Kilka tygodni temu medialnym tematem stało się to, czy Adam Glapiński może być drugą kadencję prezesem Narodowego Banku Polskiego. Powód? Zanim w 2016 r. został nim na pierwszą, przez kilka miesięcy wchodził w skład zarządu banku centralnego. Członkiem zarządu, zgodnie z ustawą o NBP, nie można być dłużej niż przez dwie kolejne kadencje. A ponieważ – oceniają niektórzy prawnicy – prezes też wchodzi w skład zarządu, to zaczęta niedawno kadencja byłaby dla Glapińskiego trzecią. Inni znawcy przepisów uznali, że taki tok myślenia był niewłaściwy, prezes ma dopiero drugą kadencję, więc wszystko jest zgodne z prawem.

Być może mamy do rozwiązania jeszcze jedną prawną szaradę związaną z bankiem centralnym. Tym razem chodzi o Radę Polityki Pieniężnej. Konstytucja mówi, że w jej skład prócz prezesa NBP wchodzą „osoby wyróżniające się wiedzą z zakresu finansów, powoływane na 6 lat, w równej liczbie przez Prezydenta Rzeczypospolitej, Sejm i Senat”. Ustawa o NBP precyzuje, że każdy z tych organów ma do obsadzenia trzy miejsca w RPP. Mówi też, że rada podejmuje decyzje większością głosów przy obecności co najmniej pięciu członków.
Dziś jest ich siedmiu. Obsadzone są wszystkie trzy miejsca prezydenckie, dwa senackie i jedno sejmowe. Plus oczywiście prezes Glapiński. Członka RPP wyznaczonego przez Senat brakuje po ubiegłotygodniowej rezygnacji Rafała Sury. A kadencje członków sejmowych skończyły się w lutym–marcu tego roku. Od tego czasu Sejm nie zdołał uzupełnić wakatów. Chociaż ustawa o NBP mówi też, że „powołanie nowych członków Rady powinno nastąpić najpóźniej do dnia wygaśnięcia kadencji poprzednich”. Chyba że mamy do czynienia z zakończeniem zasiadania w radzie przed upływem sześcioletniej kadencji. W takim przypadku uzupełnienia „organy powołujące dokonują nie później niż w okresie 3 miesięcy od odwołania lub stwierdzenia wygaśnięcia mandatu członka Rady”.
Nic dziwnego, że cytowany przez PAP Biznes jeden z członków RPP, Przemysław Litwiniuk, stwierdził kilka dni temu, że „nieogłaszanie naboru kandydatów i nieprzeprowadzanie głosowań jest to coś, co można by określić mianem deliktu”.
Kilka miesięcy temu w Sejmie odbywały się wybory nowych członków RPP. Poparcie zdobył tylko Wiesław Janczyk, wcześniej szef sejmowej komisji finansów publicznych. Zaproponowany przez opozycję Jakub Borowski przepadł w głosowaniu. Zgłoszone przez większość rządową Elżbieta Ostrowska, ekonomistka z Wybrzeża, i Gabriela Masłowska, wiceszefowa sejmowej komisji finansów, wycofały się. Pojawiła się jeszcze kandydatura Macieja Rudnickiego, specjalizującego się w prawie finansowym, ale Sejm nic z nią nie zrobił.
Dziennikarze RMF zdążyli się już zastanowić, czy skoro RPP działa w składzie sprzecznym z konstytucją (nie w ustawieniu 1-3-3-3, ale 1-3-2-1), to jej decyzje są w ogóle legalne. Konstytucjonaliści odpowiedzieli im: „nie ma problemu, ustawa mówi, że wystarczy pięciu członków Rady”.
Ale nie przytaczali jeszcze jednego przepisu z ustawy o NBP: „W skład Rady wchodzą: 1) Przewodniczący Rady, którym jest Prezes NBP; 2) 9 członków powoływanych w równej liczbie przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Sejm i Senat, spośród specjalistów z zakresu finansów”. Z czego można wnioskować tak: nie ma pełnej dziesiątki, nie ma rady.

A jeśli nie ma rady, to co z podwyżkami stóp?

Do tej pory raz mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której RPP dokonywała zmian stóp w niepełnym składzie (mowa nie o wagarach któregoś z członków, ale o nieobsadzonym miejscu w radzie). Było tak w 2003 r., gdy w wypadku zginął Janusz Krzyżewski (który notabene mógłby być dobrą osobą do rozstrzygania dzisiejszych wątpliwości, bo zanim zasiadł w RPP, był szefem departamentu prawnego w NBP w czasie prac nad ustawą o banku centralnym). Wtedy dotrzymano trzymiesięcznego terminu na uzupełnienie składu. Późniejsze rezygnacje: Zyty Gilowskiej w 2013 r. czy Marka Chrzanowskiego w 2016 r. następowały w okresach braku zmian stóp.
Ostatnie posiedzenie RPP w konstytucyjno-ustawowym składzie miało miejsce w lutym. Główna stopa NBP została wtedy podniesiona z 2,25 proc. do 2,75 proc. Na pięciu kolejnych posiedzeniach podstawową stopę banku centralnego podwyższono do 6,5 proc. Tworząc być może raj dla prawników. Bo każdy, którego kredyt jest uzależniony od oprocentowania wyznaczanego przez bank centralny, może się zastanawiać, czy nie płaci za dużo.
Kto pierwszy powinien się zastanawiać? Ci, do których trafiają listy z banków, mówiące, że oprocentowanie hipotek wzrosło, bo w górę poszedł WIBOR? Niekoniecznie. Na nich decyzje RPP formalnie mają tylko pośredni wpływ. Ale ci, których pisma zawierają zdanie „w związku z podwyżką stóp NBP” – to już niewykluczone. Tu warto wspomnieć, że stopy banku centralnego regulują maksymalny pułap oprocentowania z tzw. przepisów antylichwiarskich. Czy też o tym, że resort finansów od niedawna emituje obligacje oszczędnościowe z oprocentowaniem wprost powiązanym ze stopą referencyjną NBP.
Wszystko to może się wydawać grubymi nićmi szyte: jak można podważać decyzje o stopach procentowych? Ale jak można było 10 lat temu myśleć o podważaniu umów kredytów walutowych? One też wydawały się wyryte w kamieniu. A rządowe zastrzeżenia do WIBOR? Wskażcie stopę procentową, a na pewno znajdzie się prawna opinia, która ją zakwestionuje.
A wystarczyło wybrać na czas członków rady.