We wtorek Jarosław Kaczyński, lider Prawa i Sprawiedliwości, odwiedził Pruszków. I mówił tam dużo o tym, w jaki sposób będzie obniżana inflacja. Wiemy więc, że działania rządu są „delikatne”, że może i inflacja będzie hamowana wolniej, ale to dobrze dla społeczeństwa. Padło też sporo konkretów, wśród których na szczególną uwagę zasługuje deklaracja, że trwają rozmowy z państwowymi bankami na temat podniesienia przez nie oprocentowania depozytów. Miałoby ono urosnąć do 7–8 proc. i dotyczyć zarówno „nowych”, jak i „starych” pieniędzy.

Widać, że prezes PiS, z którego w przeszłości żartowano, że nie ma konta w banku, dziś posiada orientację w bankowych cennikach. I zdaje sobie sprawę, że nawet w największych, w tym państwowych, bankach, które zwykle dalekie są od oferowania wysokiego oprocentowania depozytów, można znaleźć produkty dające 7 proc. w skali roku. Tyle że to promocje, które mają zachęcić do otworzenia rachunku albo wpłacenia na konto dodatkowych pieniędzy.
Kaczyński mówił – opieramy się na relacji portalu Business Insider – że jak oprocentowanie depozytów będzie wyższe, to będzie zachęta do wpłacania pieniędzy do banków, a nie do wypłacania. Innymi słowy, byłaby to zachęta do ograniczenia konsumpcji. A skoro tak, to pomogłoby również w ograniczaniu inflacji.
Niestety najwyraźniej nie padło nic o tym, jakie powinno być oprocentowanie kredytów. Gdyby wynosiło 20 proc., to mogłoby jeszcze bardziej sprzyjać stopowaniu konsumpcji. Gdyby oprocentowanie kredytów miało być takie jak obecnie (a może niższe? – ma być przecież zmiana WIBOR-u na nowy, niższy wskaźnik), mielibyśmy do czynienia z polską szkołą bankowości. Choć może bardziej z modyfikacją szkoły tureckiej, gdzie reakcją na wzrost inflacji są obniżki stóp procentowych. Jeśli do nich nie dochodzi, prezydent Recep Tayyip Erdoğan zmienia po prostu prezesa banku centralnego na „prawomyślnego”.
Kto mógł wpaść na pomysł podwyżek oprocentowania depozytów? Czy sam prezes, usłyszawszy, że wyższe stawki lokat sprzyjają oszczędzaniu, a więcej oszczędności to hamowanie konsumpcji? Czy premier, który ma przecież wieloletnie doświadczenie w bankowości? Czy minister, który nadzoruje państwowe banki? Odpowiedź warto by poznać, ale to chyba nie najważniejsze.
Kluczowe jest to, że Kaczyński nie mówił o „pomyśle”, „zastanawianiu się”. Rozmowy już mają się toczyć. Zatem do Turcji mamy jeszcze bliżej. Prezes banku to nie jest osoba, która może robić to, co jej się podoba – nawet w spółce prywatnej. W spółce kontrolowanej przez państwo swoboda nie jest większa, o czym przekonują częste zmiany na stanowiskach szefów tego typu firm. Albo inna z pruszkowskich zapowiedzi, że w tym roku „zabronimy” szefom państwowych firm brania premii.
Być może księżycowy pomysł wejdzie w fazę realizacji. Oszczędzający, w tym autor tekstu, przez chwilę będą mieć powody do zadowolenia. Choć 7 proc. to wciąż mniej niż połowa bieżącej inflacji. W dłuższej perspektywie robimy kolejny krok do rozmontowania całkiem sprawnego dotąd systemu bankowego – ze wszystkimi konsekwencjami dla perspektyw finansowania, a zatem i rozwoju gospodarki. Chyba że chodzi o dalszą „repolonizację” banków. Bo na razie te należące do państwa mają tylko 46,3 proc. udziału w aktywach całego sektora. Za mało?
W dłuższej perspektywie robimy kolejny krok do rozmontowania całkiem sprawnego dotąd systemu bankowego – ze wszystkimi konsekwencjami dla rozwoju gospodarki