Z opublikowanych we wtorek przez Główny Urząd Statystyczny danych wynika, że na koniec czerwca w urzędach pracy było zarejestrowanych 762,2 tys. osób bez zajęcia. Stopa bezrobocia wyniosła 4,9 proc. i była o 0,1 pkt proc. niższa niż w maju. I liczba bezrobotnych, i stopa bezrobocia – po korektach danych publikowanych przez GUS w przeszłości – znalazły się na koniec czerwca na rekordowo niskich poziomach.
„W porównaniu do maja liczba bezrobotnych spadła o 14,4 tys. To jak na czerwiec słaby wynik, odzwierciedlający przytłumiony popyt na pracę. Odsezonowana stopa bezrobocia w całym II kw. 2024 r. była stabilna, na poziomie 5 proc. Według badań koniunktury firmy nie planują istotnie zwiększać zatrudnienia” – ocenili we wpisie na portalu X ekonomiści PKO Research.
Dane z rynku pracy są z jednej strony korzystne, biorąc pod uwagę historię, z drugiej mniej optymistyczne, uwzględniając porę roku. Gospodarka jest jednak w okresie przejściowym. Po głębokim spowolnieniu w zeszłym roku, gdy tempo wzrostu PKB wyniosło 0,2 proc., prognozy na ten rok mówią o przyspieszeniu do 3 proc. Innymi słowy, gospodarka się dopiero rozpędza, a mimo to już na tym etapie cyklu bezrobocie jest najniższe w historii. Można zatem zadać pytanie, czy w perspektywie najbliższych kwartałów, kiedy wzrost przyspieszy, problemy z dostępem do pracowników nie będą poważnym ograniczeniem dla gospodarki.
– Cechą charakterystyczną krajowego rynku pracy jest to, że liczby opisujące zatrudnienie czy bezrobocie zmieniają się w relatywnie niewielkim stopniu bez względu na to, czy gospodarka znajduje się w okresie spowolnienia czy ekspansji. Z jednej stromy firmy „chomikują” pracowników w trakcie gorszej koniunktury, ale też nie są w stanie znacząco zwiększyć zatrudnienia, gdy koniunktura się poprawia, bo brakuje pracowników – mówi Rafał Benecki, główny ekonomista ING BSK. Jego zdaniem sposób poradzenia sobie z problemami wynikającymi ze zbyt niskiej podaży pracy będzie jednym z głównych czynników decydujących o tym, czy Polska będzie w stanie utrzymać relatywnie wysokie tempo wzrostu gospodarczego i nadrabiać dystans pod względem poziomu dochodów wobec najbogatszych krajów Unii Europejskiej.
Firmy nauczyły się „chomikowania” pracowników po pandemii, wychodząc z założenia, że oszczędności kosztowe wynikające ze zwolnienia pracowników, bez których można sobie poradzić przy niższym obłożeniu zleceniami, będą jedynie pozorne, bo gdy koniunktura się poprawi, ponowne znalezienie odpowiedniego kandydata do pracy będzie bardzo trudne. A na pewno bardzo kosztowne, bo – jak zwraca uwagę Rafał Benecki – w ostatnich kilku latach koszty pracy podwoiły się. – Te sektory, gdzie udział kosztów pracy jest wysoki, np. w przemyśle meblarskim, mają poważne problemy z konkurencją np. z Chin, która produkuje taniej – mówi ekonomista.
Na problemy ze znalezieniem odpowiednich pracowników krajowe firmy wielokrotnie już narzekały. Sytuacja przejściowo się poprawiła w 2022 r., kiedy po napaści Rosji na Ukrainę na krajowym rynku pracy masowo pojawili się obywatele Ukrainy. Z kolei zeszły rok upłynął pod znakiem spowolnienia, więc i zapotrzebowanie na pracowników było niższe. Jak wynika z danych GUS, rekordowe zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw było w listopadzie 2022 r. i wyniosło 6849 tys. osób. Na koniec czerwca w firmach zatrudniających przynajmniej 10 osób pracowało o 41 tys. osób mniej.
– Ukraińcy stopniowo odpływają z naszego rynku pracy. Na pewno potrzebujemy polityki migracyjnej, która przyciągnęłaby i zatrzymała w Polsce osoby o odpowiednich kwalifikacjach. Bez tego problemy z niedoborem pracowników będą narastały w okresach dobrej koniunktury – mówi Rafał Benecki.
To zadanie dla administracji rządowej. Podobnie jak zadbanie o zmiany w edukacji zawodowej, żeby na rynku pracy pojawiało się więcej pracowników o kwalifikacjach rzemieślniczych, na których jest zapotrzebowanie ze strony przedsiębiorstw. Firmy mogą też pomóc sobie same, więcej inwestując.
– Na tle innych państw z naszego regionu polskie firmy mniej inwestują. To nie jest jakaś przepaść, ale różnica jest zauważalna. Jeśli w końcu przedsiębiorstwa zaczną inwestować więcej, m.in. w automatyzację i robotyzację produkcji, to przynajmniej częściowo mają szansę rozwiązać problem z niedoborem pracowników – mówi Benecki.
Sytuacja na rynku pracy to jeden z czynników mających wpływ na decyzje o lokalizacji inwestycji przez międzynarodowe firmy. Pandemia z 2020 r. i będące jej następstwem problemy z łańcuchami dostaw sprawiły, że globalne przedsiębiorstwa starają się przenosić produkcję bliżej rynków zbytu. Obecne problemy z transportem morskim przez Kanał Sueski, związane z atakami rebeliantów Huti, czy przez Kanał Panamski, wynikające ze zbyt niskiego poziomu wody, wzmacniają te działania. Polska jest jednym z beneficjentów tego trendu, ale jeśli firmy przewidują, że będą potrzebowały dużej liczby pracowników, to mogą wybrać Hiszpanię, gdzie podaż pracy jest większa. ©℗