Na ironię zakrawa to, że kryzys bankowy – mowa o tym, co dzieje się w Ameryce czy Europie Zachodniej – szykuje się nam w okresie, gdy warunki działania dla instytucji kredytowych są wręcz wyśmienite.

Banki centralne na wyścigi podnoszą stopy procentowe. Dla banków komercyjnych to korzystne, bo coraz więcej zarabiają na odsetkach, a różnica pomiędzy oprocentowaniem kredytów i depozytów – mówiąc w dużym uproszczeniu – jest dla większości tego typu instytucji głównym źródłem dochodów. Równocześnie właściwie na całym świecie nie ma problemu bezrobocia. To oznacza, że ryzyko niespłacania kredytów jest stosunkowo niewielkie. Dużo mówi się o spowolnieniu, jeśli nie wręcz o recesji, a tymczasem na jakości portfela kredytowego wcale się to nie odbija.

Mamy jednak do czynienia nie tyle z kryzysem kondycji finansowej banków, ile z kryzysem zaufania. Zaczął się on od tego, co zaufanie miało podnieść: od konsekwencji obowiązku rynkowej wyceny aktywów. Pokaźnym składnikiem aktywów instytucji finansowych są obligacje rządowe. Podwyżki stóp i wzrost inflacji sprawiły, że wycena tego typu papierów poszła gwałtownie w dół. I pojawiły się straty. Na razie papierowe, ale teraz – w myśl regulacji, które mają podnieść zaufanie – banki muszą informować nawet o tych niezrealizowanych stratach. A im są one większe, tym mniejsze zaufanie do banków.

Oczywiście, są i takie, którym daleko do dobrej kondycji. I to właśnie one jako pierwsze padają ofiarą braku zaufania. Jak amerykańskie banki regionalne (które zresztą obowiązują łagodniejsze reguły księgowe niż nawet niewielkie banki komercyjne w Unii Europejskiej, a więc również w Polsce). I jak szwajcarski Credit Suisse. W tym przypadku mówimy już o poważnej instytucji, która znajdowała się na liście 30 systemowo istotnych banków. Nie w skali kraju, nie w skali kontynentu, ale globalnie.

Nastroje są takie, że „rynki” będą teraz szukać kolejnych słabych punktów w globalnym systemie finansowym. Jest tylko kwestią czasu, kiedy je znajdą. Nie bez powodu kilka dni temu pojawiały się informacje o tym, że dwa duże europejskie banki zwracały się ostatnio do Europejskiego Banku Centralnego z prośbą o wsparcie, choćby tylko werbalne, czyli o zapewnienie, że w systemie finansowym Eurolandu wszystko gra.

Jeśli mamy do czynienia z kryzysem zaufania, to należy się liczyć z tym, że dotrze on również do Polski. W czasie globalnego kryzysu finansowego z lat 2007–2008 wielokrotnie podkreślano, że uniknęliśmy problemów, bo nasz system finansowy nie był tak rozwinięty, jak np. amerykański. Nie mieliśmy instrumentów, które podręcznikowo powinny chronić przed ryzykiem, a faktycznie doprowadziły do gigantycznych problemów.

Dziś też jesteśmy w miarę izolowani od światowych problemów. Nasze banki są zbyt małe, by stały się przedmiotem gry zagranicznych inwestorów. Na korzyść naszego sektora, o ironio, działa to, że niemal w połowie jest on kontrolowany przez państwo. Wreszcie: pozbyliśmy się w ostatnim czasie najsłabszych punktów sektora bankowego: w ubiegłym roku nastąpiła przymusowa restrukturyzacja znajdującego się od lat pod kreską Getin Noble Banku. Wcześniej w podobny sposób załatwiono problem mniejszego Idea Banku.

Ale jakieś ryzyko cały czas istnieje. Najpoważniejsza sprawa to perspektywa wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej dotyczącego tzw. wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Należy się spodziewać, że rozstrzygnięcie będzie dla banków niekorzystne i będzie się wiązało z koniecznością tworzenia kolejnych miliardowych rezerw (dotychczas na ryzyko prawne hipotek walutowych banki odpisały już ok. 40 mld zł). Naszym bankom ciąży również ryzyko związane ze wzrostem stóp procentowych i spadkiem wyceny obligacji. Papierowe straty to ponad 20 mld zł (było już ponad 30 mld). Odbija się to na wysokości funduszy własnych, która jest obecnie mniej więcej taka, jak trzy lata temu. A gospodarka od tego czasu mocno urosła, również za sprawą inflacji. To oznacza, że siła banków wydatnie się skurczyła.

Skoro krajowi kredytodawcy są słabsi niż w poprzednich latach, to w najbliższym czasie trudno będzie ich traktować jak skarbonkę, do której w poprzednich latach rząd sięgał, kiedy tylko miał ochotę. Chyba że mamy ochotę przetestować, jak kryzys zaufania do sektora finansowego może wyglądać w polskim wydaniu. ©℗