Zanik trosk ekonomicznych, bezrobocie technologiczne, krótki dzień pracy, moralna odnowa – tak John Maynard Keynes wyobrażał sobie świat za 100 lat w słynnym eseju z 1930 r. Po kryzysowym 2020 r. nie ma już wątpliwości, że jego założenia wymagają głębokiej rewizji

Obecnie panuje powszechny pesymizm dotyczący gospodarki. Często można usłyszeć, że epoka ogromnego postępu gospodarczego, który charakteryzował XIX wiek, dobiegła końca, że szybka poprawa standardu życia ulegnie teraz spowolnieniu, w każdym razie w Wielkiej Brytanii, że w nadchodzącej dekadzie ograniczenie dobrobytu jest bardziej prawdopodobne niż jego wzrost.
Uważam, że jest to całkowicie błędna interpretacja tego, czego doświadczamy. Cierpimy nie z powodu reumatyzmu starości, ale w następstwie bólów nadmiernie szybkich zmian, wskutek procesów dostosowawczych w okresie przejściowym. Rozwój efektywności technicznej następuje szybciej niż rozwiązywanie problemu absorpcji siły roboczej; poprawa standardu życia jest przy tym nadzwyczaj gwałtowna. Światowy system bankowy i walutowy uniemożliwia wystarczająco szybkie obniżanie stóp procentowych z punktu widzenia zachowania równowagi. Mimo to marnotrawstwo i chaos, które z tego wynikają, pochłaniają nie więcej niż 7,5 proc. dochodu narodowego. Marnujemy 1 szyling i 6 pensów na każdego funta i zostaje nam tylko 18 szylingów 6 pensów, podczas gdy moglibyśmy mieć cały funt, gdybyśmy byli bardziej rozsądni; niemniej jednak dzisiejsze 18 szylingów 6 pensów ma wartość 1 funta sprzed pięciu czy sześciu lat. Zapominamy, że w 1929 r. produkcja przemysłowa Wielkiej Brytanii była największa w historii, a nadwyżka netto naszego salda obrotów zagranicznych, którą można było przeznaczyć na nowe inwestycje zagraniczne, po opłaceniu całego importu, była w zeszłym roku większa niż w jakimkolwiek innym kraju, przewyższając o 50 proc. nadwyżkę Stanów Zjednoczonych. Dla porównania, gdybyśmy obniżyli nasze płace o połowę, zrezygnowali z czterech piątych długu narodowego i gromadzili nadwyżkę majątku w sztabkach złota, zamiast pożyczać na 6 proc. lub więcej, przypominalibyśmy Francję, której tak zazdrościmy. Ale czy oznaczałoby to poprawę?
Panujący na świecie kryzys gospodarczy, wyjątkowo wielkie bezrobocie utrzymujące się mimo ogromu potrzeb, katastrofalne błędy, które popełniliśmy, sprawiają, że nie widzimy tego, co dzieje się pod powierzchnią, nie potrafimy prawidłowo zinterpretować rzeczywistości. Przewiduję bowiem, że oba przeciwstawne pesymistyczne przekonania, o których teraz tak głośno na świecie – zarówno pesymizm rewolucjonistów, którzy myślą, że jest tak źle, że oprócz gwałtownej zmiany nic już nie może nas uratować, jak i pesymizm reakcjonistów, według których równowaga naszego życia gospodarczego i społecznego jest tak niepewna, że nie można ryzykować żadnych eksperymentów, okażą się pomyłką.
Moim celem w tym eseju nie jest jednak badanie teraźniejszości ani przewidywanie najbliższych lat, ale spojrzenie w dalszą przyszłość. Jakiego poziomu życia gospodarczego możemy oczekiwać za 100 lat? Jakie są perspektywy ekonomiczne dla naszych wnuków?
Od najdawniejszych czasów, o których mamy dane, powiedzmy, do dwóch tysięcy lat przed Chrystusem aż do początku XVIII wieku, zmiany w poziomie życia przeciętnego człowieka w cywilizowanych obszarach świata nie były radykalne. Oczywiście, były wzloty i upadki, zarazy, wojny i głód. Złote czasy. Ale bez gwałtownej zmiany rozwojowej. Na przestrzeni czterech tysięcy lat, powiedzmy do 1700 r., niektóre okresy były lepsze niż inne, ale maksymalnie o 100 proc.
To powolne tempo postępu (lub jego brak) wynikało z dwóch powodów – nie było znaczących ulepszeń technicznych oraz nie następowała akumulacja kapitału.
Brak przełomowych wynalazków technicznych między epoką prehistoryczną a stosunkowo współczesnymi czasami jest naprawdę uderzający. Prawie wszystko, co naprawdę istotne i co ludzkość posiadała na początku ery nowożytnej, było znane człowiekowi już u zarania dziejów. Język, ogień, te same zwierzęta domowe, które mamy dzisiaj, pszenica, jęczmień, winorośl i oliwka, pług, koło, wiosło, żagiel, skóra i płótno, cegły i garnki, złoto i srebro, miedź, cyna, ołów i żelazo były znane przed 1000 r. p.n.e. Podobnie jak bankowość, struktury polityczne, matematyka, astronomia i religia. Nie ma źródeł pisanych, które by nam powiedziały, od kiedy są z nami.
W jakiejś epoce prehistorycznej, być może nawet w jednym ze sprzyjających okresów przed ostatnią epoką lodowcową, musiała istnieć era postępu i wynalazków porównywalna z tą, w której żyjemy dzisiaj. Ale przez większą część historii pisanej nic takiego się nie wydarzyło.
Myślę, że era nowożytna rozpoczęła się wraz z akumulacją kapitału, której początek sięga XVI wieku. Uważam – z powodów, których nie mogę rozwinąć w niniejszym wywodzie – że zjawisko to zostało zainicjowane przez wzrost cen i zysków w następstwie napływu złota i srebra przywożonego przez Hiszpanów z Nowego Świata do Starego. Od tego czasu do dnia dzisiejszego odrodziła się moc kumulacji odsetek składanych, która była uśpiona przez wiele pokoleń. A siła procentu składanego przez 200 lat jest niewyobrażalna.
Aby to zilustrować, przeprowadziłem pewne obliczenia. Obecną wartość inwestycji zagranicznych Wielkiej Brytanii szacuje się na około 4 000 000 000 funtów. Dają nam one dochód w wysokości około 6,5 proc. Połowę tej kwoty transferujemy do kraju i korzystamy z niej. Drugą połowę, czyli 3,25 proc., gromadzimy za granicą na zasadzie procentu składanego. Dzieje się tak od mniej więcej 250 lat.
Uważam, że brytyjskie inwestycje zagraniczne rozpoczęły się od rabunku hiszpańskich skarbów przez Drake’a w 1580 r., gdy przywiózł do Anglii ogromne łupy na okręcie Złota Łania. Królowa Elżbieta była znaczącym udziałowcem konsorcjum, które sfinansowało jego wyprawę. Ze swojego udziału spłaciła cały zagraniczny dług Anglii, zbilansowała budżet i zostało jej jeszcze około 40 000 funtów, które zainwestowała w Kompanię Lewantyńską. Z jej zysków powstała z kolei Kompania Wschodnioindyjska, której dochody stały się podstawą późniejszych zagranicznych inwestycji Anglii. Okazuje się, że 40 000 funtów akumulowanych na poziomie 3,25 proc. składanych odsetek odpowiada w przybliżeniu rzeczywistej wielkości inwestycji zagranicznych Anglii w różnych okresach, a teraz równa się sumie 4 000 000 000 funtów, o których już wspomniałem w kontekście naszych obecnych inwestycji zagranicznych. Zatem każdy funt, który Drake przywiózł w 1580 r., do dnia dzisiejszego został pomnożony 100 000-krotnie. Tak wielka jest siła procentu składanego!
Będziemy się starać, aby praca, która jeszcze pozostała do wykonania, była możliwie równomiernie rozdzielana wśród jak najszerszego grona osób. Praca w wymiarze trzech godzin na dzień, czyli piętnastogodzinny tydzień pracy, może odsunąć problem na długi czas
W XVI wieku rozpoczęła się wielka epoka wynalazków naukowych i technicznych, która przybrała na sile w wieku XVIII, by osiągnąć apogeum na początku XIX wieku – węgiel, para, prąd, benzyna, stal, guma, bawełna, przemysł chemiczny, automatyzacja i metody masowej produkcji, radio, druk, Newton, Darwin i Einstein oraz tysiące innych rzeczy i ludzi zbyt znanych, by ich wymieniać.
Co osiągnęliśmy? Mimo ogromnego wzrostu liczby ludności na świecie, której trzeba było zapewnić domy i urządzenia, oceniam, że średni standard życia w Europie i Stanach Zjednoczonych wzrósł czterokrotnie. Wzrost kapitału przekroczył ponad stokrotnie osiągnięcia jakiejkolwiek innej epoki. Przy czym dalszy wzrost populacji w przyszłości nie powinien być już tak intensywny.
Jeśli kapitał będzie wzrastał na przykład o 2 proc. rocznie, kapitał rzeczowy na świecie wzrośnie o połowę w ciągu 20 lat, a siedem i pół razy w ciągu 100 lat. Pomyślmy o tym w kategoriach rzeczy materialnych – mieszkań, środków transportu i tym podobnych.
Jednocześnie w ostatnich 10 latach postęp techniczny w zakresie produkcji i transportu był najszybszy w historii. W Stanach Zjednoczonych produkcja przemysłowa na mieszkańca w 1925 r. była o 40 proc. większa niż w 1919 r. W Europie mamy przejściowe problemy, ale mimo to można śmiało powiedzieć, że wydajność przemysłu rośnie o ponad 1 proc. w stosunku rocznym. Istnieją dowody na to, że rewolucyjne zmiany techniczne, które dotychczas dotyczyły głównie przemysłu, mogą wkrótce dotrzeć do rolnictwa. Być może jesteśmy w przededniu poprawy wydajności produkcji żywności tak dużej, jak ta, która już miała miejsce w górnictwie, przemyśle i transporcie. Jeszcze za naszego życia możemy być w stanie prowadzić wszystkie prace w rolnictwie, górnictwie i przemyśle wytwórczym przy pomocy jednej czwartej obecnego nakładu siły roboczej.
W chwili obecnej sama szybkość tych zmian jest dokuczliwa, powodując poważne problemy. Kraje, które nie znajdują się w awangardzie postępu, są względnie poszkodowane. Chorujemy na nową chorobę, o której niektórzy czytelnicy być może jeszcze nie słyszeli, ale o której będzie głośno w nadchodzących latach, a mianowicie na bezrobocie technologiczne. Oznacza ono bezrobocie, które spowodowane jest wynajdowaniem sposobów ograniczania zapotrzebowania na siłę roboczą w tempie szybszym niż generowanie nowych miejsc pracy.
Ale to tylko przejściowa faza niedostosowania. W długiej perspektywie wszystko to oznacza, że ludzkość rozwiązuje problem gospodarczy. Przewiduję, że za 100 lat poziom życia w krajach rozwiniętych będzie od czterech do ośmiu razy wyższy niż obecnie. Nie ma w tym wcale nic dziwnego, nawet w świetle naszej obecnej wiedzy. Nie byłoby przesadą rozważanie możliwości osiągnięcia jeszcze większego postępu.
Załóżmy czysto teoretycznie, że za 100 lat wszyscy będziemy mieli sytuację ekonomiczną średnio ośmiokrotnie lepszą niż obecnie. Z całą pewnością nie byłoby to nic nadzwyczajnego. Należy tu nadmienić, że prawdą jest, iż potrzeby ludzi mogą wydawać się nienasycone. Jednak dzielą się one na dwie kategorie – potrzeby bezwzględne w tym sensie, że odczuwamy je niezależnie od sytuacji naszych bliźnich, oraz te, które nazywamy względnymi z tego powodu, że doświadczamy ich tylko wtedy, gdy ich zaspokojenie daje nam poczucie wyższości nad innymi. Potrzeby tego drugiego rodzaju, zaspokajające pragnienie wyższości, mogą być rzeczywiście nienasycone – im wyższy ogólny poziom dobrobytu, tym są one większe. Inaczej w przypadku potrzeb bezwzględnych, których zaspokojenie przejawia się tym, że wolimy przeznaczać naszą energię na cele nieekonomiczne; być może osiągniemy to znacznie wcześniej, niż się tego spodziewamy.
A teraz konkluzja, która wydaje się tym bardziej zdumiewająca, im dłużej się o niej myśli.
Zakładając, iż nie będzie żadnych większych wojen i poważniejszego wzrostu liczby ludności, stawiam tezę, że problem ekonomiczny może zostać rozwiązany lub będzie bliski rozwiązania w ciągu nadchodzących 100 lat. Oznacza to, że w perspektywie długoterminowej kwestie ekonomiczne nie będą stałą troską człowieka. Dlaczego, można by zapytać, jest to takie zdumiewające? Otóż jeśli zamiast w przyszłość spojrzymy w przeszłość, to zobaczymy, że walka o przetrwanie zawsze była najważniejszym, najbardziej palącym problemem ludzkości, jak również całej przyrody ożywionej, od początków życia w jego najbardziej prymitywnych formach.
W związku z tym ewolucyjnie zostaliśmy w szczególny sposób przygotowani przez naturę – ze wszystkimi naszymi impulsami i najgłębszymi pragnieniami – do radzenia sobie z problemem ekonomicznym. Jeśli ten problem zostanie w końcu rozwiązany, ludzkość zostanie pozbawiona swojego odwiecznego celu.
Czy będzie to korzystne? Jeśli w ogóle uznajemy istnienie prawdziwych wartości w życiu ludzkim, to perspektywa korzyści jest przynajmniej prawdopodobna. Jednak myślę z lękiem o zmianie nawyków i przekonań przeciętnego człowieka, które zostały ukształtowane na przestrzeni niezliczonych pokoleń. Możemy zostać zmuszeni do ich odrzucenia w ciągu zaledwie kilku dekad.
Używając dzisiejszego języka, czy możemy się spodziewać ogólnego „załamania nerwowego”? W pewien sposób już doświadczamy tego, co mam na myśli – pewien rodzaj załamania nerwowego jest obecnie dość powszechny w Anglii i Stanach Zjednoczonych wśród żon z zamożnych warstw społecznych. Bogactwo pozbawiło wiele z tych nieszczęsnych kobiet tradycyjnych zadań i zajęć – nie są już pod wpływem przymusu ekonomicznego, aby gotować, sprzątać i szyć, a jednocześnie nie potrafią znaleźć dla siebie czegoś bardziej satysfakcjonującego.
Dla ludzi, którzy na co dzień ciężko pracują na utrzymanie, wypoczynek jest czymś wymarzonym – do momentu, gdy go nie osiągną. Pewna starsza służąca napisała dla siebie epitafium:
Nie opłakujcie mnie, przyjaciele, nigdy nie płaczcie za mną, / Bo zamierzam nic nie robić przez wieczność.
To było jej niebo. Podobnie jak inni, którzy nie mogą się doczekać wolnej chwili, wyobrażała sobie, jak miło byłoby spędzać czas, nic nie robiąc, tylko słuchając śpiewów, jak dalej o tym pisze:
Psalmami i słodką muzyką niebiosa będą rozbrzmiewać, / Ale ja śpiewać nie będę musiała.
Jednak w rzeczywistości takie życie będzie znośne tylko dla tych, którzy będą brali udział w owym śpiewie – ale jak niewielu z nas śpiewać potrafi!
Zatem po raz pierwszy od chwili stworzenia człowiek będzie musiał zmierzyć się ze swoim prawdziwym, niezmiennym problemem – jak korzystać ze swojej wolności od palących trosk ekonomicznych, jak spędzać wolny czas, który zdobędzie dla niego nauka i procent składany, jak żyć mądrze, harmonijnie i dobrze.
Gorliwi, zdeterminowani przedsiębiorcy mogą zaprowadzić nas wszystkich na łono gospodarczego dostatku. Ale tylko te narody, które rozwiną do pełniejszej doskonałości sztukę życia, nie sprzedając samych siebie za środki potrzebne na podstawowe potrzeby, będą w stanie korzystać z owego dostatku, kiedy nadejdzie.
Jednak myślę, że nie ma kraju ani narodu, który mógłby wypatrywać bez lęku ery wolnego czasu i bogactwa. Zbyt długo bowiem byliśmy przygotowywani do zmagań, a nie do beztroski. Znalezienie sobie zajęcia stanowi wielki problem dla przeciętnej osoby bez specjalnych talentów, zwłaszcza jeśli nie jest już związana z rolą czy ze swojskimi obyczajami oraz konwenansami tradycyjnego społeczeństwa. Wnioskując na podstawie zachowań i osiągnięć najbogatszych warstw społecznych na całym świecie, trzeba przyznać, że perspektywy są bardzo przygnębiające! Gdyż właśnie te osoby to nasza straż przednia, która wypatruje ziemi obiecanej dla reszty z nas i rozbija tam obóz. W mojej ocenie większość z osób, które osiągają dochody bez konieczności wykonywania pracy, bez pełnienia funkcji czy wykonywania obowiązków, poniosło kompromitującą porażkę w zakresie rozwiązania postawionego przed nimi problemu.
Jestem jednak przekonany, że gdy już nabędziemy nieco doświadczenia, wykorzystamy nowe dobrodziejstwa w zupełnie inny sposób od tego, jak żyją dzisiejsi bogacze, i całkiem inaczej pokierujemy naszym życiem.
Jeszcze długo przedwieczny Adam będzie w nas tak silny, że wszyscy będziemy musieli w jakimś wymiarze pracować, aby go zadowolić. Będziemy wykonywali więcej rzeczy we własnym zakresie niż dzisiejsi bogacze, ciesząc się ze swoich nieuciążliwych obowiązków i zadań. Będziemy się starać, aby praca, która jeszcze pozostała do wykonania, była możliwie równomiernie rozdzielana wśród jak najszerszego grona osób. Praca w wymiarze trzech godzin na dzień, czyli piętnastogodzinny tydzień pracy, może odsunąć problem na długi czas. Większości z nas trzy godziny dziennie wystarczą, aby zaspokoić naszego Adama!
Musimy się spodziewać również zmian w innych sferach. Kiedy gromadzenie majątku nie będzie już miało większego znaczenia społecznego, nastąpią wielkie zmiany w kodeksie moralnym. Będziemy mogli wyzbyć się wielu pseudomoralnych zasad, które nękały nas od 200 lat, a które wynosiły do pozycji najwyższych cnót niektóre z najbardziej odpychających ludzkich cech. Będziemy mogli sobie pozwolić na to, by odważnie zmierzyć się z motywem pieniężnym. Miłość do pieniędzy jako przedmiotu posiadania – w odróżnieniu od miłości do pieniędzy jako środka koniecznego do życia – zostanie uznana za dość odrażającą przypadłość, jedną z tych na poły przestępczych, na poły patologicznych skłonności, którą wzdrygając się, powierzamy specjalistom od chorób psychicznych. Będziemy mogli wreszcie odrzucić wszelkiego rodzaju zwyczaje społeczne i praktyki gospodarcze wpływające na podział bogactwa oraz korzyści i kary ekonomiczne, które teraz utrzymujemy za wszelką cenę, niezależnie od tego, jak mogą być odpychające i niesprawiedliwe, ponieważ są niezwykle przydatne w promowaniu akumulacji kapitału.
Oczywiście, nadal będzie wielu ludzi o silnej, niezaspokojonej orientacji na cel, którzy będą ślepo gonić za bogactwem, chyba że znajdą jakiś wiarygodny substytut. Ale reszta z nas nie będzie już w obowiązku zachęcać ich albo im przyklaskiwać. Ciesząc się wyższym poziomem bezpieczeństwa niż obecnie, będziemy bardziej dociekać prawdziwego charakteru tej „orientacji na cel”, którą natura obdarzyła w różnym stopniu prawie każdego z nas. Orientacja ta oznacza, że bardziej interesują nas odległe przyszłe wyniki naszych działań niż ich jakość lub bezpośredni wpływ na nasze środowisko. Człowiek „zorientowany na cel” zawsze stara się zapewnić swoim czynom fałszywą i złudną nieśmiertelność, przesuwając swoje zainteresowanie w czasie. Nie kocha swojego kota, ale jego kocięta. Prawdę mówiąc, nawet nie jego kocięta, ale kocięta jego kociąt i tak dalej, aż do końca kociej rasy. Dla niego dżem nie jest dżemem, o ile nie jest to dżem jutra; nigdy nie będzie to dżem w chwili obecnej. W ten sposób, nieustannie przesuwając swój dżem w przyszłość, stara się zapewnić nieśmiertelność swojej czynności gotowania.
Pozwólcie, że przypomnę postać Profesora z „Przygód Sylwii i Bruna”:
„– To tylko krawiec, proszę pana, z pańskim rachunkiem – odezwał się cichy głos za drzwiami.
– No cóż, szybko załatwię tę sprawę – powiedział Profesor do dzieci. – Poczekajcie chwilę. Ile wynosi należność w tym roku, mój człowieku? – zwrócił się do krawca, który właśnie wszedł.
– Kwota podwaja się od tylu lat – odpowiedział krawiec nieco szorstko. – I poproszę o te pieniądze teraz. To już będzie dwa tysiące funtów!
– O, to nic wielkiego! – rzucił od niechcenia Profesor, dotykając kieszeni, jakby zawsze miał przy sobie przynajmniej taką sumę. – Ale czy nie chciałbyś poczekać jeszcze jeden rok i zarobić cztery tysiące? Pomyśl tylko, jaki byłbyś bogaty! Mógłbyś być królem, gdybyś tylko zechciał!
– Nie wiem, czy zależy mi na byciu królem – powiedział w zamyśleniu mężczyzna. – Ale to wygląda na potężną sumę pieniędzy! Chyba jednak poczekam…
– Oczywiście, że poczekasz! – powiedział Profesor. – Widzę, że postępujesz rozsądnie. Wszystkiego dobrego, mój człowieku!
– Czy kiedykolwiek będziesz musiał zapłacić mu te cztery tysiące funtów? – zapytała Sylwia, kiedy za wierzycielem zamknęły się drzwi.
– Nigdy, moje dziecko! – stanowczo odparł Profesor. – Będzie je podwajał, aż do śmierci. Widzisz, zawsze warto poczekać kolejny rok, aby dostać dwa razy więcej!”.
Być może nie jest przypadkiem, że naród, który postawił obietnicę nieśmiertelności w samym sercu i istocie naszych religii, również najbardziej przyczynił się do rozwoju zasady procentu składanego i szczególnie ceni sobie tę najbardziej celową z ludzkich instytucji.
Uważam zatem, że mamy możliwość powrotu do niektórych z najbardziej tradycyjnych cnót i podstawowych zasad religii: że chciwość jest niemoralna, że lichwa jest występkiem, a miłość do pieniędzy jest obrzydliwością, że ścieżkami cnoty i mądrości podążają najpełniej ci, którzy najmniej myślą o jutrze. Ponownie będziemy cenić cele ponad środki i przedkładać dobro nad użyteczność. Będziemy szanować tych, którzy mogą nas nauczyć, jak dobrze chwytać dzień – tych wspaniałych ludzi, którzy potrafią czerpać przyjemność z rzeczy, niczym lilie polne, które nie pracują ani nie przędą.
Ale uwaga! Na to wszystko jeszcze nie pora. Musimy przynajmniej przez następne 100 lat udawać przed samymi sobą i przed innymi, że sprawiedliwość jest nieuczciwa, a nieuczciwość sprawiedliwa; ponieważ nieuczciwość jest przydatna, a sprawiedliwość nie. Chciwość, lichwa i ostrożność muszą pozostać naszymi bogami jeszcze na jakiś czas. Bo tylko one mogą wyprowadzić nas z tunelu ekonomicznej konieczności na światło dzienne.
Dlatego nie mogę się doczekać największej zmiany w materialnym środowisku człowieka, która nastąpi w niezbyt odległej przyszłości. Ale oczywiście wszystko to będzie wydarzało się stopniowo, bez katastroficznego przełomu. W rzeczywistości proces ten już się rozpoczął. Po prostu poszerzać się będą grupy i klasy ludzi wolnych od problemów konieczności ekonomicznej. Krytyczna różnica nastąpi, gdy stan ten będzie tak powszechny, że zmieni się charakter obowiązku wobec bliźniego. Bycie ekonomicznie celowym dla innych dalej będzie miało sens, nawet kiedy przestanie mieć sens dla nas samych.
Tempo, w jakim możemy dotrzeć do celu, jakim jest szczęście gospodarcze, będzie zależało od czterech czynników: naszej umiejętności kontrolowania liczebności populacji, naszej determinacji do unikania wojen i sporów społecznych, naszej chęci powierzenia nauce kierunku tych spraw, które są właściwie przedmiotem troski nauki oraz tempa akumulacji określanego przez różnicę między naszą produkcją a konsumpcją. Ostatnia kwestia z łatwością zadba o siebie, biorąc pod uwagę pierwsze trzy.
W międzyczasie można stopniowo przygotowywać się do naszego przeznaczenia, eksperymentując w zakresie sztuki życia oraz celowości działań.
Ale przede wszystkim nie należy przeceniać wagi problemu ekonomicznego ani poświęcać na jego rzekome potrzeby innych kwestii o większym i trwalszym znaczeniu. Powinno to być niczym sprawa dla specjalisty – jak w stomatologii. Byłoby wspaniale, gdyby ekonomiści potrafili myśleć o sobie jako o skromnych, kompetentnych ludziach, takich jak dentyści! ©
Esej pochodzi ze zbioru: John Maynard Keynes, „Essays in Persuasion”, New York: W.W. Norton & Co., 1963, str. 358–373, źródło oryginału: http://www.econ.yale.edu/smith/econ116a/keynes1.pdf
Tłumaczenie eseju opublikowano po raz pierwszy w „Biuletynie PTE” nr 4/2020
Tłum. Anna Kucharczyk
Konsultacja językowa James West, prof. Jerzy Osiatyński
OPINIE