Czwartkowe spadki na Wall Street napędziły sporo strachu głównych giełdom europejskim, a naszym indeksom uniemożliwiły próbę kontynuacji ruchu w górę. Jak się ostatecznie okazało, były one największe od końca lipca. Za tak poważne tąpnięcie trudno winić jedynie wpadkę Apple z wadliwą aplikacją.

Prawdopodobnie wczoraj zadziałał splot czynników, wśród których niefortunna aktualizacja systemu operacyjnego iPhone’ów Apple był najmniej istotnym. Dwa z nich związane były z Rosją. To groźba wstrzymania dostaw gazu dla Europy, w przypadku gdy będzie ona prowadzić jego reeksport na Ukrainę oraz pogłoski, jakoby rosyjska Duma dała zielone światło konfiskacie aktywów zagranicznych firm. Trzeci wydaje się być związany z obawami przed szybkim rozpoczęciem zaostrzania polityki pieniężnej. Co prawda z ostatnich licznych wypowiedzi przedstawicieli Fed wyłania się niewielka przewaga zwolenników postawy wyczekującej, jednak nie brakuje chętnych do wcześniejszego rozpoczęcia podwyżek stóp.

W każdym razie z Wall Street powiało strachem, a co gorsza, S&P500 zakończył czwartkową sesję z dorobkiem o 10 punktów mniejszym, niż ten, na który byli w stanie zareagować inwestorzy europejscy, spadając ostatecznie o 1,6 proc. Sytuacja zaczyna przypominać tę z przełomu lipca i sierpnia. Wówczas po ustanowieniu kolejnego rekordu atmosfera lekko się pogarszała przez cztery sesje, po czym doszło do 2 proc. tąpnięcia indeksu, a kontynuacja spadku sprowadziła go łącznie o 4 proc. w dół. Jedynym pocieszeniem może być nadzieja, że także teraz skończy się podobnie. Oznaczałoby to zejście S&P500 w okolice 1930 punktów, czyli do poziomu, na którym znalazł się on po wspomnianym spadku z 31 lipca. Trudno jednak przewidzieć, czy nie pojawiłaby się wtedy chęć przetestowania poprzedniego dołka na poziomie 1909 punktów, na którym zakończyła się poprzednia korekta.

Wczoraj do spadającej Wall Street chętnie dołączały główne giełdy europejskie, tracąc po 1,3-1,6 proc., dziś te nastroje przeniosły się na parkiety azjatyckie, choć w mniejszej skali. Poza zniżkującymi rano po 1,3-1,6 proc. wskaźnikami w Indonezji i Australii, o ponad 1 proc. w dół szedł Nikkei. W Szanghaju indeksy zmieniały swoją wartość jedynie symbolicznie. Kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy rosły po około 0,1 proc., nie dając jasnych wskazówek w kwestii nastrojów przed rozpoczęciem handlu. Planowane na dziś publikacje to indeks zaufania niemieckich konsumentów oraz ostateczne wyliczenie amerykańskiego PKB za drugi kwartał i wskaźnik nastrojów konsumentów. W normalnych warunkach nie powinny one specjalnie inspirować inwestorów do działania, ale dziś wszystko jest możliwe. Jeśli dane okażą się gorsze od oczekiwań, mogą popchnąć rynki do wyprzedaży.

Trudno prognozować, jak zachowa się warszawski parkiet, który w czwartek przez długi czas nie poddawał się fatalnym nastrojom na głównych giełdach. Byki skapitulowały dopiero w samej końcówce handlu, ale przecena w przypadku indeksów największych spółek była symboliczna, a wskaźniki małych i średnich firm nie tylko jej uniknęły, ale zdołały zakończyć dzień nad kreską. Można przypuszczać, że jeśli warunki panujące w otoczeniu na to pozwolą, jest szansa na ruch w górę, choć zapewne będzie sporo nerwów. Nadzieją dla WIG20 jest poranna niewielka poprawa sytuacji na rynkach surowcowych. Kontrakty na miedź zwyżkują o 0,3 proc., a na srebro rosną o 0,8 proc., co powinno sprzyjać odreagowaniu akcji KGHM.
Dziś kontynuowane będą trójstronne negocjacje w sprawie dostaw gazu na Ukrainę, między Rosją, Ukrainą i Unią Europejską. Choć nie jest spodziewane szybkie zawarcie porozumienie, to pojawiły się sygnały, że w najbliższej przyszłości jest możliwy kompromis w związku ze złagodzeniem stanowiska Rosji.