Konferencje prasowe prezesa NBP obniżają poziom wiedzy ekonomicznej społeczeństwa. Wśród ekonomistów panuje bardzo duża zgodność poglądów co do tego, że lepsze zrozumienie zjawisk gospodarczych, a w szczególności zmian w zachodzących między nimi interakcjach, sprzyja zwiększeniu efektywności właściwie prowadzonej polityki ekonomicznej.

Jeśli więc na czoło problemów makroekonomicznych wysuwa się zdecydowanie inflacja, to pełniejsze zrozumienie przez społeczeństwo jej przyczyn, przebiegu i skutków powinno podnosić efektywność polityki antyinflacyjnej, głównie poprzez obniżenie kosztów dezinflacji m.in. w wyniku lepszego zarządzania oczekiwaniami inflacyjnymi. Wydawałoby się, że bank centralny, którego celem jest stabilność cen, powinien być mocno zainteresowany podniesieniem poziomu wiedzy ekonomicznej w społeczeństwie. Bardzo istotną rolę mogłyby tu odegrać publiczne wystąpienia prezesa NBP i członków RPP, a także wiceprezesów i członków zarządu. Praktyka w poprzedniej i w obecnej kadencji wyraźnie pokazuje, że prezes NBP nie jest tym zadaniem edukacyjnym zainteresowany, a jego wkład w tym obszarze jest, ogólnie rzecz biorąc, ujemny. Gdyby podniesienie stanu wiedzy leżało mu na sercu, to prawdopodobnie zacząłby od jego zdiagnozowania, a pierwszym, najbardziej naturalnym krokiem byłoby zamówienie dobrze przygotowanych sondaży - zarówno jednorazowych, jak i regularnie powtarzanych. W pierwszym sondażu należałoby zapytać respondentów, czy NBP jasno i rzetelnie przedstawia sytuację gospodarczą kraju oraz dylematy polityki ekonomicznej, przede wszystkim polityki pieniężnej. Drugim krokiem byłoby zwrócenie się do pionu analitycznego i badawczego NBP oraz do ekspertów zewnętrznych o przygotowanie pogłębionych interpretacji uzyskanych wyników.
Zastanawiające jest to, dlaczego przy tak silnym wzroście społecznych obaw przed skutkami inflacji sondaże na jej temat są tak rzadko zamawiane. Bardzo istotny byłby sondaż pokazujący, czy i w jakim stopniu różne grupy podmiotów gospodarczych ulegają tzw. zjawisku iluzji pieniądza polegający, na myleniu zmian w nominalnych dochodach ze zmianami w dochodach realnych. Można by np. zadać pytanie, jaka jest „sprawiedliwa” realna stopa oprocentowania kredytu i jaki procent respondentów uzna, że ujemna realna stopa jest „sprawiedliwa”. A w jakim stopniu zmieni się wynik, jeśli doda się informację, że ta korzyść z inflacji oznacza koszt dla oszczędzających? Zamiast jednak mnożyć potencjalne pytania, warto poświęcić trochę uwagi faktycznie przeprowadzonym sondażom. W tym przygotowanym na zlecenie DGP (5.07.2022 r.) osoby zapytane o to, „kto lub co w największym stopniu odpowiada za obecny poziom inflacji”, za dwie główne przyczyny o bardzo podobnym znaczeniu uznały „wzrost cen energii i paliw w związku z wojną w Ukrainie” (33,3 proc.) i „politykę rządu” (33,7 proc.). Wyraźnie mniejsze znaczenie respondenci przypisali „pandemii COVID-19 i sposobowi zarządzania nią” (14,1 proc.) oraz „polityce klimatycznej” (9,6 proc.). Tylko 1,5 proc. odpowiedziało: „żadne z wymienionych”. Drugie pytanie dotyczyło natomiast tego, „która partia najlepiej poradzi sobie z powstrzymaniem inflacji”. Bardzo ważnym i chyba nadrzędnym celem całego sondażu było pokazanie, jaki wpływ na jego wyniki miały preferencje wyborcze respondentów, a także ich wiek i płeć. Cel ten można by uznać za osiągnięty, ale nasuwa się dosyć poważna wątpliwość - dlaczego wśród przyczyn inflacji nie została uwzględniona „polityka NBP”? Mogło to być zwykłe niedopatrzenie, ale może celowo pytanie zostało zadane w sposób podchwytliwy, aby sprawdzić głębiej stopień zrozumienia zjawisk gospodarczych? W tym kontekście niezwykle zaskakujący jest tak bardzo niski udział odpowiedzi w grupie „żadne z wymienionych”. Nasuwa się więc interpretacja, że respondenci traktują politykę monetarną jako politykę rządu, a nie banku centralnego. W przeciwnym razie zdecydowanie wyższy powinien być udział odpowiedzi w tej grupie, co sugerowałoby, że respondenci nie dali się nabrać na podchwytliwie sformułowane pytanie, a więc dobrze rozumieją instytucjonalny podział zadań i odpowiedzialności między bankiem centralnym a rządem. Bardziej prawdopodobna wydaje się jednak inna, dużo bardziej pesymistyczna interpretacja, zgodnie z którą respondenci nie traktują „rządu” w sposób wąski, lecz szeroki. W uproszczeniu oznaczałoby to, że z punktu widzenia rachunków narodowych również bank centralny jest, ich zdaniem, częścią skonsolidowanego sektora finansów publicznych. Takie rozumienie zbliżone byłoby do poglądów przedstawicieli tzw. fiskalnej teorii poziomu cen i sugerowałoby, że respondenci nie wierzą w niezależność banku centralnego, którego rolą jest niedopuszczenie do inflacji w wyniku nadmiernego wzrostu długu publicznego.
Żadna z tych interpretacji nie jest wygodna dla NBP, szczególnie dla oceny jego polityki informacyjnej i edukacyjnej. Dużą rolę w rozwiewaniu powyżej zarysowanych wątpliwości interpretacyjnych powinny odgrywać starannie przygotowane konferencje prasowe po posiedzeniach RPP. Jak piszą specjaliści z MFW w książce „Advancing the Frontiers of Monetary Policy” (International Monetary Fund, 2018, s.114), odchylenia inflacji od celu stwarzają bankowi centralnemu okazję, aby lepiej wyjaśnić społeczeństwu, na czym polegają dylematy polityki pieniężnej przywracającej stabilność cen. Można więc powiedzieć, że przy inflacji ponad pięciokrotnie przekraczającej cel prezesowi NBP nadarza się szczególna szansa wypełnienia misji edukacyjnej. Niestety pod tym względem konferencje prezesa całkowicie zawodzą, chociaż trudno powiedzieć, czy i w jakim stopniu jest to efekt przez niego zamierzony. Pewne możliwe wyjaśnienie tego stanu rzeczy można znaleźć w książce „Jak ogarnąć świat i odróżnić fakty od wyobrażeń” (Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2021) napisanej przez Tima Harforda, wybitnego brytyjskiego popularyzatora ekonomii i statystyki. Oglądając wystąpienia prezesa NBP, nasuwa się mianowicie refleksja, że ulega on być może omawianej przez Harforda „iluzji głębokiego zrozumienia”, czyli zjawisku opisanemu na podstawie eksperymentów przez amerykańskich psychologów Leonida Rozenblita i Franka Keila. Uczestnicy eksperymentu mieli przyjrzeć się liście rzeczy codziennego użytku (takich jak rower czy zamek błyskawiczny) i ocenić swoją znajomość zasad ich działania. Po przyznaniu sobie odpowiednio wysokiej liczby punktów poproszeni zostali jednak o możliwie najbardziej szczegółowe wyjaśnienie na piśmie zasad funkcjonowania tych rzeczy, z czym - jak się okazało - mieli bardzo poważne kłopoty i w ślad za tym bardzo znacząco obniżyli sobie wcześniejsze oceny. Być może to zjawisko jest powodem, że w czasie konferencji prasowych prezesa NBP żaden z aktualnie występujących problemów ekonomicznych nie zostaje nigdy omówiony przez niego w pogłębiony sposób, przez co zmarnowana zostaje okazja nie tylko do podniesienia poziomu wiedzy ekonomicznej, lecz także do przywrócenia przekonania społeczeństwa, że polityka monetarna znajduje się w odpowiedzialnych rękach. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że prezes NBP rozumie obecne dylematy teorii ekonomii i polityki gospodarczej znacznie głębiej, niż przedstawia to na konferencjach prasowych. Aby przekonać się, czy tak jest, warto zapoznać się z najnowszą książką prezesa pt. „Natura człowieka i gospodarka” (Oficyna Wydawnicza SGH, Warszawa 2021), a przynajmniej z jej fragmentami dotyczącymi bardziej bezpośrednio problematyki polityki pieniężnej, kursów walutowych czy funkcjonowania strefy euro. Jak wynika ze znajdujących się na okładce fragmentów recenzji wydawniczej prof. Konrada Raczkowskiego, raczej niespecjalizującego się w historii współczesnej myśli ekonomicznej, książka ta „jest przełomowa dla światowej literatury z zakresu badań ekonomicznych”. Natomiast zdaniem prof. Jerzego Żyżyńskiego, drugiego recenzenta wydawniczego, „praca stanowi bardzo interesującą publikację, która pokazuje, jaki powinien być kierunek rozwoju ekonomii, by stała się ona nauką”. Co ciekawe, z recenzji tej wynika, że jej autor zgodził się zostać profesorem w dziedzinie badań, która jego zdaniem dopiero stara się, by stać się częścią nauki. Nie ma tu miejsca na pogłębioną ocenę książki. Niezależnie jednak od tych opinii sugerujących przewrót kopernikański w ekonomii znacznie lepiej by się stało, gdyby prezes NBP tak z trudem wygospodarowany zasób czasu przeznaczył raczej na napisanie książki, w której zawarłby pogłębiony sposób rozumienia przez siebie zadań, z jakimi muszą się obecnie mierzyć banki centralne.
Ostatnie miesiące pokazują, jak duży błąd popełnił Andrzej Duda, składając wniosek o przedłużenie prezesury Adama Glapińskiego na drugą kadencję. Kaliber tego błędu i wynikające z niego potencjalne konsekwencje stały się jednak jasne dopiero w końcowej części konferencji prasowej. Wówczas to prezes NBP zdecydował się podzielić ze słuchaczami refleksją o tym, że ponowny wybór miał wręcz historyczne znaczenie, gdyż uchronił Polskę przed utratą niepodległości i suwerenności, na co kraj nasz byłby niechybnie skazany, gdyby w wyniku knowań Niemiec na tę funkcję został wskazany inny kandydat. Ponieważ to prezydent Andrzej Duda skazał gospodarkę Polski i NBP jako instytucję na drugą kadencję Adama Glapińskiego, oceniając jego pierwszą kadencję jako udaną, więc teraz powinien publicznie odnieść się do tych rewelacji. Powinien wyjaśnić, czy to te spiskowe teorie, a nie bilans dokonań zaważyły na decyzji o wystawieniu kandydatury Adama Glapińskiego na drugą kadencję. Przede wszystkim szkoda, że Prezydent RP nie „zacisnął zębów” i nie wskazał lepszego kandydata, gdy był ku temu odpowiedni czas, a argumentów nie brakowało.
Już wcześniejsze wypowiedzi i działania Adama Glapińskiego oznaczały stopniowe, systematyczne, ale raczej skrywane zwiększanie upolitycznienia wszystkich trzech funkcji, jakie sprawuje on w NBP (prezesa NBP, przewodniczącego zarządu, przewodniczącego RPP). Do czasu ostatniej konferencji prasowej odwrócenie tego procesu wydawało się jednak ciągle możliwe. W jej trakcie pokazał on już otwarcie, bez dbania o pozory i właściwie bezwstydnie, że w drugiej kadencji zamierza być przede wszystkim politykiem rządzącej partii, a nie prezesem niezależnego banku centralnego i ekonomistą. Dlatego trudno oczekiwać, aby przykładał on wagę do podniesienia wiedzy ekonomicznej społeczeństwa. Można się raczej spodziewać, że będzie on próbował wpływać na politykę banku centralnego w taki sposób, aby sprzyjała ona sukcesowi wyborczemu obecnie rządzącej koalicji. A skuteczność tego typu działań będzie tym większa, im niższy będzie wśród elektoratu stopień zrozumienia procesów makroekonomicznych, a w szczególności kosztów inflacji.
Przekroczenie przez Adama Glapińskiego Rubikonu na drodze upolityczniania NBP stawia RPP, członków zarządu, a także pracowników NBP w jeszcze trudniejszej sytuacji, o ile nadal jest im bliska tradycyjnie rozumiana koncepcja i praktyka niezależności banku centralnego. Zwiększyło się bowiem znacząco prawdopodobieństwo, że obecny prezes NBP będzie się jeszcze chętniej i jeszcze częściej powoływał na formalną niezależność NBP, aby realizować politykę niezgodną z konstytucyjnymi i ustawowymi celami tej instytucji, ale zgodną z celami rządzącej partii. Taki paradoks jest niestety możliwy ze względu na słabość mechanizmu demokratycznej kontroli (accountability) nad działalnością NBP - funkcji tej nie jest obecnie w stanie spełnić Trybunał Stanu ani też NIK. Zapędy prezesa można by jednak znacząco ograniczyć, gdyby członkowie RPP, czyli konstytucyjnego organu, poważnie potraktowali składaną przysięgę oraz wynikające z niej obowiązki, a także swoje prawa, i wyraźnie zdystansowali się od wygłaszanych przez niego treści. Na jakiej bowiem podstawie prawnej i moralnej powtarzał on wielokrotnie w trakcie tego spektaklu jednego aktora, że mówi nie w imieniu swoim, lecz wszystkich członków RPP, wszystkich analityków i wszystkich pracowników? Czy wszyscy oni podzielają jego radykalny, dogmatyczny pogląd na temat euro czy na temat rozszerzenia zadań banku centralnego o wspieranie wydatków zbrojeniowych? Czy wszyscy analitycy są skłonni zaakceptować jego radykalnie spłycone interpretacje zależności ekonomicznych? Jeśli jest tak pewny poparcia dla swoich poglądów, to dlaczego przeforsował w poprzedniej kadencji zmianę w regulaminie RPP, dającą mu właściwie monopol komunikacyjny, za którą to decyzję cała poprzednia rada powinna się bardzo wstydzić?
W obecnej sytuacji możliwe są co najmniej dwa rozwiązania: a) obecni członkowie RPP nie zgadzają się na narzucone im ograniczenia i na monopol informacyjny prezesa i organizują własne konferencje prasowe po posiedzeniach decyzyjnych lub b) prezes ogranicza swoje wypowiedzi wyłącznie do kwestii, które były przedmiotem dyskusji na posiedzeniu decyzyjnym rady lub na poprzedzającym je spotkaniu roboczym z ekspertami NBP. Jeśli prezes odczuwa nieodpartą potrzebę wygłaszania kompromitujących opinii na tematy wykraczające poza standardy bankowości centralnej, to niech przynajmniej robi to w innym terminie, w oderwaniu od posiedzeń rady. Wówczas udałoby się przynajmniej częściowo oddzielić treści wygłaszane przez niego w roli prezesa i w roli przewodniczącego RPP, a tym samym chociaż częściowo ograniczyć szkodę reputacyjną i edukacyjną w działalności NBP. Na razie pozostaje mieć nadzieję, że prezes NBP uwzględni pewne nowe sugestie („The Economist” z 30.06.2022 r.), aby banki centralne w warunkach tak wysokiej niepewności ograniczyły jednak trochę rolę narzędzia polityki pieniężnej określanego żartobliwie jako „operację otwartych ust” (open-mouth operations). „Konferencja prasowa” Adama Glapińskiego na sopockim molo potwierdziła jeszcze raz, jak bardzo ważna dla zachowania wiarygodności NBP jest owa rada „The Economist”. ©℗