W ciągu kilku ostatnich dni zmieniło się nastawienie inwestorów do amerykańskiego dolara. Ostatnie miesiące przyniosły osłabienie amerykańskiej waluty, po jej bardzo silnym umocnieniu, trwającym od początku 2021 r. do września 2022 r. Kurs euro/dolara znalazł się wtedy na poziomie 0,95 – euro było notowane na najniższym poziomie wobec dolara od 2002 r.

Kiedy inwestorzy zaczęli stopniowo się przekonywać do scenariusza, w którym Europa uniknie najgorszej wersji kryzysu energetycznego po inwazji Rosji na Ukrainę, przestali kupować dolara, czego efektem był wzrost kursu euro/dolar ponad poziom 1,1 w zeszłym tygodniu. Po ostatnich posiedzeniach banków centralnych i solidnych danych z amerykańskiego rynku pracy wskazujących, że to gospodarka USA ma istotnie lepsze perspektywy od strefy euro, popyt na dolara znów wzrósł.
Gdyby trend ten okazał się trwały, byłby to nie najlepszy sygnał przede wszystkim dla państw zaliczanych do grupy rynków wschodzących, w tym Polski. Warto zwrócić uwagę, że osłabieniu dolara na przełomie lat 2022 i 2023 towarzyszył silny wzrost kursów na europejskich rynkach akcji. Wśród największych beneficjentów spadku kursu dolara znalazły się rynki akcji właśnie z grupy emerging markets, w tym warszawska GPW. Dlaczego mocny dolar im nie pomaga?
Przede wszystkim ze względu na ich zobowiązania. Wiele państw zaliczanych do grupy rynków wschodzących i rozwijających się (Bank Światowy klasyfikuje tak państwa odpowiadające za 40 proc. globalnego PKB) nie jest w stanie przekonać inwestorów zagranicznych do pożyczania im pieniędzy w odpowiedniej kwocie i na odpowiedni termin w swojej lokalnej walucie. Z reguły kursy tego rodzaju walut mogą podlegać znaczącym wahaniom. Duża część inwestorów akceptuje tego rodzaju ryzyka, co zmusza wiele państw – nazwijmy je w uproszczeniu biedniejszymi – do pożyczania w dolarach. Kiedy dolar umacnia się, a jednocześnie Federalny Komitet Otwartego Rynku (FOMC), odpowiedzialny za politykę monetarną USA, podnosi stopy procentowe, koszty obsługi dolarowego długu rosną.
W poprzedniej dekadzie znacząco wzrósł – z 20 proc. do ponad 30 proc. – udział długu o zmiennym oprocentowaniu w całości zagranicznych zobowiązań biedniejszych państw. O tym, że opisywany mechanizm działa w praktyce, przekonał się Pakistan, który w styczniu przyznał, że znajduje się na granicy bankructwa. Obecnie toczą się rozmowy nad programem pomocowym ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Kiedy umocnieniu dolara towarzyszy podnoszenie stóp procentowych przez FOMC, zmusza to z reguły banki centralne biedniejszych krajów do analogicznych działań. W ten sposób starają się one przeciwdziałać odpływowi zagranicznego kapitału. Żeby zachęcić inwestorów do pozostania, powinny zaoferować wyższe stopy zwrotu związane ze swoją walutą, niż oferuje amerykański dolar – czyli dać inwestorom premię za podejmowanie ryzyka. Jeśli premia ta będzie za niska, inwestorzy wybiorą bezpiecznego dolara. Podnoszenie stóp procentowych zwiększa z kolei koszty pożyczania pieniędzy w lokalnej walucie i tym samym spowalnia wzrost gospodarczy. To kolejny kanał, którym umacniający się dolar negatywnie wpływa na sytuację rynków wschodzących.
Silny dolar może też się przyczyniać do zwiększenia skali inflacji. W amerykańskim dolarze jest rozliczana większość międzynarodowego handlu. Umocnienie dolara powoduje, że cena np. ropy naftowej, wyrażona w lokalnej walucie, staje się wyższa, przyczyniając się do wzrostu inflacji. Ponosząc wyższe koszty importu podstawowych surowców i towarów, firmy z gospodarek rozwijających się mogą być zmuszone do ograniczenia inwestycji, co niekorzystnie wpływa na tempo wzrostu gospodarczego. Chociaż w nieco dłuższej perspektywie osłabienie krajowej waluty może poprawiać pozycję konkurencyjną państw, które są eksporterami netto towarów i usług. Oddziaływanie umacniającego się dolara poprzez kanał wymiany międzynarodowej nie musi zatem być jednoznacznie negatywne i będzie zapewne zmienne w czasie. Co nie zmienia ogólnego obrazu – dla rynków wschodzących lepszy jest słabszy dolar niż mocniejszy. ©℗