W umownej grupie kapitałowej Skarbu Państwa niewiele jest takich spółek jak warszawska Giełda Papierów Wartościowych. Nie produkuje prądu, nie kopie węgla, nie dostarcza gazu. Nie zatrudnia tysięcy pracowników. Z punktu widzenia polityki to podmiot zupełnie nieistotny. Inwestycyjnie spółka jest uczciwa – w każdym roku, od kiedy jest firmą publiczną notowaną na swoim własnym parkiecie, zapłaciła dywidendę. Łącznie na ten cel GPW przeznaczyła 1,1 mld zł.

A jednak GPW ma typową wadę inwestycyjną spółki Skarbu Państwa – jest wyceniana znacznie niżej niż jej zagraniczni konkurenci. Stara się to przekuć w zaletę. Prezentacje dla inwestorów zaczynają się od przypomnienia faktu, że w porównaniu z konkurentami dyskonto sięga 40–50 proc. Jednocześnie GPW ma najwyższą lub jedną z najwyższych stóp dywidendy w branży. A mimo to kurs akcji, tak jak wielu innych spółek, dołuje. Nie spada tak szybko jak indeks WIG, ale zanotowane w zeszłym tygodniu 31,48 zł to najmniej od marca 2021 r., kiedy panika związana z pandemią koronawirusa zbiła notowania do 29,95 zł.
Zjednej strony GPW cierpi, bo choć pozornie jest niepolityczna, to pośrednio wpływ na nią ma większość kontrowersyjnych pomysłów polityków. Azdrugiej strony – skoro nie jest spółką ważną, nie dostarcza nic strategicznego, nie ma załogi, która wyjdzie na ulice, by palić opony, to można na nią nie zwracać uwagi. Więc żaden zpolityków się nie zastanawia, jak jego pomysły idziałania na GPW wpływają.
Nie sądzę, żeby zastanawiała się nad tym na przykład minister finansów Magdalena Rzeczkowska, kiedy jej resort przygotowywał projekt ustawy owakacjach kredytowych dla posiadaczy kredytów hipotecznych. Oczywiście, to bezpośredni koszt przede wszystkim dla sektora bankowego. Ale jednocześnie, kiedy państwo decyduje się na sięgnięcie do kieszeni jednego zsektorów, bo ta wydaje się zasobna, to podważa zaufanie do całego rynku. Pośrednio wGPW uderza każda wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego, kiedy mówi on, że spółki Skarbu Państwa będą teraz sprowadzać węgiel, awcześniej respiratory. Bo to oznacza, że notowanymi na GPW spółkami, nad którymi państwo ma kontrolę, można ręcznie sterować. Ijeśli trzeba, to można im rozkazać prowadzić działalność niezgodną zich biznesową specjalizacją.
Jednak wszkodzeniu GPW nie ma polityka tak wytrwałego, jak wicepremier Jacek Sasin. Wicepremier, wtowarzystwie którego lubi się pokazywać prezes GPW Marek Dietl, odkąd wrządzie nie ma już Jarosława Gowina. To wicepremier rzucił wprzestrzeń publiczną pomysł ustawy opowszechnym podatku od zysków nadzwyczajnych. Ta idea, jak żadna inna wostatnich latach, pokazała inwestorom, że rząd może zrynkiem kapitałowym zrobić wszystko. Rynkiem, którego centrum jest GPW. Zniechęcając do inwestowania wpolskie spółki, politycy zniechęcają do inwestowania na GPW, zmniejszając przychody firmy. Wiadomo, ile szkód może wyrządzić słoń wskładzie porcelany. Tymczasem po krajowym rynku kapitałowym biega stado słoni.
Cechą wyróżniającą wicepremiera Sasina ikierowanego przez niego ministerstwa jest to, że wbiznes GPW potrafi uderzyć bezpośrednio. Na przykład promując zniesienie obliga giełdowego na obrót energią elektryczną. Wpołączeniu zcenami maksymalnymi dla niektórych odbiorców oznacza to dekonstrukcję rynku energii.
Zachęcając do kupowania swoich akcji GPW, podkreśla, że jedną z jej zalet jest dywersyfikacja przychodów. W dalszym ciągu najsilniej spółka kojarzona jest z akcjami, ale od 35 do 40 proc. przychodów pochodzi z rynku towarowego, na który składa się rynek energii i gazu. Jeszcze w 2008 r. to źródło przychodów nie istniało. Teraz też nie wróci do stanu zerowego, bo wicepremier Sasin zepsuł tylko jego część. Na razie. ©℗