Prowadzona u nas już od kilku lat procykliczna polityka gospodarcza, przedstawiana niesłusznie jako prowzrostowa, zacznie stawać się z czasem przyczyną najpierw rosnących nierównowag makroekonomicznych, a potem gasnącej dynamiki wzrostu PKB.
Prowadzona u nas już od kilku lat procykliczna polityka gospodarcza, przedstawiana niesłusznie jako prowzrostowa, zacznie stawać się z czasem przyczyną najpierw rosnących nierównowag makroekonomicznych, a potem gasnącej dynamiki wzrostu PKB.
Dla podtrzymania długoterminowego wzrostu potrzebne jest kompetentne państwo, które sprzyjałoby powstaniu gospodarki opartej na wiedzy, zamiast tworzyć niewydolne monopole i sypać kolejne brykiety do kotła i tak już rozgrzanejkoniunktury.
Cud na zakręcie
Ustawianie naszej gospodarki na torach zrównoważonego wzrostu trwało długie lata – choćby dlatego że trzeba było zbudować nie tylko pociąg, lecz także tory. Po latach reform prowadzonych przez kolejne rządy zaczęto patrzeć na świecie na polską gospodarkę z respektem – jak na „małe Chiny” w środku Europy. Wielką zaletą polskich reform i polityki ekonomicznej było to, że uwalniały nasz potencjał wzrostowy, dbając jednak stale o to, by wzrost gospodarczy był zrównoważony, bo tylko wtedy miał szanse byćdługotrwały.
To się niestety zmieniło. W ostatnich latach wykorzystano trwałe zrównoważenie naszej gospodarki, by zacząć prowadzić procykliczną politykę ekonomiczną – podkręcania bieżącego wzrostu kosztem ryzyka narastania przyszłych nierównowag. Rośnie zatem obawa, że nasza gospodarka zacznie wypadać na zakrętach, czego zapowiedź stanowi obecna wysoka inflacja.
Praktykowane dzisiaj rozgrzeszanie skutków procyklicznej polityki gospodarczej poprzez wskazywanie, że w USA i w strefie euro inflacja też jest relatywnie wysoka, jest dość osobliwe. Wprawdzie jest bezspornym faktem, że ważną przyczyną podwyższonej tam dzisiaj inflacji była ekspansja fiskalna w reakcji na epidemię COVID-19, która przyniosła silniejszy wzrost popytu niż możliwości podażowe obu gospodarek, co odnosi się zwłaszcza do gospodarki amerykańskiej, ale nikt przecież nie spodziewa się, że polityka pieniężna i fiskalna w USA i w strefie euro staną się procykliczne.
Mechanicznie kopiowana dyskusja
Za szczególnie niepokojące trzeba uznać to, że mechanicznie kopiuje się u nas debatę na temat polityki fiskalnej, jaką prowadzi się w krajach wysoko rozwiniętych. Istotą tej debaty jest pytanie, czy w sytuacji, gdy popyt sektora prywatnego był tam już od dość dawna chronicznie słaby, nie należy zacząć myśleć, co proponuje m.in. Olivier Blanchard (w latach 2008–2015 główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego – red.), o podjęciu bardziej ekspansywnej polityki fiskalnej. Wygaśnięcie obecnej postcovidowej inflacji będzie umożliwiało utrzymywanie się długoterminowych stóp procentowych poniżej tempa wzrostu PKB, co dawałoby szansę – gdyby chciano to wykorzystywać – na utrzymywanie deficytów salda pierwotnego w budżetach krajów wysoko rozwiniętych bez wywoływania tym szybkiego wzrostu relacji długu publicznego do PKB, jak dzieje się to wJaponii.
Problem w tym, że dyskusje tego rodzaju mało pasują do Polski. W krajach zamożnych strukturalna słabość popytu prywatnego miała swoje lustrzane odbicie w nadmiernych oszczędnościach firm. To naturalne źródło finansowania wzrostu długu publicznego, które amortyzuje potencjalnie proinflacyjne zwiększenie wydatków budżetowych. A u nas nie ma przecież ani symptomów sekularnej słabości popytu prywatnego, ani nie mamy chronicznego nadmiaru oszczędności, które można by ulokować w rosnącej emisji obligacji skarbowych.
Wprawdzie NBP, skupując obligacje skarbowe, może nadal starać się sztucznie obniżać długoterminowe stopy procentowe, co zdaniem MFW w zeszłym roku robił, ale buldożer skupu aktywów nie wykreuje przecież dodatkowych oszczędności. Co więcej, postępowanie takie wywoła dodatkową inflację, jeśli sztucznie zaniżone długoterminowe stopy procentowe będą przedstawiane jako argument przemawiający za zwiększaniem długu publicznego.
Potrzebne kompetentne państwo
Jaki powinien być cel polityki gospodarczej, skoro na całym świecie tradycyjne przemysły coraz bardziej się automatyzują i nie oferują już, jak dawniej, dużej liczby nowych miejsc pracy, dających satysfakcję i przyzwoitedochody?
Bardzo celnie i przekonująco formułują podstawowy cel polityki gospodarczej Torben Iversen i David Soskice w wydanej dwa lata temu książce „Demokracja i dobrobyt”. Wychodzą z założenia, że rząd, na który będzie chciała głosować większość społeczeństwa danego kraju, musi wykazać, że ma kompetencje, by tworzyć gospodarkę oferującą dużą liczbę atrakcyjnych miejsc pracy nie tylko dla obecnych wyborców, lecz także dla ich dzieci, bo wszyscy przecież, nie tylko klasa średnia, chcą, by ich dzieci były dobrze wykształcone i miały dobrą (w każdym znaczeniu tego słowa) pracę. Najbardziej oczywistym warunkiem sukcesu w tej mierze jest zwiększanie nakładów na oświatę i szkolnictwo wyższe, by dzieci ze wszystkich grup społecznych mogły zdobyć kwalifikacje umożliwiające uzyskanie zgodnej z ich uzdolnieniami pracy.
Jest to tym ważniejsze, że dzisiaj, na skutek wspomnianego wcześniej zmierzchu tradycyjnych branż przemysłu, atrakcyjne miejsca pracy można tworzyć głównie w sektorach gospodarki opartych na wiedzy. Jest to zadanie trudne, ale przecież nie niemożliwe, skoro udaje się to w rosnącej liczbie krajów, czego najbardziej znanymi przykładami są Izrael, Irlandia, Tajwan, Korea Południowa i krajeskandynawskie.
Gdy czyta się najnowsze publikacje Soskice, mówiące o tym, czemu amerykański system wspierania innowacyjności okazał się skuteczniejszy niż w innych krajach, to widać, że uwypukla on głównie dwie rzeczy: duże nakłady na badania podstawowe, co zaczęło zmieniać się niestety na gorsze od lat 80., oraz dużą liczbę rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych miast i regionów, gdzie powstały ekosystemy sprzyjające tworzeniu się innowacyjnychfirm.
Tworzeniu się takich ekosystemów sprzyja aranżowana – najczęściej przez władze lokalne – współpraca firm technologicznych, uniwersytetów i funduszy venture capital. Współpraca taka pojawia się wtedy, gdy silne są w danym mieście lub regionie organizacje społeczeństwa obywatelskiego, tworzące kapitał społeczny, jaki jest potrzebny dla swobodnego przepływu idei i wartości. Mówiąc najkrócej, dla budowania gospodarki opartej na wiedzy bardzo potrzebne jest to, co rząd bardzo stara się u nasograniczać.
Autor: Andrzej Sławiński, profesor w Katedrze Ekonomii Ilościowej SGH, członek Rady Polityki Pieniężnej w latach 2004–2010.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama