca podaż, wynikająca ze zbliżania się do wieku emerytalnego najliczniejszych roczników posiadających kapitał w OFE, jest szkodliwa dla naszego rynku kapitałowego.
Oszczędzający w OFE mieli dostać wybór. Pierwsza możliwość: zapłacą 15-proc. podatek od posiadanych aktywów, a w zamian pozostały kapitał stanie się ich prywatną własnością. OFE przekształcą się w klasyczne fundusze i dalej będą zarządzały pozostałym w ich rękach portfelem aktywów. Opcja numer dwa: ubezpieczony przeniesie swoje aktywa do ZUS, staną się one definitywnie częścią finansów publicznych i będą mogły służyć jedynie wypłacie świadczeń dla ich posiadacza. Wtedy podatek nie byłby naliczony. Sejm rozpoczął wiosną 2021 r. prace nad projektem, ale zostały one zamrożone i do dziś nic się w tej sprawie nie dzieje.
Wydaje się, że dziś ten przepis na likwidację OFE jest już nieaktualny. Politykom partii rządzącej specjalnie nie zależało, żeby zbyt wiele osób wybrało ZUS. Gdyby zrobili to wszyscy, to do instytucji tej trafiłoby 156 mld zł aktywów, w tym 123 mld zł zainwestowane w akcje spółek z GPW, i państwo przejęłoby kontrolę nad wieloma firmami. To byłaby nacjonalizacja rynku kapitałowego, która oznaczałaby jego śmierć lub przynajmniej nastanie epoki lodowcowej. Dlatego opcją domyślną w planach likwidacji OFE było sprywatyzowanie zgromadzonych na rachunkach środków.
Problem w tym, że – gdyby likwidacja OFE miała przebiegać według zaplanowanego w 2021 r. schematu – racjonalną decyzją byłoby przeniesienie się do ZUS. Chodzi o stopy zwrotu osiągane przez OFE i waloryzację kapitału proponowaną przez zakład. Ostatnie kilka lat, a przede wszystkim rok 2022, pokazały, że ZUS ma pod tym względem kolosalną przewagę. Waloryzacja na tzw. subkoncie, gdzie trafiły środki przeniesione wcześniej z OFE, oparta jest na średnim, nominalnym tempie wzrostu PKB z ostatnich pięciu lat. Teoretycznie w dłuższej perspektywie wzrost kursów akcji powinien za waloryzacją nadążać – nie jest przecież nadmiernym oczekiwaniem założenie, że firmy z rynku kapitałowego będą się rozwijać w tempie podobnym jak cała gospodarka. A nawet zasadne byłoby oczekiwanie, że będą to tempo przewyższać, wszak na giełdę trafiają z reguły przedsiębiorstwa wyróżniające się w gospodarce, które są pod ciągłą presją inwestorów i koncentrują się na poprawie wyników finansowych. Niestety, o GPW nie można powiedzieć, że trafia tam elita krajowych firm. Powodów jest przynajmniej kilka, ale to temat na inny artykuł.
W zasadach waloryzacji prezentem od państwa jest wyłączenie ryzyka – wartość środków na subkoncie nie może spaść. Tymczasem silne wahania kursów i okresowo głębokie ich spadki są typowe dla rynków akcji. Więc kiedy w zeszłym roku WIG zjechał o 17 proc., a jednocześnie przyspieszył nominalny wzrost PKB, to waloryzacja na subkoncie była wyższa niż stopa zwrotu z OFE o ponad 20 pkt proc. Jak pokazują wyliczenia przeprowadzone w różnych okresach, ZUS jest królem stóp zwrotu.
Także biorąc pod uwagę zasady waloryzacji podstawowego konta w ZUS, gdzie trafia większość odprowadzanych przez pracodawców składek emerytalnych. Tutaj co roku wartość kapitału waloryzowana jest przynajmniej o wskaźnik inflacji. W teorii ta część powinna zachowywać się mniej więcej jak rynek obligacji. Ale państwo znów coś dodaje od siebie – stopa inflacji powiększana jest o realny wzrost (ponad inflację) sumy składek emerytalnych zebranych przez ZUS. Więc jeśli płace rosną, a dodatkowo przybywa ubezpieczonych (w ostatnich latach tak było za sprawą cudzoziemców), to strumień pieniędzy płynących do ZUS znacząco rośnie, więc stopa waloryzacji jest wyższa od wskaźników inflacji.
Pewnie ten wywód, dość jednoznacznie wskazujący na przewagę ZUS nad wolnym rynkiem, część czytających skwituje twierdzeniem, że w ZUS to są zapisy na kontach, a w OFE są realne aktywa. Zwróciłbym uwagę na to, że jeśli mówimy o oszczędnościach emerytalnych, gdzie horyzont inwestycyjny jest mierzony w dekadach, „namacalność” akcji jest mniej więcej taka sama, jak zapisów na rachunkach w ZUS. ©℗