Aktywa walutowe NBP zwiększyły się w ub.r. do niemal 130 mld dol. Złoty pozwolił osiągnąć na nich znaczący zysk, który prawie w całości zasili budżet państwa.
W końcu grudnia rezerwy walutowe Polski wynosiły 128,4 mld dol. W 2019 r. zwiększyły się o 10 proc. W przeliczeniu na złote wzrost wyniósł 11 proc., do 487,6 mld. Na ile był to efekt wymiany walut przez rząd, a na ile przyczynił się do tego wzrost wartości aktywów znajdujących się w portfelu banku centralnego – tego na razie nie wiadomo. Z pewnym przybliżeniem będzie się można dowiedzieć w połowie roku, ze sprawozdania z działalności Narodowego Banku Polskiego.
Rok wcześniej, gdy rezerwy w dolarach urosły o 3,3 proc., a w złotych o 11,5 proc., bank centralny tłumaczył to „dodatnim saldem przepływów zewnętrznych wynikającym przede wszystkim z napływu środków walutowych na rachunki MF w NBP”.
Jesteśmy bezpieczni
Posiadaczem największych aktywów rezerwowych są Chiny, gdzie przekraczają one 3 bln dol. Japonia ma ich ponad bilion, a Szwajcaria ponad 800 mld dol. Dwa pierwsze kraje zbudowały swoje zasoby dzięki nadwyżkom w handlu zagranicznym. Szwajcarii pomógł napływ kapitału, do jakiego doszło w trakcie kryzysu finansowego. My pod względem wielkości posiadanych rezerw plasujemy się pomiędzy Indonezją a Stanami Zjednoczonymi (ich rezerwy są niewielkie, bo dolar to waluta światowa, a głównym zadaniem rezerw jest zapewnienie stabilności waluty danego kraju w przypadku znaczącego odpływu kapitału za granicę).
– Mamy ich odpowiednio dużo. Biorąc pod uwagę miary stosowane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, można nawet powiedzieć, że posiadamy pewną poduszkę bezpieczeństwa, którą można szacować na kilkanaście miliardów euro – wskazuje Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego.
W przeszłości główną miarą używaną do określania, czy wielkość rezerw jest odpowiednia, było ich porównanie z wartością importu do danego kraju. Jeśli rezerwy przekraczały trzymiesięczny import, uznawano, że kraj jest bezpieczny. Tak długo kraj byłby w stanie płacić za przywożone towary nawet gdyby nie uzyskiwał ani dolara za eksport. Polska, według MFW, ma rezerwy odpowiadające 4,5 miesiąca importu.
Obecnie pod uwagę brane są również inne wskaźniki. Jeden z nich to pokrycie krótkoterminowego długu za granicą (rezerwy powinny być – i w naszym przypadku są – wyższe niż płatności spodziewane w perspektywie 12 miesięcy). Inny: rezerwy powinny odpowiadać co najmniej jednej piątej podaży pieniądza. U nas jest to około jednej trzeciej.
Według MFW rezerwy powinny stanowić 100–150 proc. wartości wynikającej ze stosowanej przez fundusz matrycy wskaźników. W naszym przypadku jest to ok. 120 proc. Oznacza to, że nawet gdyby nasze rezerwy były o 16 proc. mniejsze, nadal bylibyśmy w bezpiecznej strefie. Poniżej rekomendowanego poziomu są natomiast takie kraje, jak Chiny, Turcja, Ukraina, Argentyna czy RPA.
Zmiana zasad
Rezerwy są jednak nie tylko po to, by gwarantować stabilność waluty. Na ich inwestowaniu banki centralne również zarabiają. W ubiegłym roku sytuacja była sprzyjająca. Rezerwy są w większości lokowane w obligacje skarbowe państw o najwyższym ratingu. A dług na świecie drożał.
– Z punktu widzenia banków centralnych duża zmienność nie jest dobra. To nie są krótkoterminowe, spekulacyjne inwestycje. Per saldo w całym ubiegłym roku warunki były lepsze, niż mogło się wydawać na początku. Wtedy stopy procentowe były w trendzie rosnącym. Później pojawiły się obniżki stóp, myślenie o dużej obniżce tempa wzrostu gospodarczego na świecie, co sprzyja wzrostowi cen długu – komentuje Michał Dybuła, główny ekonomista BNP Paribas Bank Polska.
O tym, że zarządzanie rezerwami w minionym roku powinno przynieść NBP znaczące zyski, wiemy przynajmniej od momentu publikacji grudniowego projektu ustawy budżetowej na 2020 r. „W 2020 r. przewiduje się wpłatę do budżetu państwa pochodzącą z wpłaty z zysku NBP w wysokości 7.162.810 tys. zł. Prognoza została przygotowana w oparciu o bieżące dane dotyczące wyniku finansowego banku” – napisano w uzasadnieniu projektu.
„Należy zaznaczyć, że wykonanie wyniku finansowego NBP charakteryzuje duża niepewność, ze względu na wrażliwość poszczególnych pozycji rachunku zysków i strat na zmiany czynników pozostających poza kontrolą banku centralnego, w tym w szczególności kursu złotego do walut obcych, w których utrzymywane są rezerwy dewizowe, stóp procentowych na światowych rynkach finansowych, a także płynności sektora bankowego” – czytamy w uzasadnieniu.
Zgodnie z ustawą o NBP do budżetu trafia 95 proc. wypracowanej nadwyżki. Resort finansów spodziewa się więc ubiegłorocznego zysku banku rzędu 7,5 mld zł.
W wykazaniu zysku pomogą zmiany w zasadach tworzenia rezerwy na ryzyko kursowe, na jakie pod koniec ub.r. zdecydowała się Rada Polityki Pieniężnej. Dotychczas obowiązywała zasada, że rezerwa powinna wynosić przynajmniej tyle, ile wynosi niepokryta strata z lat poprzednich (NBP notuje ją, gdy złoty szybko się umacnia; powstała głównie w 2007 r., strata banku przekroczyła wówczas 12 mld zł). Na budowanie rezerwy szedł cały wypracowany dochód. Teraz środków na rezerwie będzie przybywać wolniej: pójdzie na nią połowa różnicy między zrealizowanymi zyskami kursowymi (pojawiają się wtedy, gdy bank dokona transakcji, np. sprzeda amerykańskie obligacje skarbowe, które wchodzą w skład rezerw) i niezrealizowanymi stratami (gdy z powodu zmian kursów walutowych złotowa wartość niesprzedanych obligacji maleje).
W minionym roku w wypracowaniu zysku pomógł NBP m.in. stabilny złoty. Co będzie za rok? – Biorąc pod uwagę to, co się działo na rynkach obligacji, warunki do inwestowania rezerw rzeczywiście były sprzyjające. Trudno jednak oczekiwać, by w tym roku powtórzył się np. spadek rentowności amerykańskich obligacji rzędu 100 pkt baz. – przewiduje Piotr Kalisz.
/>