Narodowy Bank Polski wszelkimi sposobami broni swojej niezależności – i prezesa Adama Glapińskiego przed postawieniem przed Trybunałem Stanu. „Zawieszenie prezesa byłoby bardzo złym precedensem. Mogłoby wywołać bardzo głębokie konsekwencje, jeśli chodzi o kurs złotego i rentowności obligacji” – podkreśla zarząd NBP. Tak też mówiła w poniedziałek Marta Kightley, pierwsza wiceprezes banku.

Ale oczywiście bank centralny ma plan awaryjny. – NBP jest instytucją zaufania publicznego, pełni bardzo istotną konstytucyjną funkcję, a także jest głównym organem sieci bezpieczeństwa finansowego oprócz Komisji Nadzoru Finansowego, Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i samego Ministerstwa Finansów. Z tego punktu widzenia nie ma możliwości, żeby w banku centralnym nie było planów awaryjnych – mówił kilka dni temu w wywiadzie dla DGP członek zarządu instytucji Rafał Sura. – Z mocy ustawy o NBP obowiązki prezesa przejmuje pierwszy zastępca. On również zwołuje posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej i zarządu. Ten kazus był przerabiany w banku po katastrofie smoleńskiej, kiedy zginął prezes Sławomir Skrzypek – dodał.

Ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Faktycznie było tak, że po śmierci Skrzypka jego obowiązki przejął ówczesny pierwszy zastępca Piotr Wiesiołek. Tyle że obowiązujące wtedy przepisy były trochę inne niż dziś. Skorzystano z art. 10 ustawy o NBP, zgodnie z którym „prezesa NBP w czasie jego nieobecności zastępuje wiceprezes NBP – pierwszy zastępca Prezesa NBP”. „Nieobecności”, choć równocześnie ustawa mówi, że w razie śmierci kadencja prezesa wygasa. Atmosfera po tragedii smoleńskiej była taka, że przyjęte rozwiązanie zostało zaakceptowane. Było o tyle łatwo, że bank centralny nie podejmował wówczas istotnych decyzji z zakresu polityki pieniężnej. Ostatnia obniżka stóp miała miejsce w czerwcu 2009 r. Najbliższa podwyżka miała nastąpić w styczniu 2011 r. Co nie oznacza, że nikt nie miał wątpliwości. Rada Polityki Pieniężnej, której przewodniczył zastępca prezesa, przyjęła sprawozdanie banku centralnego za 2010 r. Przy tym uchwała została podjęta szczególnym stosunkiem głosów pięć do pięciu – w takiej sytuacji głos przewodniczącego przeważa.

– Umocowanie aktualnego pierwszego wiceprezesa, pana Piotra Wiesiołka, jest i było wystarczające, a zatem sądzimy, że nie będzie potrzeby, aby Rada Polityki Pieniężnej musiała powtórnie głosować nad przyjęciem dokumentów dotyczących Narodowego Banku Polskiego – zapewniał wtedy wiceminister finansów Dominik Radziwiłł. To zapewnienie padło w Sejmie, podczas dyskusji nad… nowelizacją ustawy o NBP, która miała zapobiec na przyszłość problemom związanym z brakiem prezesa banku. To wtedy w ustawie pojawił się art. 9a, mówiący, że jeśli następca kończącego kadencję szefa NBP nie zostanie wybrany na czas, to pełni on obowiązki do czasu powołania następcy, a jeśli kadencja kończy się z powodu śmierci, rezygnacji lub odwołania (m.in. za sprawą orzeczenia Trybunału Stanu), pełniącym obowiązki jest pierwszy wiceprezes. Krótko mówiąc, wprowadzony wtedy przepis uregulował, co się dzieje po wygaśnięciu kadencji. Przed prawnikami okazja do rozważań, czy zawieszenie w pełnieniu obowiązków – a to konsekwencja samego postawienia przed TS – to nieobecność, czy coś więcej.

Gdyby się okazało, że jednak coś więcej, pojawi się problem. Może się bowiem okazać, że nowelizacja z 2010 r. nie wystarczy. I nie będzie nikogo, kto mógłby zastępować prezesa. Niektórym na pewno będzie brakowało comiesięcznych konferencji prasowych i zapewnień, że w ciągu kilku lat dogonimy pod względem poziomu rozwoju gospodarczego kraje zachodu Europy (a wcześniej nie ma mowy o przyjęciu euro). Ale przede wszystkim prezes jest potrzebny do zwoływania posiedzeń RPP czy zarządu. Posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej może prowadzić jeden z jej członków, ale już nie może ich zwoływać. A co gdyby postępowanie przed TS, a więc i zawieszenie szefa NBP w pełnieniu obowiązków, potrwało dłużej niż – powiedzmy – parę tygodni? Co jeśli w tym czasie trzeba by było podjąć decyzję o obniżeniu lub – zwłaszcza – podniesieniu stóp procentowych? Przesadne obawy? Czy niezadowoleni z takiej decyzji nie skorzystaliby z pretekstu, żeby pójść do sądu?

Już w trakcie prac nad nowelizacją z 2010 r. zdawano sobie sprawę, że przyjęte rozwiązanie nie załatwia wszystkich problemów. Posłowie proponowali, żeby w kolejnej kadencji Sejmu zająć się tą sprawą kolejny raz. Co prawda mieli na uwadze innego typu kwestie – np. jak szybko należy wybrać nowego prezesa, gdy kadencja poprzedniego już się skończyła, albo jaki jest właściwie status pierwszego zastępcy, gdy pełni on obowiązki prezesa (wiceprezesa nie da się odwołać w takim trybie jak prezesa). Ale finalnie do tematu nie wrócono. Mówienie o Trybunale Stanu dla szefa NBP najwyraźniej trafia w oczekiwania społeczne (wczoraj publikowaliśmy wyniki sondażu, z którego wynika, że jest za tym większość Polaków), ale jeśli nowa koalicja zechce te oczekiwania spełnić, natknie się na wiele raf. Nie tylko takich, jak zapowiadane przez bank centralny postępowanie przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej, które zresztą mogłoby wydłużyć całą sprawę. Ale i tak banalnych jak pytanie, kto miałby zastępować prezesa w trakcie zawieszenia. Być może problemów będzie więcej. W skrócie: bałagan będzie się tylko pogłębiał. W ostatecznym rozrachunku ten bałagan może zadziałać na korzyść prezesa. Ale stabilności banku, a może i całej gospodarki, raczej nie sprzyja. ©℗

Zawieszenie Adama Glapińskiego w wyniku postawienia przed Trybunałem Stanu może oznaczać ogromne problemy proceduralne w banku i Radzie Polityki Pieniężnej