Wzrost udziału wydatków na żywność to znak, że Polacy w zeszłym roku zbiednieli. Mówimy jednak raczej o korekcie niż o rewolucji w stylu życia
Szczyt trwającej od ponad roku inflacji ogłaszano już kilka razy. Prognozy te były równie trafne jak przewidywania co do daty ataku Rosji na Ukrainę. Wymęczeni rosnącymi cenami Polacy przywiązują coraz mniejszą uwagę do odczytów inflacyjnych GUS – wystarczy im to, co widzą w sklepach. Pojawiająca się w debacie publicznej „dezinflacja” budzi emocje głównie wśród komentatorów i ekonomistów. Nic dziwnego, bo nie oznacza ona przecież spadku cen, a jedynie wyhamowanie tempa ich wzrostu. A to w obecnej sytuacji marne pocieszenie. Szczególnie dla tych, którym nie udało się wywalczyć podwyżek niwelujących wpływ inflacji.
Mimo wszystko wydaje się, że wreszcie możemy dostrzec światełko w tunelu. Galopada cen najprawdopodobniej dotarła do swojego maksimum – czy też końca płaskowyżu, bo taką formę przybrała inflacja nad Wisłą. Oczywiście głowy nikt za to nie da. W ostatnim czasie zbyt wielu pomyliło się w swoich prognozach zbyt wiele razy (z autorem tekstu włącznie). Jednak można w miarę bezpiecznie stwierdzić, że najgorsze (chyba) mamy za sobą.
Żywność waży coraz więcej
Pod koniec ub.r. prognozy ekonomistów były już dosyć zgodne: początek 2023 r. upłynie pod znakiem szczytu inflacji. Od stycznia obowiązywały nowe (czytaj: wyższe) taryfy za energię i gaz, poza tym Polska musiała zrezygnować z obniżenia stawki VAT na paliwa, gdyż okazało się to niezgodne z prawem unijnym. Według prognozy Polskiego Instytutu Ekonomicznego apogeum inflacji miało przypaść na luty, a jej odczyt miał sięgnąć lub nawet przebić 20 proc. Taka granica pojawiała się też w innych – mniej lub bardziej fachowych – analizach.
Z tej perspektywy lutowy odczyt cen konsumpcyjnych jest zaskakująco optymistyczny. Chociaż inflacja wzrosła z 17,2 proc. w styczniu do 18,4 proc., to jest wyraźnie niższa od zeszłorocznych oszacowań. W grudniu zeszłego roku taki odczyt za luty wzięlibyśmy w ciemno i jeszcze byśmy podziękowali. Za to w grudniu 2021 r. taki poziom inflacji zostałby potraktowany jako absolutnie niedopuszczalny. Jak widać, punkt widzenia całkiem szybko „się zmienia zależnie od stanu w kieszeniach”, jak rapowała dwie dekady temu kapela WWO.
Nadal głównymi czynnikami napędzającymi ceny są żywność, prąd i paliwo. Te trzy kategorie dóbr zdrożały w lutym r/r o prawie jedną czwartą. W danych GUS znajdziemy jednak kilka pozytywów. W porównaniu z końcem 2022 r. zmalały ceny w kategoriach: transport (benzyna) oraz odzież i obuwie. To drugie akurat nie zaskakuje, bo w okolicach świąt ubrania kosztują zwykle znacznie więcej niż na początku roku, podczas wyprzedaży. Za to spadek cen transportu – w porównania z końcem grudnia – pokazuje, że kryzys energetyczny powoli zmierza ku końcowi.
W raporcie o inflacji za luty GUS podał jeszcze jedną ważną wiadomość. Jak co roku dokonano korekty koszyka inflacyjnego, na podstawie którego jest ustalany poziom cen konsumpcyjnych. Każda kategoria dóbr ma swoją wagę, która odzwierciedla strukturę wydatków przeciętnego gospodarstwa domowego. Mimo że to kwestia techniczna, a różnice są niewielkie, to korekta ta mówi nieco o ogólnym wpływie zeszłorocznej inflacji na budżety polskich rodzin.
Waga kategorii żywność i napoje bezalkoholowe wzrosła z 26,6 proc. do 27 proc. Im niższy udział wydatków na żywność w budżetach gospodarstw domowych, tym kraj zwykle jest zamożniejszy. Oczywiście są wyjątki od tej reguły, ale nie zmieniają one prawdziwości samej zasady. Wzrost udziału wydatków na żywność to znak, że Polacy w zeszłym roku nieco zbiednieli. Musieli sobie odmówić mniej potrzebnych przyjemności. Tym bardziej że w koszyku inflacyjnym wzrosła też waga innych kosztów stałych ponoszonych przez domowe budżety – czyli użytkowania mieszkania (z 19,3 proc. do 19,6 proc.) i transportu (z 9,5 proc. do 9,9 proc.).
W strefie euro już jest
Na czym więc Polacy oszczędzają? Przede wszystkim na używkach (alkohol i tytoń) oraz na odzieży. Spadł też udział wydatków na wyposażenie mieszkania, co też po części wynika z tzw. efektu bazy (w pandemii ten rodzaj wydatków wystrzelił w związku z licznymi remontami). Cieszy za to, że wzrósł nieco udział wydatków na rekreację i kulturę, edukację oraz zdrowie. Polacy całkiem rozsądnie dokonali więc korekt w swoich budżetach.
Struktura polskiego koszyka inflacyjnego pokazuje, że wciąż żyjemy na wyraźnie niższym poziomie niż Europa Zachodnia. W 2021 r. w całej UE wydatki przeciętnego gospodarstwa domowego na żywność i napoje bezalkoholowe wynosiły jedynie 14,3 proc. Z tego też wynika wyższa inflacja w Polsce – żywność jest jednym z motorów obecnego wzrostu cen, a u nas waży ona zdecydowanie więcej niż średnio w Unii. Część tej straty kompensują Polakom niższe wydatki na utrzymanie mieszkania (w UE odpowiadają one przeciętnie za 25 proc. kosztów życia statystycznej rodziny). Mimo to przeciętny Europejczyk może sobie pozwolić na poświęcenie dużo większej części domowego budżetu na przyjemności – rekreację i kulturę oraz restauracje i hotele. W 2021 r. w UE odpowiadały one średnio za 15 proc. wydatków – w Polsce było to 10 proc.
Gospodarstwa domowe w naszym kraju odczuwają więc skutki szybujących kosztów życia, chociaż nie tak dramatycznie, jak mogło się wydawać jeszcze kilka miesięcy temu. Zmiany w strukturze wydatków są widoczne, ale mówimy raczej o korekcie niż o rewolucji w stylu życia. Tak będzie też pewnie w tym roku, gdyż od marca ceny powinny wreszcie hamować. Za taką tezą przemawia wiele przesłanek. Przede wszystkim sytuacja w strefie euro, która jest dla Polski kluczowym rynkiem – zarówno dla eksportu, jak i importu. Panujące tam trendy po niedługim czasie zwykle przekładają się na sytuację w Polsce (choć oczywiście nie w skali 1 : 1).
W Eurolandzie dezinflacja trwa już cztery miesiące. W lutym zanotowano czwarty z rzędu spadek, tym razem minimalny – z 8,6 proc. do 8,5 proc. Ale w porównaniu z październikiem (10,6 proc.) mamy redukcję tempa wzrostu cen o 2 pkt proc. Wzrosła co prawda inflacja bazowa (z 6,4 proc. do 7,4 proc.), obrazująca sytuację, gdy nie uwzględniamy energii i nieprzetworzonej żywności. Dotarcie do celu inflacyjnego Europejskiego Banku Centralnego (2 proc.) zajmie więc jeszcze wiele miesięcy, ale dwucyfrowa inflacja nie powinna już się tam pojawić. Według zimowej prognozy Komisji Europejskiej tegoroczna inflacja w strefie euro wyniesie średnio niecałe 6 proc. Poprawie sytuacji będzie sprzyjać skuteczne radzenie sobie z kryzysem energetycznym. W lutym ceny energii w strefie euro wzrosły o niecałe 14 proc. – dla porównania w październiku zeszłego roku skoczyły aż o 42 proc. r/r. Główny motor rosnących cen powoli się więc uspokaja. I to mimo postępującego decouplingu od rosyjskiego dostawcy surowców.
Optymistyczne wieści dochodzą też z krajów bałtyckich, w których ceny w zeszłym roku rosły w tempie prawie 25 proc. Obecnie już tylko na Łotwie inflacja przewyższa 20 proc., lecz minimalnie. Litwa i Estonia w lutym zanotowały ponad 17 proc. W kluczowych dla Polski i reszty Europy Niemczech ceny poszły w górę o 9,3 proc., czyli minimalnie szybciej niż w styczniu (w październiku 2022 r. inflacja za Odrą wynosiła 12 proc.)
Długa normalizacja
Kryzys kosztów życia powoli wygasa też za oceanem. W USA inflacja w lutym sięgnęła tylko 6 proc. (wobec 6,4 proc. w styczniu). Ostra seria podwyżek stóp procentowych, jaką zaserwowała Amerykanom Rezerwa Federalna, przynosi więc rezultaty. Nie tylko pozytywne. Głośny upadek Silicon Valley Bank (SVB) oraz dwóch innych mniejszych instytucji finansowych to pośrednio skutek skokowego wzrostu stóp. Oczywiście zarząd SVB popełnił liczne błędy (na co wskazuje m.in. ryzykowna struktura depozytów), jednak decyzje FED spowodowały równoczesny odpływ kapitału z banku i spadek wartości ulokowanych w obligacjach rezerw. Większość banków w USA sobie z tym poradziła, ale dla mającego liche fundamenty SVB ten miks okazał się zabójczy.
Żeby uniknąć w niedalekiej przyszłości podobnych bankructw, Fed najprawdopodobniej zaprzestanie już podnoszenia stóp. I może sobie na to pozwolić. Wzrost stóp o 450 pkt bazowych od marca 2022 r. był na tyle dramatyczny, że już skutecznie zdusił inflację w USA. Kontynuacja podwyżek zdusiłaby gospodarkę.
Chociaż nie widzimy jeszcze wyhamowania cen żywności, to także ta kategoria towarów powinna w tym roku drożeć dużo wolniej. Dzięki rekordowym zeszłorocznym zbiorom spadają ceny surowców rolnych na światowych rynkach. Indeks cen żywności FAO w styczniu malał 10. raz z rzędu. Od marcowego szczytu w 2022 r. zjechał już o prawie jedną piątą. Co prawda zboża jako całość minimalnie zdrożały – co jest „zasługą” głównie rosnących cen ryżu – jednak kluczowa dla nas pszenica wyraźnie staniała, podobnie jak oleje jadalne, drób, wieprzowina i cukier.
Normalizacja sytuacji gospodarczej w Polsce będzie trwała jeszcze co najmniej do końca roku. Według marcowej prognozy NBP inflacja średniorocznie wyniesie niecałe 12 proc. Niemal dokładnie tyle samo wskazywała zimowa prognoza Komisji Europejskiej. Pod tym względem będziemy więc na niezaszczytnym drugim miejscu w Europie – po Węgrzech (16,4 proc.) i przed Rumunią (10 proc.). Mowa jednak o średniorocznej inflacji, którą będą zawyżać styczeń i luty, które na szczęście już za nami. W drugiej połowie 2023 r. wskaźnik powinien być jednocyfrowy. Odetchnąć będziemy mogli jednak dopiero w przyszłym roku. Według KE w 2024 r. ceny w Polsce wzrosną tylko o 4,4 proc. To wciąż nieco powyżej celu NBP, ale mając w pamięci kończącą się właśnie zimę, nikt się chyba nie będzie czepiał takich szczegółów. ©℗