Mimo 10% wzrostu na amerykańskim rynku akcji i wyraźnego spadku globalnej awersji do ryzyka cena czarnego złota rozczarowuje inwestorów. By pogodzić te dwa fakty, warto rzucić okiem na rynek terminowy. Cena bieżąca ropy Brent wynosi 105 dolarów za baryłkę, podczas gdy cena w transakcji za rok wynosi 102 dolary. Im zaś dalej w przyszłość, tym ceny niższe: ropę z dostawą za trzy lata można nabyć za 95 dolarów, a dostarczony pod koniec obecnej dekady surowiec kosztuje tylko 91 dolarów. Biorąc pod uwagę inflację, oznacza to, że za 7 lat będzie można kupić ropę po około 80 dzisiejszych dolarów – 25% taniej niż obecnie. Skąd tak wyraźne spadkowe oczekiwania na rynku?
Pierwszym powodem, który przychodzi na myśl, jest wyrównanie się cen między rynkiem amerykańskim a światowym. Cały czas bowiem nie udało się operatorom rurociągów i rafinerii doprowadzić do zrównania ceny amerykańskiej ropy WTI ze światowym benchmarkiem Brent. Sprawa okazała się niestety bardziej skomplikowana, niż się początkowo wydawało. Różnica cenowa, przekraczająca niedawno jeszcze 20 dolarów (dziś ropa WTI kosztuje 93 dolary), wynikła przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze przedłużające się bezrobocie oraz wzrost świadomości tego jak kosztowne w użytkowaniu są ulubione przez Amerykanów samochody przyczyniły się do tego, że popyt na ropę naftową w USA nie wrócił do poziomów sprzed kryzysu. Po drugie znacząco wzrosło wydobycie ropy naftowej w całej Ameryce Północnej.
Wszyscy słyszeli o łupkowej rewolucji, która w latach 2005-2011 doprowadziła do wzrostu wydobycia gazu w USA o 25%. Jednak ten sam lub podobny proces przyczynił się także do wzrostu wydobycia ropy naftowej. Z jednej strony w wyniku wydobycia gazu ziemnego pozyskuje się tak zwane natural gas liquids (m. in. znany dobrze Polakom LPG), które także wliczane są do produkcji ropy naftowej ze względu na łatwą substytucyjność. Z drugiej strony technologia łupkowa zaczęła być stosowana także do wydobycia czarnego złota. W tej chwili już co szósta baryłka ropy wydzierana jest skałom, a najnowsze prognozy wskazują na trzykrotny wzrost produkcji z tego źródła w ciągu najbliższych ośmiu lat. Dzięki temu już za cztery lata USA mają być największym producentem ropy naftowej na świecie, wyprzedzając Arabię Saudyjską.
Wygląda jednak na to, że amerykańska ropa nieprędko popłynie do Europy. Przede wszystkim na razie na eksport czarnego złota nie pozwalają przepisy wprowadzone w trosce o bezpieczeństwo energetyczne po kryzysie paliwowym z lat 70. Ich zmiana jest możliwa, ale nie stanie się to szybko i na pewno pierwszeństwo będzie miał gaz ziemny a nie ropa. Druga sprawa to możliwości transportowe amerykańskich rurociągów. Mimo ukończenia rurociągu Seaway, cały czas nie da się wypompować nadwyżek ropy ze środka kontynentu amerykańskiego do Zatoki Meksykańskiej, gdzie znajduje się większość rafinerii. Co gorsza amerykańskie rafinerie nie są przystosowane do przerobu lekkiej ropy krajowej, wciąż konieczny jest więc import surowca z Półwyspu Arabskiego. Ze względu na charakter poczynionych w dalekiej przeszłości inwestycji w sektorze przetwórstwa ropy naftowej, Amerykanie skazani są na kupowanie znacznie droższego i do tego gorszego jakościowo surowca.
Kolejnym kłopotem są Kanadyjczycy, którzy także przeżywają swoją surowcową rewolucję. Tym razem nie jest to technologia łupkowa, lecz nieco starsze techniki wydobycia z piasków bitumicznych, które ostatnio bardzo udoskonalono. Już teraz prawie połowa z 3,2 miliona baryłek wydobywanych codziennie trafia do USA. Dałoby się sprzedawać nawet więcej, ale nie pozwala na to przepustowość rurociągów, dlatego ropa w Kanadzie jest o ok. 30 dolarów tańsza niż w Stanach. Prognozuje się, że do 2030 roku kanadyjska produkcja wzrośnie do 5 milionów baryłek dziennie. Cała nadwyżka trafi na eksport do USA, co w końcu doprowadzi do tego, że Ameryka Północna będzie samowystarczalna energetycznie i nie będzie konkurowała z Europą o surowiec z Bliskiego Wschodu.
Wyrównywanie się międzykontynentalnego poziomu cen jest głównym powodem spodziewanych spadków notowań najważniejszego surowca energetycznego na rynkach światowych. Cena ropy Brent będzie spadać w kierunku ropy WTI, ta druga zaś będzie ciągnięta w dół przez Western Canadian Select – jeszcze tańszą odmianę pompowaną z kanadyjskich piasków.
Oczywiście na ten scenariusz może się jeszcze nałożyć szereg niespodzianek zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Cały czas wielką niewiadomą jest tempo wzrostu popytu na ropę w Chinach i innych krajach rozwijających się oraz to do jakiego stopnia technologię łupkową da się przenieść w inne rejony świata poza USA. Dzisiejszy poziom cen nie zachęca jednak moim zdaniem do inwestycji w czarne złoto. Nieco ponad 100 dolarów za baryłkę to pułap, który gwarantuje zyskowność obecnym producentom, ciągle zachęcając do dalszych inwestycji. Dopiero spadek cen już teraz poniżej 90 dolarów za baryłkę mógłby być okazją do komfortowego zajęcia długich pozycji na ropie naftowej. Wtedy bowiem blisko byłoby już do poziomów kosztów producentów kanadyjskich i amerykańskich (ok. 70-80 dolarów za baryłkę), więc dalsze spadki byłyby raczej przejściowe.