Na rynku rozpoczyna się gra, od wyniku której zależeć może wysokość comiesięcznych rat kredytowych milionów klientów. Musi się zakończyć do 2020 r.
Stopy procentowe w ostatnich latach / Dziennik Gazeta Prawna
Po wybuchu kryzysu w 2008 r. i serii skandali związanych z manipulowaniem przez banki wielkościami stawek Libor i Euribor, jakie przetoczyły się przez Europę, decydenci postanowili zabrać się za uregulowanie zasad tworzenia stawek referencyjnych. Tym właśnie są stopy Libor i Euribor. To oprocentowanie pożyczek, jakich nawzajem udzielają sobie banki, ale też baza do wyliczania kosztu innych instrumentów, np. odsetek od kredytów dla klientów detalicznych czy firm. Oszukiwanie na stawkach nie tylko pozwalało zarobić nieuczciwym bankom, lecz także destabilizowało sektor finansowy.
Efektem prac nad nowymi zasadami dla stawek było wydanie w 2016 r. przez Parlament Europejski i Radę UE rozporządzenia. Jego najważniejsze postanowienia to: wskaźnik nie może brać się z powietrza, ma odzwierciedlać transakcje na jakimś jasno zdefiniowanym rynku, a zarządzać nim musi podmiot licencjonowany przez krajowy nadzór finansowy.
W Polsce takimi wskaźnikami referencyjnymi są Wibid oraz WIBOR. Na szczęście nie były one przedmiotem manipulacji, ale oba mają jeden zasadniczy feler: nie wszystkie ich elementy mają oparcie w rzeczywistych transakcjach. Najważniejsze z nich – czyli oprocentowanie pożyczek, jakich banki udzielają sobie na trzy i sześć miesięcy – biorą się tylko z bankowych deklaracji. Bo już od dawna banki na tak długi termin pieniędzy sobie nie pożyczają. Taka metodologia wyliczania WIBOR-u – wyznaczanie stawki tylko na podstawie kwotowań banków biorących udział w fixingu, a nie faktycznych transakcji między nimi – nie będzie mogła już być stosowana po 2019 r. Choć w Polsce kwotowania są wiążące, co oznacza, że każdy bank biorący udział w wyliczaniu WIBOR-u ma prawo zażądać w ciągu kwadransa od kwotowania od innego banku panelisty przeprowadzenia transakcji po zaproponowanej stawce. W praktyce jednak transakcji nie ma.
GPW Benchmark chce reaktywować międzybankowy rynek pieniężny
Musi więc powstać nowa metodologia wyznaczania stawek. Nowy operator WIBOR-u – spółka GPW Benchmark zależna od warszawskiej giełdy – prowadzi konsultacje z rynkiem w tej sprawie. Bo ustalenie nowej metody nie będzie proste. A jej brak grozi chaosem rynkowym i prawnym od 1 stycznia 2020 r. Co dla przeciętnego Polaka też jest sprawą wielkiej wagi. Bo bez trzymiesięcznego WIBOR-u trudno będzie wyliczyć oprocentowania większości kredytów. A wartość samych hipotecznych to dziś prawie 277 mld zł.
Podstawowy problem, przed jakim staje GPW Benchmark i cały rynek, to jak uzyskać „transakcyjność” WIBOR-u i czy dzisiejszy rynek bazowy dla tej stawki, jakim jest rynek międzybankowy, jest optymalny. GPW Benchmark zaproponowała bankom, z którymi prowadzi rozmowy, kilka wariantów nowego rozwiązania. Pierwszy: jeśli na rynku międzybankowym transakcji byłoby zbyt mało lub wcale (tak jak dziś), to bazą do wyliczania WIBOR-u mogłyby być transakcje repo notowane na platformie BondSpot. Repo to rodzaj transakcji warunkowej, a więc takiej, w której ktoś kupuje jakiś instrument (np. obligacje), pod warunkiem że sprzedający zobowiąże się do jego odkupu w przyszłości. A Bondspot to rynek, na którym inwestorzy obracają obligacjami, głównie skarbowymi.
Inny pomysł to kalkulowanie WIBOR-u na podstawie stawek depozytów, jakie banki przyjmują od innych banków (również tych, które nie uczestniczą w wyliczaniu WIBOR-u), albo od innych instytucji finansowych jak firmy ubezpieczeniowe czy fundusze inwestycyjne. Podstawą mogłyby być też depozyty dużych korporacji i samorządów.
Oba warianty mają swoje zalety i wady. Zaleta to transakcyjność. Wady to płytki rynek w przypadku repo i doświadczenia innych krajów, które swoje stawki referencyjne próbowały oprzeć na depozytach. Oprocentowanie takich depozytów jest często negocjowane, stanowi część większej oferty banku. Skutki w obu przypadkach są podobne: stawka mogłaby się szybko i znacząco zmieniać, brakowałoby jej stabilności, a przez to oddziaływanie na nią przez politykę pieniężną banku centralnego byłoby ograniczone. Wadą byłaby też konieczność zmiany rynku bazowego dla wskaźnika, co rodziłoby ryzyko prawne. Bo dziś większość umów kredytowych, jakie klienci zawierają z bankami, określa jasno, czym jest WIBOR: to koszt pożyczek na rynku międzybankowym. A transakcje repo czy depozyty od firm to zupełni inny rynek. Efekt? Trzeba byłoby zawierać aneksy do obowiązujących już dziś umów. Albo specjalną ustawą wprowadzić zasadę, że „stary” WIBOR zostaje zastąpiony „nowym”. W obu przypadkach mogłoby dochodzić do napięć między klientami a bankami, zwłaszcza gdyby nowe wskaźniki były wyższe od starych.
Dlatego GPW Benchmark chciałaby reaktywować międzybankowy rynek pieniężny, tak by dochodziło na nim do transakcji, które byłyby podstawą dla wskaźnika referencyjnego. Jedna z możliwości to dodatkowe operacje otwartego rynku prowadzone przez NBP, w których bank centralny reguluje płynność banków komercyjnych. Dziś NBP ściąga z rynku nadmiar pieniądza, sprzedając bankom bony tygodniowe. Ale mógłby oferować także instrumenty trzy- i sześciomiesięczne, wykorzystując je nie tylko do ściągania płynności długoterminowej, ale też do jej dostarczania bankom pod zastaw posiadanych przez nie aktywów, np. obligacji firm. Pomysł przedstawił członek Rady Polityki Pieniężnej Łukasz Hardt, wiążąc to z pracami nad nową metodologią WIBOR-u. Jest szansa, że banki pozyskując lub lokując płynność w instrumentach o dłuższych terminach, zaczęłyby na nowo przeprowadzać transakcje między sobą, a ich stawki byłyby powiązane ze stawkami NBP. Jednak kierownictwo banku do propozycji prof. Hardta podchodzi z rezerwą. Prezes Adam Glapiński uważa, że musi ona zostać przeanalizowana i wyniki tych analiz będą przedmiotem dyskusji, co może się stać „za kilka miesięcy”.