"Aby uporządkować system finansów i aby jeszcze bardziej podkreślić to, że nie mamy nic do ukrycia, przygotujemy ustawę, która pokaże konsolidację finansów publicznych w kolejnych okresach rozliczeniowych” – w taki sposób premier Mateusz Morawiecki na początku tygodnia zapowiedział zmiany w podejściu do informowania o finansach publicznych.
"Aby uporządkować system finansów i aby jeszcze bardziej podkreślić to, że nie mamy nic do ukrycia, przygotujemy ustawę, która pokaże konsolidację finansów publicznych w kolejnych okresach rozliczeniowych” – w taki sposób premier Mateusz Morawiecki na początku tygodnia zapowiedział zmiany w podejściu do informowania o finansach publicznych.
Od wybuchu pandemii, kiedy uruchomione zostały gigantyczne programy wydatkowe, realizowane przez Polski Fundusz Rozwoju czy Bank Gospodarstwa Krajowego, było do tego sporo zastrzeżeń. Argumentowano, że nawet jeśli wydatki są potrzebne, to niepokoi wypychanie ich poza budżet. Cieszy, że premier dostrzegł problem. Ale czy cieszyć będzie również rozwiązanie? Niekoniecznie.
Po pierwsze: „w kolejnych okresach rozliczeniowych”. To jasne, że tego typu rozwiązania trudno wprowadzać w trakcie roku. Muszą wchodzić w życie razem z kolejnym budżetem. Czy z budżetem na 2024 r.? Będzie on dość specyficzny, bo wiele będzie zależało od wyniku wyborów. Za finanse państwa w 2024 r. odpowiedzialna może już być dzisiejsza opozycja. To, że ona będzie sobie musiała radzić w nowych warunkach, będzie poniekąd sprawiedliwe, bo będąc u władzy kilkanaście lat temu, robiła mocne pierwsze kroki w wypychaniu wydatków poza budżet, powołując specjalny fundusz, z którego finansowano budowę autostrad.
Nie ma też pewności, że premier miał na myśli wejście nowych przepisów już w 2024 r. Wymagałoby to, żeby ustawa została przygotowana i przeprowadzona przez Sejm na tyle szybko, by praca nad projektem ustawy budżetowej były prowadzone już w myśl nowych reguł. Czy tak szybkie działanie jest możliwe? To dopiero zobaczymy.
Po drugie, dziś nie wiemy, które fundusze – z dziesiątek większych i mniejszych funkcjonujących w ramach finansów publicznych, ale poza budżetem – premier chciałby objąć nowymi zasadami. Można się domyślać, co sugerował szef PFR Paweł Borys, że w grę wchodzą te największe, które były na dużą skalę wykorzystywane w czasie kryzysu covidowego i później.
Z tym że one tak czy inaczej znalazłyby się w orbicie budżetu. Powód jest prosty: konieczność wykupu zapadających obligacji, które sfinansowały pandemiczne programy pomocowe.
Weźmy Fundusz Przeciwdziałania COVID-19. Nie ma wątpliwości, że prowadzący go Bank Gospodarstwa Krajowego nie będzie z własnych środków spłacał zadłużenia. Nie widać innego źródła niż kasa państwa. To, w jaki sposób będzie się to odbywać, jest sprawą drugorzędną. Choć pierwszorzędną dla posiadaczy tych obligacji. W przypadku covidowego funduszu większe spłaty zaczynają się za dwa lata. Wtedy w grę wchodzi ponad 20 mld zł.
W zapowiadanej konsolidacji finansów publicznych powinno chodzić nie tyle o jawność, co o sposób wydawania pieniędzy. Jawność jest ważna, ale finalnie pieniądze, jakie wydają fundusze pozabudżetowe, i tak są widoczne – przynajmniej w tych statystykach, które są sporządzane zgodnie z metodologią unijną i dotyczą całego sektora finansów publicznych.
Ważniejsza kwestia to kontrola nad wydatkami. Dziś mamy sytuację taką, że duża część środków publicznych zależy od decyzji premiera, jednego czy drugiego ministra bądź ich urzędników. Na co idą pieniądze z funduszy pozabudżetowych – nie mają wpływu posłowie. Niewiele wie o nich również opinia publiczna. Można to było zrozumieć wtedy, gdy pieniądze były potrzebne szybko. Gdy zatrzymywano dużą część gospodarki, ale trzeba to było w jakiś sposób zrekompensować dotkniętym lockdownami firmom i ich pracownikom. Teraz o takie uzasadnienie już trudno. Zwłaszcza że reputację funduszy poza kontrolą parlamentu nadszarpnięto takimi rozwiązaniami jak dodatek węglowy – wypłacany przez samorządy z pieniędzy uzyskanych z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, który z kolei dostał na to wpłatę z zysku Narodowego Banku Polskiego za 2021 r.
Jeśli „wzrostowi jawności” nie będzie towarzyszyć większa kontrola nad pieniędzmi, zapowiedzi premiera trudno będzie traktować inaczej niż jako próbę ugłaskiwania inwestorów, którzy przy wysokich stopach procentowych wymagają wysokiego oprocentowania kupowanych obligacji skarbowych przez co śrubują koszty obsługi długu publicznego. Tego, który jest w budżecie i bez konsolidacji. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama