W Czechach i na Węgrzech jastrzębie poderwały się do lotu i stopy procentowe poszły w górę. W Polsce gołębie nadal kontrolują sytuację.

Pierwsze podwyżki stóp procentowych w Unii Europejskiej już za nami. Zlot jastrzębi, jak w polityce monetarnej nazywani są zwolennicy zaostrzania polityki pieniężnej, odbył w ubiegłym tygodniu na Węgrzech i w Czechach. Ale wiele wskazuje, że na razie tylko tam polityka monetarna stanie się bardziej restrykcyjna. W Polsce prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński studzi oczekiwania na wzrost kosztu pieniądza.

Zaczęło się w Budapeszcie
Jako pierwszy podwyżkę stóp procentowych zaordynował węgierski bank centralny (MNB).
W kwietniu i maju inflacja wyniosła tam ponad 5 proc. To najwyższy poziom w UE. Dodatkowo dynamika wzrostu cen była wyższa niż maksimum pasma odchyleń od celu inflacyjnego MNB, które wynosi 4 proc. Jednak sam ruch w górę stopami nie był reakcją na podwyższone tempo wzrostu cen. Zdaniem analityków węgierscy bankierzy centralni bardziej obawiają się, że w górę pójdą oczekiwania inflacyjne konsumentów, co mogłyby z czasem przełożyć się na ceny. Postanowili więc reagować i podwyżka stóp (głównej o 0,3 pkt proc. do 0,9 proc.) to dopiero pierwszy krok. Z zapowiedzi wynika, że stopy procentowe mogą być podnoszone co miesiąc.
MNB przewiduje, że w II kw. b.r. odbicie koniunktury pokaże dwucyfrowy wzrost PKB. Latem aktywność gospodarcza ma wrócić do poziomu sprzed pandemii. W całym 2021 r. wzrost PKB przekroczy 6 proc., a inflacja będzie powyżej 4 proc.
MNB nadal będzie wspierał rząd, prowadząc skup aktywów, co pomoże w finansowaniu potrzeb pożyczkowych i ograniczy koszty obsługi długu.
Praga dołączyła
Dzień po Węgrach na ścieżkę zaostrzania polityki monetarnej weszli Czesi. Tutaj też bankierzy centralni dawali wyprzedzające sygnały, że można się spodziewać podwyżki stóp procentowych i teraz zrealizowali zapowiedzi. Główna stopa poszła w górę o 0,25 pkt proc., do 0,5 proc.
Inflacja jest sporo niższa niż na Węgrzech i ostatnio wyniosła 2,9 proc., ale to więcej niż cel Narodowego Banku Czech (CNB), który wynosi 2 proc.
Decyzja nie była jednomyślna, ale jastrzębie mieli wyraźną przewagę.
Prezes CNB Jiří Rusnok dał sygnał, że kolejne podwyżki stóp nadejdą szybko i jego zdaniem nie będzie to problemem dla popandemicznego ożywienia w gospodarce.
– Niepewność dotycząca przyszłych fal zachorowań znacząco obniżyła się, wzrost gospodarczy wydaje się niezagrożony, podobnie niezagrożony jest silny rynek pracy. Nie widzimy również perspektyw znaczących spadków inflacji, które mogłyby powstrzymywać CNB przed dalszymi ruchami. CNB wszedł w cykl podwyżek i będzie podwyższał. Obstawiamy w tym roku kolejno sierpień i listopad po 0,25 pkt proc. – komentują decyzję Czechów ekonomiści mBanku.
W Warszawie status quo
W Polsce wielu ekonomistów spodziewa się – na podstawie gołębich wypowiedzi prezesa NBP – że na podwyżki stóp procentowych poczekamy do 2022 r.
Są jednak i tacy, którzy wierzą, że momentem, kiedy w Radzie Polityki Pieniężnej może być większość do podwyższenia kosztu pieniądza, będzie listopad. Wtedy RPP będzie dysponowała zaktualizowanym „Raportem o inflacji”, czyli dokumentem zawierających prognozy dynamiki cen oraz wzrostu PKB na najbliższe lata.
Dzisiaj brakuje członków rady, którzy byliby w stanie przegłosować podwyżkę. Jednak wśród tych, którzy się do tego skłaniają, słychać o scenariuszu, w którym bank centralny robi ruch sygnalny stopami w górę, ale wcale nie musi rozpoczynać całego cyklu czy kończyć planu skupu z rynku wtórnego obligacji skarbowych. Taki pogląd zaprezentował w wywiadzie dla PAP Biznes członek RPP Eugeniusz Gatnar.
Część rady obawia się, że inflacja będzie w najbliższych miesiącach na wysokim poziomie. Już teraz przekracza cel NBP wynoszący 2,5 proc. (z możliwością odchyleń w górę i dół o 1 pkt proc.). Ceny towarów i usług konsumpcyjnych w maju były o 4,7 proc. wyższe niż rok wcześniej. Oznacza to, że inflacja jest najwyższa od niemal dekady. Według Eurostatu inflacja w Polsce (liczona metodą unijną) była w ubiegłym miesiącu druga co wielkości w całej UE.
Prezes NBP i analitycy banku centralnego zdają się jednak sugerować, że w drugiej połowie roku dynamika wzrostu cen spowolni. Istotne dla oceny tego, co RPP może zrobić w najbliższych miesiącach, będą lipcowe prognozy NBP. Na razie Adam Glapiński wydaje się większą uwagę przykładać do innych kwestii.
„Nie możemy pozwolić, by ewentualne gwałtowne zmiany kursu walutowego lub rentowności obligacji ograniczyły nasze perspektywy wzrostu, bo chodzi o potencjał wzrostu polskiej gospodarki w okresie wielu kolejnych lat. Właśnie po to mamy własną walutę, polskiego złotego, by mieć możliwość prowadzenia niezależnej i autonomicznej polityki pieniężnej, która jest dla nas ważnym amortyzatorem szoków” – napisał szef NBP w artykule dla francuskiego dziennika „L’Opinion”.
Ekonomiści podkreślają jednak, że potężne ożywienie koniunktury w Polsce jest już faktem. Do tego spodziewają się, że najbliższe trzy lata mogą przynieść dynamikę wzrostu PKB rzędu 5 proc.
Złoty straci blask
To, że Czesi i Węgrzy idą inną niż Polska drogą w polityce monetarnej, będzie mieć wpływ na zachowanie naszej waluty. Ta dla inwestorów należy do jednego koszyka razem z czeską koroną czy węgierskim forintem.
– Oficjalne wypowiedzi członków RPP sugerują, że początek cyklu zacieśniania polityki nastąpi raczej w przyszłym niż bieżącym roku. W takim otoczeniu korona i forint radzą sobie wyraźnie lepiej niż złoty. Od początku 2021 r. czeska i węgierska waluta zyskały do euro po prawie 3 proc., a złoty mniej niż 1 proc. Kontynuacja zacieśniania polityki pieniężnej przez Czechy i Węgry, przy dalszym gołębim nastawieniu NBP, może pogłębić różnice w postrzeganiu atrakcyjności złotego względem innych walut regionu – uważają analitycy Banku Pekao. ©℗