Zacznę od pochwał. Prezes Narodowego Banku Polskiego został zaczepiony i nagrany na sopockim molo. Zapewne nie przyszło mu do głowy, że jest nagrywany, a spontaniczna – wydawałoby się - rozmowa jest w jakiejś mierze ukartowana. Widzimy i słyszmy więc prezesa takim, jakim jest. Okazuje się, że jest uprzejmy, cierpliwy i wyrozumiały. Zagadnięty, chętnie odpowiada. Nie wie, z kim rozmawia, a mimo to nie brakuje mu dobrej woli. Swój (i żony) wolny czas bez niechęci poświęca innej osobie. Przyjaźnie tłumaczy, wyjaśnia i doradza. Nie grzeszy arogancją. Pod względem ludzkim nie ma się do czego przyczepić. Chciałbym, żeby każdy ważny polityk, prezes, decydent był gotów zatrzymać się i porozmawiać życzliwie z tymi, na życie których ma wpływ.

Co nie bez znaczenia, w tej – wydawałoby się – zwyczajnej, prywatnej rozmówce prezes prezentuje się jako rozsądny ekonomista. Słusznie przecież zauważa, że w ujęciu nieco szerszym niż kilka lat stopy procentowe wcale nie są bardzo wysokie. A sytuacji kredytobiorców, których zobowiązania trwają 20-30 lat, nie należy oceniać w danym momencie, lecz w dłuższej perspektywie. Kto zaś zaciągał kredyt przy zerowych stopach, korzystał z wyjątkowej okazji. Ta niezwykła promocja nie mogła oczywiście trwać wiecznie. Tu też się nie ma do czego przyczepić.

A teraz krytyka.

Jest do niej jeden powód. I nawet nie chodzi o to, że bardzo chciałbym, aby prezes Glapiński równie chętnie i cierpliwie rozmawiał z mediami, a poprzez nie z opinią publiczną. Aby udzielał wywiadów, odpowiadał na pytania, ochoczo wyjaśniał i tłumaczył. Jeśli trzeba – na molo lub w jakimkolwiek innym miejscu.

Jeszcze ważniejsze jest jednak co innego. Tak się składa, że wysłuchałem konferencji prezesa Glapińskiego sprzed ponad tygodnia – po ostatnim posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej. Była długa i ciekawa. Zwłaszcza w kontekście wcześniejszej decyzji RPP (o podwyżce stóp tylko o 0,5 pkt. proc.) i późniejszych danych o inflacji (ponad 15 proc. rok do roku). Prezes Glapiński mówi swobodnie o kwestiach ekonomicznych i ze swadą. Doceniam to nawet wówczas, kiedy się z nim nie zgadzam. Inna sprawa, że nie zawsze oznacza to, że komunikacja prezesa z rynkiem jest dobra. Otóż nie, a najnowszym przykładem są wszystkie niejasności, jakie powstały po ostatniej konferencji i następnie w zestawieniu z prezentacją aktualnych projekcji Narodowego Banku Polskiego dotyczących inflacji i PKB.

Nie może być jednak tak, że z sympatycznej, jeśli chodzi o prezesa, i prywatnej rozmowy na molo dowiadujemy się więcej niż z konferencji. Niemal spadłem z krzesła, kiedy usłyszałem, że możemy się spodziewać co najwyżej jeszcze jednej podwyżki stóp - o symboliczne 0,25 pkt. proc. I że w tej kwestii możemy …trzymać prezesa za słowo. To jest informacja, za uzyskanie której niektórzy daliby się pokroić, a niektórzy – być może gotowi byliby słono za nią zapłacić. A gdyby rozmówczynią nie była aktywistka Agrounii, lecz wysłanniczka bogatego funduszu grającego na rynku długu albo jakiegoś George’a Sorosa operującego agresywnie na rynku walutowym?

Wiem, zapewne prezes dzielił się swoimi prywatnymi opiniami, ocenami i przeczuciami, a nie tajemną wiedzą, którą ma jako szef NBP i członek RPP. Ale jak odróżnić jedno od drugiego? Nie mam wątpliwości, że rynek długu i rynek walutowy potraktowały dziś słowa prezes Glapińskiego nagrane w Sopocie śmiertelnie poważnie. Może z większą powagą niż te, które padły podczas ostatniej konferencji prasowej?

Wysoki urzędnik państwowy, szef wielkiej instytucji, bardzo ważny polityk itp. – wszyscy oni powinni mieć dużo pokory. A uprzejmość, cierpliwość i otwartość powinny być wpisane w naturę ich służebnej roli. Ale jednocześnie to nie zmienia faktu, że są rzeczy, o których decydent może w miarę swobodnie rozmawiać, i takie, co do których musi zachować milczenie lub najdalej idącą powściągliwość. To są oczywistości. Alan Greenspan, przez kilkanaście lat szef amerykańskiego banku centralnego, słynął – podobnie jak jego poprzednicy i następcy - z ezopowego języka, który nie pozwalał wyciągać żadnych wniosków co do spodziewanych decyzji. Jeśli już śmielej wypowiadał się o gospodarce lub polityce pieniężnej, to z niezwykłą precyzją i po to, by osiągnąć zamierzony efekt. Jak słusznie zauważono: ważne było to, co mówił, oraz to, czego nie mówił. Ponieważ na żadnym słowie nie można było Greenspana przyłapać lub za żadne słówko go chwycić, obserwowano jego mimikę, język ciała itp. Bezskutecznie. Można mieć wątpliwości co do polityki pieniężnej Fed pod kierownictwem Greenspana, ale żadnych wątpliwości nie budziła komunikacja banku centralnego i prezesa z rynkiem i opinią publiczną. Była po prostu bezbłędna. Czy możemy go sobie wyobrazić gawędzącego na plaży z kimkolwiek i gwarantującego, że czeka nas najwyżej jedna i to symboliczna podwyżka stóp? Odpowiem jedną z setek anegdot. Zapytany na przyjęciu przez znajomego „Jak się masz?”, odpowiedział: „Nie wolno mi powiedzieć”. To istota sprawy.

Konkluzja: prezes Glapiński jest miły i otwarty, przynajmniej w kontaktach z „elektoratem”. Jest przytomnym ekonomistą o rozsądnych poglądach w kwestii kredytów i ich oprocentowania. W kwestii wakacji kredytowych, które doradził swojej rozmówczyni, mógłby tylko powtórzyć to, co mówił na konferencji: że o ile pieniądze pożyczają ci, których stać przynajmniej na wkład własny, to na wakacje dla nich składają się już wszyscy bez wyjątku, także najubożsi.

Ale tak czy inaczej z komunikacją w kontekście sprawowanej funkcji pan prezes ma problemy. Niestety, kierując się przesadną życzliwością mówi rzeczy, których szefowi banku centralnego mówić nie tylko nie wypada, ale i nie wolno.