Transformacja energetyczna, zmniejszanie energochłonności budynków i przemysłu, a przede wszystkim ograniczenie zużycia prądu to znacznie lepsze sposoby walki z obecnym kryzysem niż podnoszenie stóp procentowych.

Decyzja o wstrzymaniu serii podwyżek stóp procentowych spotkała się z krytyką ze strony wielu ekonomistów. Na przykład były członek Rady Polityki Pieniężnej Bogusław Grabowski przekonywał w „Kropce nad i”, że stopy już teraz powinny być dwucyfrowe (obecnie stopa referencyjna NBP wynosi 6,75 proc.). Wrze również w samej RPP. Jej nowa członkini prof. Joanna Tyrowicz opublikowała na swoim profilu społecznościowym alternatywny komunikat po posiedzeniu rady, w którym skrytykowała oficjalną narrację banku centralnego. Według Tyrowicz poza spadkiem płac realnych nic nie wskazuje na obniżanie się inflacji w kierunku celu NBP ani nie ma podstaw, by spodziewać się umocnienia złotego. „RPP nie podejmuje działań niezbędnych dla zapewnienia stabilności makroekonomicznej i finansowej” – podsumowała ekonomistka. Po tym jak kolejni członkowie rady zarzucili NBP, że utrudnia im pracę, pięciu innych – w tym prezes Adam Glapiński – oświadczyło, że rozważa skierowanie sprawy do prokuratury (zasugerowali, że mogło dojść do naruszenia ustawy o ochronie informacji niejawnych). Debata ekonomiczna w Polsce zaczyna więc być równie zażarta, co spór polityczny.
Abstrahując od autorytarnego modelu przywództwa RPP, który coraz śmielej realizuje Adam Glapiński, decyzja o zaniechaniu dalszych podwyżek stóp mogła być słuszna. Dotychczas ich głównym skutkiem było załamanie się rynku kredytów hipotecznych i pogłębienie się kryzysu mieszkaniowego. Tymczasem napędzana przez ceny energii inflacja wciąż ma się świetnie.

Równoczesne podnoszenie stóp przez największe banki centralne świata

Maurice Obstfeld, profesor ekonomii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, w tekście na stronie Peterson Institute for International Economics tłumaczy, że równoczesne podnoszenie stóp przez największe banki centralne świata przynosi wzmocnione efekty. A efektem tego wyścigu może być doprowadzenie globalnej gospodarki do recesji. Według stanu na koniec września tylko w jednym dużym kraju bank centralny obniżył w tym roku stopę procentową – mowa o Chinach, gdzie spadła ona minimalnie, bo o 0,15 pkt proc.
Wśród państw rozwiniętych najbardziej jastrzębią politykę prowadzą obecnie Anglosasi. Prym wiodą USA i Kanada, w których główna stopa procentowa wzrosła w tym roku o 3 pkt proc. Za nimi znajdują się Nowa Zelandia i Australia (podniosły stopę o 2,25 pkt proc.) oraz Wielka Brytania (2 pkt proc.).
Na rynkach wschodzących serie podwyżek są jeszcze większe, bo żeby uniknąć odpływu kapitału, muszą one zapewniać znacznie lepsze warunki niż amerykański Fed. Najdalej poszli Węgrzy, którzy podnieśli główną stopę procentową aż o niecałe 11 pkt proc. Za nimi są Chile (6,75 pkt proc.), Kolumbia (6 pkt proc.) i Polska (5 pkt proc.).
Jak zauważa Obstfeld, globalna integracja gospodarcza sprawiła, że wpływ na ceny ma nie tylko sytuacja na rynku krajowym, lecz także to, co się dzieje u sąsiada czy ważnego partnera handlowego. Jego zdaniem, aby zdławić inflację, banki centralne powinny więc łagodniej zacieśniać politykę pieniężną, a także ją koordynować. Do tego dochodzi jeszcze odpowiednia komunikacja. Jak wiadomo, z tym ostatnim nad Wisłą nie jest zbyt dobrze.
O zmianę polityki monetarnej zaapelowała też Konferencja Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD), gospodarczy organ ONZ. „Obecny kierunek działań szkodzi najsłabszym, szczególnie w krajach rozwijających się. Musimy zmienić ten kurs” – stwierdziła sekretarz generalna UNCTAD Rebeca Grynspan. Wezwała też kraje, by zastosowały inne narzędzia do tłumienia inflacji, które zapobiegłyby globalnej recesji.

Obecna inflacja ma charakter po części podażowy

Oprócz obawy przed recesją mnożą się też wątpliwości, czy podnoszenie stóp procentowych przynosi oczekiwane rezultaty. Węgry robiły to szybciej niż Polska, a mimo to inflacja jest tam wyższa niż u nas i we wrześniu sięgnęła aż 20 proc. Szczególnie drożeje żywność – według Eurostatu pieczywo zdrożało nad Balatonem o dwie trzecie (w Polsce o 30 proc.).
Obecna inflacja ma charakter przynajmniej po części podażowy, czego dowodem jest choćby inflacja producencka, która znacznie przewyższa tę konsumpcyjną. Według ostatnich danych GUS w lipcu ceny produkcji sprzedanej przemysłu wzrosły o jedną czwartą. Produkcja przetwórstwa przemysłowego zdrożała zaś o przeszło jedną piątą. Z kolei ceny wytwarzania i zaopatrywania w energię i ciepłą wodę poszły w górę o 60 proc. To energia napędza zatem inflację producencką, która przekłada się na ceny w sklepach.
Na podażowy charakter inflacji wskazują też dane NBP dotyczące sytuacji finansowej przedsiębiorstw. W II kw. tego roku koszty operacyjne polskich firm wzrosły o 30 proc. Tymczasem koszty materiałów zwiększyły się o ponad 40 proc., a koszty pracy jedynie o 12 proc.
Jak na razie skutki podnoszenia stóp w Polsce widać głównie na rynku kredytów hipotecznych. Wzrost stawki WIBOR spowodował obniżenie zdolności kredytowej Polaków, a co za tym idzie spadek wartości udzielanych kredytów hipotecznych. I to niebagatelny – według danych Biura Informacji Kredytowej w sierpniu ich wartość była niższa o prawie 70 proc. niż rok temu. „Kredyty mieszkaniowe spadają w przepaść” – napisano w analizie BIK. O prawie tyle samo spadła również liczba udzielonych kredytów mieszkaniowych. Ten krach to kłopot nie tylko dla banków, lecz także dla branży budowlanej. Deweloperzy zareagowali drastycznym ograniczeniem nowych inwestycji mieszkaniowych, więc gdy te obecne zostaną zakończone, budowlankę czeka zastój.
Wysokie stopy procentowe są też bardzo dotkliwe dla osób szukających mieszkania. Według analizy portalu Morizon.pl w sierpniu wynajem kawalerki w Warszawie był droższy o połowę niż rok temu, a w Krakowie o 40 proc. Czynsz za dwupokojowe lokum w stolicy wzrósł w ciągu roku o 30 proc., w Krakowie o 44 proc. Skutkiem dalszego podnoszenia stóp będzie więc pogłębianie się kryzysu mieszkaniowego. O ile kredytobiorcy otrzymali od rządu wakacje kredytowe, o tyle najemcy są pozostawieni sami sobie. Szczególnie cierpią mniej zamożni studenci, którym nie udało się dostać miejsca w akademiku.

Rządy wydają na programy osłonowe dziesiątki, a czasem setki miliardów

Pomimo wysokiej inflacji rządy wydają na programy osłonowe dziesiątki, a czasem setki miliardów. Według analizy brukselskiego think-tanku Bruegel z 21 września najdalej poszła Wielka Brytania, która na pomoc dla gospodarstw domowych i firm wyasygnowała aż 6,5 proc. PKB. Kolejne były państwa Południa Europy, które przeznaczyły na takie działania 3–4 proc. PKB. Niewiele mniej wydały od nich Francja i Holandia. Polska znalazła się dopiero w drugiej połowie stawki. Nasze programy osłonowe stanowiły niecałe 2 proc. PKB, choć bez wątpienia ich wartość jeszcze wzrośnie. Na drugim biegunie jest Estonia, która przeznaczyła na wsparcie obywateli i firm zaledwie 0,5 proc. PKB. Nie uchroniło to jej przed 25-proc. inflacją we wrześniu.
Wśród krajów Unii Europejskiej największy rozmach mają Niemcy, które niedawno ogłosiły gigantyczny program wsparcia dla odbiorców energii o wartości 200 mld euro. Wywołało to stanowczy sprzeciw zarówno rządów (w tym Polski), jak i polityków w Brukseli, którzy – słusznie – uważają, że tak hojne wsparcie dla niemieckich przedsiębiorstw może zaburzyć działanie wspólnego rynku.
Nie tylko w Polsce zwycięża więc przekonanie, że zaciskanie pasa sprawdzi się średnio. Większy wpływ na ceny nad Wisłą niż ostatnia decyzja RPP będzie miało zmniejszenie wydobycia ropy uzgodnione w ubiegłym tygodniu przez OPEC+. Reforma rynku energii, transformacja energetyczna w kierunku OZE i atomu, zmniejszanie energochłonności budynków i przemysłu, a przede wszystkim ograniczenie zużycia wydają się zatem znacznie lepszym sposobem walki z obecnym kryzysem niż podnoszenie stóp procentowych. ©℗