Od pierwszego kwartału br. wskaźnik inflacji wzrasta: od 3,2 proc. w marcu do 6,8 proc. w październiku. Powszechnie odpowiedzialnością za ten stan rzeczy już od dawna obarcza się Radę Polityki Pieniężnej. Długo utrzymywała ona urzędowe stopy procentowe na bardzo niskim poziomie.

Dopiero na początku października zareagowała na krytykę swojej bezczynności raczej niż na dynamikę inflacji – m.in. podnosząc główną stopę procentową z 0,1 proc. do 0,5 proc. Sądzę, że na tym się nie skończy, zwłaszcza gdyby wysoka inflacja miała się utrzymywać. RPP może czuć się zobligowana do dalszego zacieśniania polityki pieniężnej. Uważam, że byłoby to działanie nieskuteczne, jeśli idzie o ograniczanie inflacji – a przy tym potencjalnie szkodliwe dla gospodarki realnej.

Dyskusję o celowości podnoszenia stop procentowych NBP należałoby poprzedzić diagnozą, co faktycznie napędza obecną „ponadnormatywną” inflację. Otóż nie jest to coś, na co wpływ mogą mieć decyzje o stopach procentowych NBP. Z 5,9 proc. inflacji (w sierpniu) ponad 3,2 pkt proc. zawdzięczamy decyzjom administracyjnym (w tym arbitralnym podwyżkom cen dyktowanych przez monopolistyczny kartel państwowych firm elektroenergetycznych i paliwowych) oraz tendencjom cenowym światowego rynku ropy naftowej i gazu ziemnego. Nie inaczej będzie w przypadku inflacji w październiku (o której nie mamy jeszcze danych szczegółowszych). Bez owych 3,2 pkt proc. inflacja wrześniowa wyniosłaby co najwyżej 2,7 proc., a więc byłaby zgodna z oficjalnym celem inflacyjnym (2,5 proc. +/- 1 proc.). W istocie ogólna inflacja byłaby jeszcze dużo niższa, gdyż niższe byłyby też koszty energii elektrycznej i paliw przerzucane w ceny wszystkich innych produktów i usług: żywności, odzieży, AGD, RTV itd. Jest znamienne, że towary, których ceny są w istocie wolnorynkowe, drożeją najwolniej: w ciągu roku wskaźniki cen dla urządzeń gospodarstwa domowego, sprzętu informatycznego oraz odzieży i obuwia w istocie nie zmieniły się! Ceny pojazdów nabywanych przez osoby prywatne wzrosły jedynie o 2,2 proc. Nie obserwujemy wcale panicznego wykupywania towarów na zapas, przed którym ostrzegają np. byli prezesi NBP.
Podwyżki stóp NBP mogą pozostawić rynkowe stopy procentowe bez zmian: stopy depozytowe dla klientów banków komercyjnych pozostaną (niemal) zerowe (co jest od dawna powszechną praktyką światową), a oprocentowanie kredytów – całkiem wysokie. W tym przypadku nic realnie się nie zmieni – klienci dalej będą zwiększać swoje depozyty bankowe (owszem, nadal realnie tracące na wartości), a akcja kredytowa dalej pozostanie nad wyraz anemiczna.
Co się stanie, gdyby podwyżki stóp NBP miały się jednak przełożyć na wzrost bankowych stóp detalicznych? Ewidentnie droższego kredytu (i ewentualnie mniej niekorzystnego oprocentowania depozytów) nie można uznać za czynniki wzmagające konsumpcję i inwestycje. Przeciwnie, wyższe stopy detaliczne będą sprzyjać osłabieniu koniunktury realnej. Pierwszoplanowy skutek byłby jednak… proinflacyjny. Rosnące koszty kredytu obrotowego przedsiębiorstwa będą usiłowały przerzucić na swoje ceny.
W obu przypadkach ceny będą nadal wzrastać w tempie dyktowanym przez decyzje administracyjne (motywowane względami budżetowymi) oraz przez tendencje rynku światowego. Czy w dalszej perspektywie wzrost stóp NBP (i detalicznych) może redukować inflację tego właśnie typu – inflację generowaną administracyjnie? Teoretycznie jest to możliwe. Podwyżki stóp procentowych musiałyby być jednak gigantyczne – tak by zdusić realną koniunkturę do tego stopnia, aby sprowokować dramatyczną obniżkę cen towarów i usług wolnorynkowych. Spadek ten musiałby równoważyć efekty podwyżek cen administrowanych! Nie sądzę, by taki manewr był obecnie do przeprowadzenia... (Jakkolwiek doświadczaliśmy już, w latach 1990–1991 i 1998–2001, żałosnych realnych efektów eksperymentowania z bardzo wysokimi stopami procentowymi).
Podnoszenie stóp procentowych banku centralnego postulowane przez opinię publiczną (reprezentowaną przez domorosłych ekspertów) ma głęboki sens wtedy, gdy źródłem inflacji jest „rozbuchana” akcja kredytowa i nadmiar „gorącego pieniądza”. Nie jest to jednak sytuacja obecna! Statystyki NBP dowodzą, że jest przeciwnie: rozmiary zadłużenia kredytowego gospodarstw domowych faktycznie stagnują – a rozmiary zadłużenia przedsiębiorstw wręcz maleją. Równolegle mamy do czynienia ze wzmożonym oszczędzaniem w formie rosnących depozytów bankowych tak gospodarstw domowych, jak i przedsiębiorstw.
Podwyższanie stóp procentowych nie rozwiąże problemu obecnej inflacji, która stała się teraz wygodnym narzędziem polityki fiskalnej. Ewidentnie polityka ta ma na celu przede wszystkim zwiększanie trafiających do budżetu zysków państwowych koncernów elektroenergetycznych i paliwowych oraz na zwiększanie budżetowych przychodów z tytułu VAT. W tej sytuacji obwinianie RPP (i niskich stop procentowych) za wysoką inflację odwraca uwagę od prawdziwego winowajcy: polityki fiskalnej rządu.
*Autor jest emerytowanym pracownikiem Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Porównań Gospodarczych. W latach 2005–2009 był członkiem zespołu doradców ds. polityki pieniężnej Parlamentu Europejskiego