Kwestie zróżnicowania podziału dochodów i nierówności społecznych są tu nieobecne. Artykuł jest napisany z punktu widzenia przedstawiciela klasy dobrze uposażonej, która może przeznaczyć część swoich dochodów na ich pomnażanie dzięki zyskom pochodzącym z właściwego ulokowania nagromadzonego kapitału

John Maynard Keynes zasłynął w nauce ekonomii i polityce gospodarczej głównie za sprawą swojej „Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza” (1936). Wśród jego publicystycznych dzieł najlepiej znana jest książka o ekonomicznych konsekwencjach pokoju (1919). Keynes bardzo krytycznie odniósł się w niej do postanowień traktatu wersalskiego nakładających na Niemcy reparacje wojenne, których nie były zdolne unieść. Uważał, że zamiast powojennej odbudowy i ożywienia gospodarczego w Europie mogło to doprowadzić jedynie do nowych konfliktów. Szkic „Perspektywy ekonomiczne dla naszych wnuków” jest zupełnie innej klasy, raczej ciekawostką i przykładem niezbyt udanej publicystyki autora.
Nie chodzi mi bynajmniej o ocenę prognoz Keynesa. Kiedy horyzont sięga stulecia, trudno oczekiwać nieprzypadkowej zbieżności prognoz z rzeczywistością. Zresztą przynajmniej pod jednym względem trafność przewidywań Keynesa co do kierunku i intensywności wpływu zmian popytu na siłę roboczą zasługuje na uznanie. Mimo wzrostu udziałów w produkcie narodowym sektorów usług o wysokiej pracochłonności (związanych z edukacją, zdrowiem czy opieką nad osobami starszymi), przyczyniających się częściowo do wydłużenia przeciętnego okresu życia, mimo stale rosnącego zapotrzebowania na siłę roboczą o wysokich i wyspecjalizowanych kwalifikacjach, a także mimo pewnego osłabienia intensywności postępu technicznego, zapotrzebowanie na siłę roboczą ma wyraźną tendencję malejącą. Nakłady pracy ogółem przypadające na jednostkę produktu narodowego maleją. „Chorujemy na nową chorobę, o której niektórzy czytelnicy być może jeszcze nie słyszeli, ale o której będzie głośno w nadchodzących latach, a mianowicie na bezrobocie technologiczne. Oznacza ono bezrobocie, które spowodowane jest wynajdowaniem sposobów ograniczania zapotrzebowania na siłę roboczą w tempie szybszym, niż generowanie nowych miejsc pracy” – zdania te mogłyby równie dobrze być napisane kilka czy kilkanaście lat temu. Brak pracy jest podstawą debaty o skracaniu tygodnia pracy czy o gwarantowanym zatrudnieniu i bezwarunkowym dochodzie, nad którymi się dziś zastanawiamy. Także prognozy Keynesa dotyczące dynamiki rozwoju okazują się trafne.
Mój krytyczny stosunek do jego artykułu dotyczy perspektywy rozważań. Sam tytuł szkicu uważam za mylący. W istocie powinien on brzmieć: „Perspektywy ekonomiczne dla wnuków bogatych dziadków i rodziców, którym udało się ich bogactwo jeszcze pomnożyć”. Kwestie zróżnicowania podziału dochodów i nierówności społecznych są tu nieobecne. Artykuł jest napisany z punktu widzenia przedstawiciela klasy dobrze uposażonej, która może przeznaczyć część swoich dochodów na ich pomnażanie dzięki zyskom pochodzącym z właściwego ulokowania nagromadzonego kapitału. To jest pochwała postawy rentiera, który czerpie korzyści z procentu składanego. W istocie jest to oda do siły procentu składanego. Jeżeli zainwestujesz swój kapitał (nagromadzone oszczędności, spadek czy środki pochodzące z innych źródeł) na dobry procent, to choćbyś przejadał połowę czy inną część otrzymywanych z tego tytułu odsetek, resztę dodaj do kapitału i dalej „inwestuj”, co przyniesie ci dalsze dochody. Aż wkrótce nie będziesz musiał się „hańbić” jakąkolwiek pracą ani nie będą się nią musiały hańbić twoje wnuki i prawnuki. Ty zaś będziesz mógł się oddawać różnym przyjemnościom i rozkoszom jeszcze za życia doczesnego. Prawda, jaka piękna perspektywa! Teatr, poezja i proza, uczone debaty filozoficzne i społeczne. Wszystko, co było treścią upodobań dość snobistycznej grupy Bloomsbury, do której należał Keynes. Życie dostępne kiedyś tylko dla ludzi obdarzonych jedną lub kilkoma wioskami i co najmniej tysiącem „dusz”, które swoją pracą zapewniały właścicielowi staranną edukację i godziwe życie, teraz – dzięki procentowi składanemu – dawało szansę wyższej klasie średniej. Jednak zero, do jakiejkolwiek potęgi byś go nie podnosił, zawsze pozostaje zerem. To twarde prawo matematyki. Jak nie masz oszczędności i żyjesz z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, to dalej twoje oszczędności będą wynosiły zero i żaden procent składany na to nie pomoże. Ta sama zasada procentu składanego 80 lat później stała się według Thomasa Piketty’ego ważną dźwignią kumulacyjnego rozwarstwienia dochodów i majątku.
W dwóch wszakże kwestiach spostrzeżenia Keynesa są trafne i do dziś aktualne. Po pierwsze, kiedy postęp techniczny i cywilizacyjny nazbyt wyprzedza nasze tradycyjne wartości, obyczaje i przyzwyczajenia, następuje falowe cofanie się, pojawiają się nowy konserwatyzm i różne kontrrewolucje, których stale doświadczamy. Postęp kulturowy nie jest liniową funkcją czasu.
Drugie celne spostrzeżenie Keynesa dotyczy naszych pragnień. Od zarania dziejów pragniemy, aby ktoś na nas pracował, a my mogli się cieszyć błogosławionym wszystkiego dostatkiem. Życiem w raju. To prawda, że jest to niemożliwe. Ale i tak dążenie do takiego życia jest przedmiotem odwiecznych sporów. Według jednych tym dobrostanem niech cieszą się ci, którzy już mają. Według innych – niech owoce postępu i cywilizacji będą udziałem możliwie powszechnym. O kim i dla kogo Keynes pisał „Perspektywy dla wnuków”? Gdzie w tej opowieści są wnuki chłopów, robotników i innych, którzy produkt narodowy wypracowują? Gdzie są ich dziadowie i pradziadowie, którzy obciążeni piętnem grzechu Adama „w pocie czoła chleba swego codziennego dobywają”?
Tymi kwestiami Keynes zajmował się z powodzeniem w „Ogólnej teorii”, w której pisał m.in.: „Spekulanci mogą być nieszkodliwi, gdy są niczym piana na równym strumieniu przedsiębiorczości. Ale sytuacja staje się poważna, gdy przedsiębiorczość poczyna być pianą na wirze spekulacji. Gdy akumulacja kapitału jakiegoś kraju staje się ubocznym produktem gry hazardowej, wyniki będą zawsze opłakane”.
To nie jest kwestia zmiany perspektywy spowodowanej przebiegiem wielkiego kryzysu lat 1929–1933. Już na jego początku Keynes, podobnie jak Michał Kalecki, rekomendował zwiększanie wydatków publicznych i ekspansję fiskalną jako narzędzia walki z kryzysem. Skąd więc się wzięły te jego „perspektywy dla wnuków”, tak niespójne z tym, co w tym samym czasie rekomendował w polityce gospodarczej? Nie umiem tego wyjaśnić, ale nie wydają mi się one szczególnie udaną pozycją w wielkim dorobku naukowym Keynesa. O wiele lepszą i bardziej pouczającą (choć bynajmniej nie prostą) lekturą jest jego „Ogólna teoria”.
I jeszcze ostatnia uwaga. Otóż Keynes nie mógł przewidzieć – podobnie jak nie przewidziało tego moje pokolenie czy pokolenie naszych dzieci – że naszych wnuków nasze prognozy, myśli i sentencje nic a nic nie będą już obchodziły. Że zerwie się międzypokoleniowa komunikacja i że będziemy im jedynie przeszkadzali. Zdolne do pięknych, acz na ogół jednorazowych odruchów niesienia pomocy, nasze wnuki dość powszechnie sądzą, że byłoby najlepiej, gdyby nie musiały nas słyszeć. Troska o nasze życie czy zdrowie nie stały im na przeszkodzie w robieniu czegokolwiek zechcą, w tym w uczestniczeniu w publicznych spotkaniach i demonstracjach, nawet za cenę przywleczenia z nich zarazy, która ich dziadków zabije. A czego konkretnie chcą i jak chcą to osiągać? Kiedy wychodzą poza ogólne i skądinąd słuszne hasła, trudno to zrozumieć. Nie widzę ich własnych dróg do osiągnięcia celów, w których realizacji nasze pokolenia ich zdaniem zawiodły. Mają dla nas jedno soczyste słowo na „w”. A my mamy z tym problem, który Keynesowi nawet nie przyszedłby do głowy. Jest to problem międzypokoleniowej reintegracji. Nawet jeżeli nie dotyczy on całego pokolenia naszych dorosłych i dorastających wnuków, jest to jednak nasz wspólny problem. Bez względu na to, co dziś każda z generacji nawzajem o sobie myśli. ©℗