W czwartek ministrowie finansów państw strefy euro spotkają się, aby przedyskutować zakończenie trzeciego pakietu pomocowego dla Grecji.
Oficjalnie trzeci program pomocowy kończy się 20 sierpnia. Od tego dnia Grecja powinna na powrót stać się samodzielna finansowo, to znaczy na własną rękę realizować potrzeby pożyczkowe na rynku finansowym. Wraz z końcem bailoutu skończą się bowiem wypłaty kolejnych transz pieniędzy, które dotychczas ratowały kraj przed bankructwem.
Ateny nie zostaną jednak od razu rzucone na głęboką wodę. Krajowi po zakończeniu bailoutu pozostanie jednak jeszcze poduszka finansowa, dzięki której przez jakiś czas nie będzie musiał szukać pieniędzy na rynku. Ponadto rząd przeprowadził dotychczas dwie próbne i zakończone sukcesem emisje obligacji, więc można założyć, że inwestorzy nie boją się już greckich papierów dłużnych.
Otwarte jednak pozostaje pytanie, co dalej. Premier Aleksis Tsipras od dawna domaga się od greckich kredytodawców umorzenia części długu, który obecnie wynosi 180 proc. PKB – najwyższy wskaźnik w Unii Europejskiej i jeden z najwyższych na świecie. Szef greckiego rządu liczył na taki gest w zamian za „dobre zachowanie”, czyli skrupulatne wypełnianie zaleceń instytucji finansujących bailout. Problem polega jednak na tym, że Tsipras nie jest postrzegany jako równoprawny uczestnik tej debaty, chociaż ma w niej kilku ważnych sojuszników.
Jednym z nich jest obecny unijny komisarz ds. gospodarczych i finansowych Pierre Moscovici. Nawet wczoraj na antenie francuskiej telewizji parlamentarnej mówił, że chciałby, aby na spotkaniu ministrów finansów państw strefy euro doszło do porozumienia, na mocy którego podjęte zostaną środki „pozwalające na poważne zmniejszenie greckiego długu”.
Innym sojusznikiem jest Christine Lagarde, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Od dawna stoi na stanowisku, że greckie zadłużenie przekroczyło „zrównoważony poziom” – w języku funduszu znaczy to, że kraj przygnieciony taką górą zobowiązań nigdy nie wyjdzie na prostą. Zresztą był to powód, dla którego MFW demonstracyjnie nie dorzucił ani grosza do III pakietu ratunkowego, chociaż zgodził się na udział w monitoringu.
Na udział MFW nalegał Berlin, któremu bardzo zależało na tym, żeby fundusz dał swoją pieczątkę całej operacji ratunkowej. W ten sposób Angela Merkel chciała pokazać rynkowi (i swoim wyborcom), że III bailout ma sens. Niemieccy politycy wciąż woleliby, żeby MFW pozostał zaangażowany w nadzór nad grecką gospodarką po zakończeniu bailoutu, ale nie jest to już warunek sine qua non. Jeśli dla MFW warunkiem uczestnictwa w programie jest darowanie części greckich długów, to czy przypadkiem nie jest to za wysoka cena, zaczęto się zastanawiać w Berlinie.
Oczywiście nie jest tak, że argument o „niezrównoważeniu” greckiego długu do nikogo nie trafia. Na forum Eurogrupy częściej się jednak mówiło o alternatywnych wobec redukcji zadłużenia środkach, takich jak chociażby wydłużenie okresu spłaty zobowiązań z 5 do 15 lat, czy jednorazowej spłacie dotychczasowych środków wyłożonych przez MFW, ponieważ są mniej atrakcyjnie oprocentowane niż środki europejskie. Swój kamyk do ogródka wrzucił także minister finansów Francji Bruno Le Maire, który zaproponował niedawno, aby uzależnić wysokość spłat przez Grecję od kondycji gospodarczej – tak żeby kraj płacił mniej, gdy gospodarka spowolni, ale też zwracał więcej, gdy przyspieszy.
To wszystko nie wzbudza jednak wielkiego poruszenia w Atenach. Trudno zresztą dziwić się Tsiprasowi, bowiem redukcję zadłużenia byłoby mu łatwo sprzedać wyborcom jako jednoznaczny sukces, a inżynierię finansową – już niekoniecznie. A premier dramatycznie potrzebuje wsparcia, zwłaszcza po kontrowersyjnym w Grecji porozumieniu z Macedonią odnośnie do nazwy tego kraju (oficjalnie będzie się teraz nazywał Macedonią Północną, ale będzie mógł swój język określać po prostu jako macedoński).
Przeciw porozumieniu odbywały się w Grecji manifestacje gromadzące milion i więcej osób, opozycja zaś nie szczędzi z jego powodu krytyki szefowi rządu. Zafundowała mu nawet na kanwie historycznej umowy głosowanie nad wotum zaufania, które Tsipras co prawda przeżył, ale stracił jednego posła i w 300-osobowej Wuli ma teraz zaledwie czteroosobową większość. Co więcej, konkurencyjna Nowa Demokracja – której politycy w przeszłości wiele robili, żeby przyczynić się do greckiego kryzysu – oskarża premiera o zbytnią uległość wobec zachodnich kredytodawców.
Na razie więc premier wciąż sprzedaje kolejne pakiety reform wyborcom jako sukcesy, licząc na to, że greccy kredytodawcy zdobędą się na jakiś czytelny gest, który przy okazji podniósłby społeczne poparcie dla ośmiu lat wyrzeczeń.
Nawet w ubiegłym tygodniu parlament w błyskawicznym tempie przyjął kolejny pakiet reform. Rząd zaplanował w tym roku 2 mld euro dochodów z prywatyzacji; w planach jest sprzedaż udziałów w takich firmach jak lotnisko w Atenach, państwowej firmie gazowniczej DEPA, petrochemicznej Hellenic Petroleum czy energetycznej PPC.
Jeśli chodzi o życie Grecji po wyjściu z bailoutu, to pewne na razie jest jedno: żaden z greckich dłużników nie chce pozwolić na to, żeby kraj funkcjonował dalej bez żadnego nadzoru. W związku z tym nad Morze Egejskie wciąż będą jeździć eksperci z Brukseli – i to prawdopodobnie aż cztery razy w roku. Ile czasu ma trwać ten pogłębiony nadzór – na razie nie wiadomo. Wiadomo natomiast, ile czasu Grecję będzie monitorować Europejski Mechanizm Stabilności, czyli źródło pieniędzy z obecnego bailoutu. Jak wytłumaczył niedawno w wywiadzie dla greckiej gazety Klaus Regling, szef EMS, instytucja monitoruje swoich dłużników aż do momentu spłaty całego zadłużenia. Co w przypadku środków z III pakietu pomocowego oznacza, że aż do 2059 r.