Nic mnie tak w debacie ekonomicznej nie rozsierdza jak zdania: „Polakom się to opłaca” albo „Polacy na tym stracą”. Za takimi stwierdzeniami kryją się zwykle lobbyści, którzy przygotowują raporty na zlecenie środowisk, w imieniu których występują, a media i inni tę narracje podchwytują. Tymczasem w prawdziwym życiu – i prawdziwej ekonomii – nigdy nie ma tak, że coś opłaca się wszystkim. Bajanie o sytuacji win–win to ponury refleks czasów neoliberalnego myślowego terroru. Gdy rozwiązania dobre dla nielicznych pudrowano i przedstawiano jako bezalternatywne.

Każde – ale to każde – działanie będzie miało zwycięzców i przegranych. Tak działa ten świat. Dobrym przypomnieniem tej zasady jest nowy tekst polskich ekonomistów: Marcina Bieleckiego (Europejski Bank Centralny), Michała Brzozy-Brzeziny (SGH) i Marcina Kolasy (Międzynarodowy Fundusz Walutowy). Piszą oni o skutkach, jakie niesie ze sobą stosowana od paru lat przez większość banków centralnych superluźna polityka monetarna – utrzymywanie niskich stóp procentowych w połączeniu z niekonwencjonalnymi posunięciami w stylu np. luzowania ilościowego.
Wokół tej polityki stworzył się na Zachodzie konsens, że to polityka rozsądna i racjonalna. W Polsce – gdzie w debacie bardzo mocno słyszalny jest wciąż głos przeróżnych ekonomicznych dawnych guru (Balcerowicz i inni) – może tego tak nie widać, lecz EBC, Fed i MFW raczej skłaniają się ku pochwale polityki luźnej. Od tego właśnie odbijają się polscy ekonomiści, próbując ten konsens nieco podważyć.
Bielecki, Brzoza-Brzezina i Kolasa pokazują, że luźna polityka monetarna nie jest dobra dla wszystkich. W ich tekście najciekawsze jest to, że ten podział nie przebiega klasycznie między biednymi a bogatymi ani pomiędzy pracownikami a rentierami. Oni analizują wpływ obecnej polityki monetarnej na różne grupy wiekowe. A wnioski, do jakich dochodzą, są następujące: na niskich stopach korzystają pokolenia młodsze. W domyśle te, które utrzymują się głównie z pracy zarobkowej i są najbardziej wrażliwe na bezrobocie i związaną z tym stagnację płac. Jednocześnie to młodzi korzystają z kredytów – w tym bardzo często hipotecznych. Więc dla nich im niższa stopa procentowa, tym lepiej.
Dla starszych pokoleń luźna polityka monetarna jest mniej korzystna. Głównie dlatego, że nie uczestniczą już one w rynku pracy. Więc to, co się na nim dzieje, obchodzi ich mniej. Dla emerytów (65+) większe znaczenie ma zgromadzony kapitał, z którego mogą czerpać rentę. A renta niskich stóp nie lubi. To właśnie w emerytów mocniej może uderzyć inflacja. Zwłaszcza jeśli państwo, w którym żyją, nie zadba o odpowiednie mechanizmy indeksacji świadczeń.
Ale to nie wszystko. Polscy autorzy dowodzą, że granica, od której zaczynają się minusy niskich stóp, powinna zostać przesunięta z 65. roku życia w okolice pięćdziesiątki. Dlaczego? Bo pięćdziesięciolatek to inny przypadek niż 25-latek. I nawet jeśli obaj pracują, to ten drugi jest na „ścieżce akumulowania bogactwa”. W tym sensie człowiek 50+ zachowuje się trochę jak emeryt. Dzieje się tak, nawet jeśli nie mówimy tu o jakimś ogromnym bogactwie pozwalającym na porzucenie pracy zawodowej.
Niezależnie od tego, gdzie przebiega granica, za którą efekt netto monetarnej ekspansji zaczyna być ujemny, omawiana praca daje do myślenia. Pokazuje też to, że niskie stopy procentowe powodują przesuwanie korzyści od starszych do młodszych. Biorąc pod uwagę, jak wiele mówi się ostatnio i pisze o tym, że na Zachodzie boomersi (pokolenie 50+) pozjadali milenialsom (pokolenie 40-) wszystkie najsmaczniejsze kąski, to może to przesunięcie nie jest wcale taką złą korektą?
Niskie stopy procentowe powodują przesuwanie korzyści od starszych do młodszych. Biorąc pod uwagę, jak wiele mówi się ostatnio i pisze o tym, że na Zachodzie boomersi pozjadali milenialsom wszystkie najsmaczniejsze kąski, może to przesunięcie nie jest wcale taką złą korektą?