NBP dał sygnał, że może nie być już tak aktywny na rynku długu, jak do tej pory. Udało mu się tym zaskoczyć inwestorów.

Po ubiegłotygodniowej aukcji odkupu obligacji przeprowadzonej przez Narodowy Bank Polski rynek ma prawo być nieco zdezorientowany. NBP deklarował, że odkupi papiery za 5 mld zł, a ostatecznie kupił za 2 mld zł przy ofercie inwestorów wartej 6,8 mld zł. Część z nich uznała, że bank centralny ograniczył skup, bo oferta odbiegała od warunków, jakich oczekiwał, a podejmując tę decyzję nie wziął pod uwagę, jak to może być interpretowane. Ale to tylko jednorazowe zdarzenie. Inni jednak sądzą, że rozpoczął się tzw. tapering – NBP ogranicza luzowanie ilościowe w polityce pieniężnej. I celowo odkupił tak mało, by dać odpowiednio mocny sygnał, że program skupu nie będzie działać w nieskończoność.
To by oznaczało, że właśnie realizowany jest nakreślony w połowie maja przez prezesa NBP Adama Glapińskiego harmonogram tzw. normalizacji polityki pieniężnej. Prezes nie podał żadnych konkretnych dat, ale wskazał kierunek: najpierw kończymy ze skupem obligacji, dopiero później bierzemy się za stopy procentowe. Rynek zaczyna więc łączyć kropki. Narastająca presja inflacyjna już zmusiła NBP do zmiany tonu w komunikowaniu się z rynkiem na nieco bardziej jastrzębi (czyli sugerujący możliwość zacieśniania polityki monetarnej). Już po kwietniowym wybiciu inflacji do 4,3 proc. rozgorzała dyskusja o tym, czy bank nie podchodzi do problemu zbyt nonszalancko, teraz może ona przybrać na sile. Dziś GUS podaje wstępny odczyt za maj, jeszcze przed tą publikacją ekonomiści oczekiwali, że wzrost cen jeszcze bardziej przyspieszy, może nawet powyżej 5 proc. w skali roku.
Podłoże do inflacyjnego przyspieszenia jest żyzne, wystarczy rzut oka na ceny surowców i to, co już robią one z cenami u producentów (w kwietniu były o 5,3 proc. wyższe niż rok wcześniej). Do tego trzeba dodać mocne odbicie popytu konsumpcyjnego, co próbują, podnosząc ceny, wykorzystać firmy z branż usługowych, otwieranych po dłuższej przerwie. Rynek uwzględnia też możliwe przetasowania w Radzie Polityki Pieniężnej, szybsze, niż wynikałoby to z upływu kadencji jej członków (większości kończy się na początku przyszłego roku), co może zachwiać układem sił między zwolennikami a przeciwnikami podwyżki stóp. Rafał Sura, należący do zwolenników niskich stóp, kandyduje do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Jeśli zostanie tam powołany, to nową osobę do RPP wybierze Senat, zdominowany przez opozycję.
To wszystko sprawia, że część inwestorów widzi coraz większe prawdopodobieństwo, że kurs w polityce pieniężnej się zaostrzy. Ubiegłotygodniowe zachowanie NBP tylko ich w tym przekonaniu utwierdza. Stąd reakcja: rentowność obligacji 10-letnich wzrosła od razu po ogłoszeniu wyników aukcji z 1,75 proc. do 1,9 proc. i mniej więcej na takim poziomie pozostała do końca tygodnia. Ale ekonomiści, którzy obserwują rynek długu, obstawiają, że to nie koniec.
„Dotarcie rentowności 10-letniej obligacji skarbowej do poziomu 2 proc. jest tylko kwestią czasu i prawdopodobnie odbędzie się to w pierwszej połowie czerwca” – napisali eksperci Banku Millennium w piątkowym raporcie. Dwuprocentowej dochodowości nie oglądaliśmy od połowy marca ubiegłego roku, czyli od czasu, gdy zaczynał się pandemiczny kryzys.
Dylematy, z jakimi muszą się mierzyć inwestujący w polski dług, nie są jednak lokalne. Na całym świecie trwa dyskusja na temat powrotu do stóp procentowych powyżej zera i odejścia od kupowania aktywów przez banki centralne. Wszędzie jest też ten sam powód: gospodarka, która ostro przyspiesza po pandemii, a wraz z nią wzrost cen. I choć oficjele podkreślają, że w odpowiedzi na obecnie wysoką dynamikę inflacji nie będzie zacieśnienia monetarnego, to jednak inwestorzy zdają się nie dowierzać. Po piątkowej publikacji indeksu wydatków konsumentów, czyli tzw. inflacji PCE, na nowo rozgorzała debata o tym, kiedy Rezerwa Federalna zacznie zmieniać stopy w USA. Bazowa inflacja PCE (bez uwzględnienia wydatków na żywność i energię) wyniosła 3,1 proc., wobec 1,9 proc. miesiąc wcześniej. Jak zauważają ekonomiści Pekao, to najwyższy poziom od lat 90. Cel Fedu to dążenie do wskaźnika na poziomie 2 proc. w średnim okresie. I choć po ubiegłorocznych zmianach w definicji tego celu Fed może tolerować podwyższoną inflację, o ile służy to zwiększaniu zatrudnienia, to przy dobrych informacjach z rynku pracy presja na bank może się zwiększać.
133,8 mld zł obligacje o takiej wartości skupił dotąd NBP
1,88 proc. rentowność polskich obligacji 10-letnich (stan na piątek, godz. 15.00)
0,1 proc. stopa referencyjna NBP