- Gorąco wierzę, że w I kw. 2025 r. zobaczymy wystarczającą liczbę przesłanek do tego, by rozmawiać o obniżkach stóp - mówi Henryk Wnorowski, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Wiemy, że najbliższa decyzja RPP to będzie zmiana stóp procentowych w dół, a nie w górę. W jakich warunkach ona może nastąpić?
ikona lupy />
Henryk Wnorowski, członek Rady Polityki Pieniężnej / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Dla mnie kluczowe jest odwrócenie trendu inflacji. Przez pięć miesięcy – do czerwca – cieszyłem się z tego, że inflacja jest w celu. Przyszedł nieszczęsny lipiec i od tego miesiąca mamy niestety trend wzrostowy. Nawet październikowy odczyt pokazał niewielki wzrost do 5 proc., którego osobiście nie zakładałem. Dopóki kolejne odczyty są coraz wyższe i jesteśmy wyraźnie powyżej celu, trudno inicjować rozmowę o obniżce.

Kiedy to będzie możliwe?

Rząd komunikuje utrzymanie tarczy energetycznej. Oznacza to, że scenariusz alternatywny z nowej projekcji inflacji NBP staje się ścieżką bazową. W tej sytuacji uważam – nie tylko ja, mówią o tym także inni członkowie RPP – iż trzeba zaczekać na projekcję marcową. Marzec to będzie zapewne szczyt nowej górki inflacyjnej albo nawet będziemy tuż za szczytem.

Ale też nie można wykluczyć, że utrzymanie tarczy będzie trwało tylko przez pół roku. Na koniec I półrocza mamy wszak wybory. Po wyborach, mam nadzieję, będzie można z większą śmiałością powrócić do konsolidacji finansów publicznych.

Czeka pan na moment, gdy inflacja zacznie spadać?

Tak. W świetle dotychczasowych doświadczeń RPP trudno rozpoczynać dyskusję o obniżkach, gdy kolejne miesięczne odczyty są wyższe.

Ale też stopy były obniżane, gdy inflacja wynosiła ok. 10 proc.

Wtedy trend był inny. Tamto dostosowanie restrykcyjności polityki pieniężnej było słuszne.

Stopy były też wtedy niższe od bieżącej inflacji, teraz są wyższe. Główna stopa NBP wynosi 5,75 proc. Jak to powinno wyglądać w przyszłości? Jaka powinna być docelowa różnica między stopami a inflacją?

Obecna inflacja jest warunkowana bardzo wielostronnie. Dla mnie paleta motywów do zmiany parametrów polityki pieniężnej jest szersza niż tylko wysokość realnej stopy procentowej.

Co jeszcze jest ważne? Wzrost gospodarczy?

Nasz mandat odpowiada na to pytanie – to przede wszystkim inflacja.

Pytam o wzrost, bo są dość duże obawy co do koniunktury. I nowa projekcja przygotowana przez analityków NBP zakłada dość mocne spowolnienie w III kw. 2,6 proc. wzrostu to de facto prognoza niższa od średniej rynkowej. Stopy procentowe odgrywają w tym jakąś rolę.

Z całą pewnością „jakąś” rolę odgrywają. Z reguły większą rolę w pobudzaniu koniunktury stopami widzą ci, którzy odpowiadają za politykę fiskalną, a nie pieniężną. Zwłaszcza że ci drudzy nie mają wprost w swoim mandacie dbania o wzrost gospodarczy. Ja oczywiście nie jestem zadowolony z prognozy na poziomie 2,6 proc. Ale gdyby nawet taki wynik się faktycznie zrealizował, to na tle Europy byłby wciąż bardzo dobry rezultat.

Na początku roku projekcja NBP zakładała, że w końcu roku wzrost PKB będzie szedł w stronę 5 proc. Tego nie ma. Dlatego pytam, co należy robić ze stopami w sytuacji niskiego wzrostu.

Jestem zatroskany o wzrost. To jest kluczowe także z perspektywy potrzeb procedowanego budżetu. Wydaje się, że oczekiwanie rządu jest takie, że to właśnie wysoki wzrost gospodarczy jest nam potrzebny do obniżenia relacji długu publicznego do PKB, co zakłada się w średniookresowej strategii. Tyle że liczenie na to, że ważne problemy rozwiążą się same, na ogół się nie sprawdza. Niestety koszty obsługi długu są wysokie, a będą jeszcze wyższe.

Skoro jesteśmy przy polityce fiskalnej: jaka skala jej zacieśnienia tworzyłaby dla RPP komfortowe warunki dla obniżania stóp procentowych? W tym roku według rządu deficyt finansów ma wynieść 5,7 proc. PKB. Oczekiwania rynkowe mówią raczej o 6 proc. Na przyszły rok jest planowane zmniejszenie do 5,5 proc. To wystarczy?

Zdecydowanie chciałbym uniknąć oceniania rządu. On jest w konkretnej, zdecydowanie wymagającej sytuacji.

Nie chodzi o ocenę rządu, tylko o warunki dla obniżek stóp.

Uzasadnianie lub, jak kto woli, usprawiedliwianie wielkości długu cyframi względnymi do mnie nie trafia. Mnie bolą przede wszystkim konkretne kwoty. 10 lat temu nie zakładałem, że dożyję czasów, gdy deficyt zbliży się do 300 mld zł.

Cztery lata temu, gdy były emitowane obligacje pod pomoc covidową, można było oczekiwać, że gdy te obligacje trzeba będzie spłacić, potrzeby pożyczkowe państwa urosną.

Ja tamtą sytuację traktuję jako zupełnie ekstraordynaryjną.

Tyle że wysokie koszty obsługi długu planowane na przyszły rok są związane właśnie z tamtą sytuacją.

Ale też dług w funduszach, bo o tym przecież mówimy, to jest w sumie ciągle niewielka część całkowitego zadłużenia państwa.

Wróćmy do warunków dla obniżek stóp ze strony polityki fiskalnej w przyszłym roku.

Wszystko, co się dzieje – mam na myśli również dyskusję o luźnej polityce fiskalnej – przekłada się na oczekiwania inflacyjne. I przede wszystkim na inflację bazową. Był taki okres, gdy mieliśmy wyraźny progres w dezinflacji w obszarze inflacji bazowej. Teraz jesteśmy w okolicach 4 proc.

I ona w horyzoncie nowej projekcji, czyli do końca 2026 r., nie schodzi do poziomu celu NBP, czyli 2,5 proc. To wygląda jak uzasadnienie braku obniżek stóp.

Broń Boże! To co najwyżej argument uzasadniający brak zmian stóp na ostatnich posiedzeniach. Gorąco wierzę, że w I kw. 2025 r. zobaczymy wystarczającą liczbę przesłanek do tego, by rozmawiać o obniżkach stóp.

W jakiej skali?

Inflacja jest powyżej celu, ale w porównaniu z tym, co się działo w poprzednich latach, ona jest umiarkowana. W takich warunkach niezwykle ważna jest komunikacja ze strony banku centralnego. Dlaczego? Bo teraz jest trudniej o progres w dochodzeniu do celu inflacyjnego. Dlatego przynajmniej na początku ważniejszy jest sam fakt obniżek niż jego skala. Moim zdaniem nie ma powodu, by na początku to było więcej niż 0,25 pkt proc. A później w zależności od napływających danych mogą być posiedzenia, gdzie skala obniżek będzie większa. Ale trzeba być realistą i widzieć uwarunkowania wewnętrzne, czyli luźną politykę fiskalną i utrzymujący się dwucyfrowy wzrost wynagrodzeń. To wszystko oznacza, że Polacy ciągle mają dużą łatwość w akceptacji nowych, wyższych cen.

Na ile dla pana, dla całej RPP, ma znaczenie to, że utrzymywanie wysokich stóp przekłada się na rynek kredytów hipotecznych? Ich są ponad 2 mln. Więc problem jest spory. Konsekwencją są próby kontestowania stawek WIBOR. Sytuacja kredytobiorców ma jakiś wpływ na politykę pieniężną?

Tak, ma. Wydaje się, że my jako RPP swoją troską pokrywamy całą przestrzeń gospodarki. Tych obszarów zależności jest wiele i trzeba je rankingować.

Kredytobiorcy są w rankingu niżej?

To nie tak. Mówiliśmy już o mandacie banku centralnego. Przynajmniej u mnie na pierwszym miejscu jest niedopuszczenie do utrwalenia się utrzymywania inflacji powyżej górnej granicy celu NBP.

Górny pułap odchyleń to 3,5 proc. Czy dla pana, dla całej RPP, ma znaczenie procedura dotycząca prezesa NBP i ryzyka, że zostanie postawiony przed Trybunałem Stanu?

Za wiceprezes Kightley powtórzę: „temat prac Sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej i Trybunału Stanu jest dla nas zamknięty”. Poza tym ostatnio wygląda na to, jakby pod tym względem było spokojniej. Moje odczucie jest takie, że podczas ostatniego posiedzenia to nie miało żadnego wpływu na merytorykę dyskusji. Ale wcześniej od czasu do czasu czuło się w powietrzu pewien rodzaj napięcia. ©℗

Rozmawiał Łukasz Wilkowicz