Pracownik banku miał oferować klientom nieprawdziwe gwarancje stopy zwrotu.

Pracownik bankowości prywatnej rzeszowskiego oddziału Santandera, wykorzystując spreparowane własnoręcznie gwarancje zysków z inwestycji, przywłaszczył sobie 52,7 mln zł należące do klientów. Bank zapewnia, że nikt nie poniósł strat w wyniku przestępczego procederu, ale przynajmniej jeden klient skierował sprawę do sądu i domaga się zapłaty ok. 1,3 mln zł.

Nielegalne „pożyczki”

Postępowanie w sprawie przestępstwa w Santanderze prowadzi Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Jedyną osobą, której postawiono w tej sprawie zarzuty, jest Bogdan M., przez wiele lat obsługujący zamożnych klientów banku w Rzeszowie.

Miał on nielegalnie korzystać z kapitału niektórych z nich – przelewał pieniądze na inne rachunki, a następnie zwracał. Do czego ich używał? Santander zapewnia, że taką wiedzę może mieć tylko prokuratura, a ta nie udziela informacji, zasłaniając się dobrem śledztwa. Instytucje nie precyzują, czy cały kapitał „pożyczony” przez Bogdana M., przebywającego w areszcie od lipca ub.r., wrócił na rachunki klientów. Byłemu pracownikowi banku grozi do 10 lat więzienia.

„Śledztwo pozostaje w biegu i poddawane są weryfikacji wszystkie okoliczności sprawy, w tym w zakresie wysokości szkody” – poinformowała DGP prokuratura. Obecnie trwają przesłuchania świadków.

- Sprawa ma lokalny wymiar, dotyczy tylko oddziału w Rzeszowie. Nie mamy też podstaw, żeby przypuszczać, że w nielegalną działalność mogli być zaangażowani inni pracownicy banku – mówi Paweł Litwiński, prawnik reprezentujący Santander. Dodaje, że to bank złożył zawiadomienie o możliwości popełnienie przestępstwa po wykryciu podejrzanych operacji finansowych wykonywane przez pracownika i ma status pokrzywdzonego w postępowaniu.

Gwarancja zysków

Jak relacjonuje jeden z klientów, otrzymywał on od Bogdana M. gwarancje zysków z tytułu inwestycji w jeden z funduszy zarządzanych przez Arka TFI (następnie Santander TFI).

- Po stratach, jakie poniosłem na akcjach, zasygnalizowałem doradcy, że chciałbym zmienić sposób inwestowania na bardziej bezpieczny. Pan Bogdan M, który już od pewnego czasu był moim opiekunem w ramach usługi bankowości prywatnej, zaproponował rozwiązanie – inwestycję w fundusz Arka Prestiż Obligacji Korporacyjnych, z gwarantowaną stopą zwrotu. Gwarancje wydrukowane były na papierze ze znakami firmowymi Arka TFI i podpisane przez członków zarządu – mówi pan Robert, który pragnie zachować anonimowość.

Oferta nie wzbudziła jego podejrzeń, bo jako klient bankowości prywatnej korzystał z różnych przywilejów i niestandardowych produktówniedostępnych dla „zwykłych” klientów. Wiarygodnie wyglądał poziom gwarantowanych stóp zwrotu, które wynosiły z reguły niewiele ponad 5 proc. w skali roku. Wzrosły, kiedy w 2021 r. podskoczyła inflacja. Pierwszą ofertę inwestycji z gwarancją klient otrzymał od Bogdana M. w 2013 r.

O prawdziwości gwarancji klient przekonał się kilkukrotnie, kiedy umarzał jednostki. Wyniki inwestycyjne funduszu obligacji z reguły odbiegały w dół od „gwarantowanych” zysków.

- Po zamknięciu inwestycji otrzymywałem przelewy z wyrównaniem. Nie miałem powodów, żeby wątpić w prawdziwość gwarancji – mówi pan Robert. Z tego tytułu na jego rachunek wpłynęło ponad 1 mln zł przez kilka lat. Ostatnie gwarancje, na 9 proc. w skali roku, otrzymał w czerwcu 2023 roku. Miesiąc później dowiedział się, że Bogdan M. nie pracuje już w banku, a gwarancje były sfałszowane.

Klienci nie stracili, ale chcą więcej

- Bank bierze na siebie pełną odpowiedzialność za działania byłego pracownika, ale nie może uznać wręczanych przez niego „gwarancji” zysku z funduszu inwestycyjnego, bo takiego produktu Santander nigdy nie miał w ofercie. Gwarantowany zysk przy inwestowaniu w fundusze jest rozwiązaniem niespotykanym i klienci również powinni zdawać sobie z tego sprawę – mówi Paweł Litwiński. Prawnik dodaje, że z większością osób dotkniętych działalnością nierzetelnego pracownika, Santander zawarł porozumienia.

- Żaden z klientów nie poniósł ostatecznie straty. Jeśli ktokolwiek doznał jakiegoś uszczerbku na kapitale, to bank to zrekompensował. Wiemy, że nie wszyscy zaakceptowali proponowane przez nas warunki, ale intencją Santandera jest, żeby porozumieć się bez sądu – mówi Litwiński.

Pan Robert złożył przeciw Santanderowi pozew.

- Bank wysłał mi pewną propozycję rozliczenia, dzięki której miałem – według banku - dokonać korekty rozliczeń podatkowych z tytułu otrzymanych wcześniej gwarancyjnych wypłat. Składając tę propozycję bank przyznał, że gwarancje istniały. Później jednak, z nieznanych mi przyczyn, wycofał się z rozmów. Nie wypłacił mi gwarancji i nie odpowiedział na moje reklamacje, kiedy w zeszłym roku wycofałem swoje aktywa z Santandera – relacjonuje pan Robert. W pozwie domaga się ok. 1,3 mln zł.

- Jestem zaszokowany tym, że przez tak długi czas ani bank, ani nadzorujące go instytucje, nie wykryły, że pracownik posługuje się pieniędzmi klientów. A nie były to przecież małe sumy – mówi klient Santandera. Ostatnią rozmowę z przedstawicielami banku, w trakcie której padały pytania o to, gdzie ulokował pieniądze otrzymane z gwarancji, zapamiętał jako bardzo nieprzyjemną. – Poczułem się jak wspólnik człowieka podejrzanego o przestępstwo, które popełniane było także moim kosztem – dodaje.Zaznacza, że pisma z gwarancjami i inne dokumenty (np. zestawienia roczne), z których część otrzymał od Bogdana M. w siedzibie banku, uważa za dokumenty Santandera, w imieniu którego działał pracownik.

„Banki są zabezpieczone przed tego rodzaju przypadkami szeregiem wymogów związanych z doborem pracowników, procedurami postepowania i zasadami kontroli finansowej, kontroli wewnętrznej i audytu wewnętrznego. Środki klientów (o ile sami działali w dobrej wierze) są bezpieczne i to bank przechowujący te środki ponosi ryzyko związane z ich jakąkolwiek utratą lub uszczupleniem” – napisał Jacek Barszczewski, rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego, w odpowiedzi na pytania DGP. Dodał, że „KNF zna sprawę, ale nie będzie jej komentować, bo nie ma ona charakteru nadzorczego, ale karny i zajmuje się nią prokuratura”.`