Dyskusja dotycząca kredytów frankowych nabiera intensywności. Na stole pojawiła się propozycja Komisji Nadzoru Finansowego, której podstawą mają być ugody wypracowane przez banki w formie samoregulacji. Na 25 marca zapowiedziana została uchwała Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, która w swoim założeniu ma pomóc ujednolicić bardzo rozbieżne orzecznictwo.

W pozwach kierowanych przeciwko bankom zarzuty są dość podobne. Jak wynika z publikacji w mediach i wypowiedzi osób zaangażowanych po stronie powodów, jest to przede wszystkim łamanie postanowień dyrektywy 93/13 i art. 3851 kodeksu cywilnego, polegające na stosowaniu w umowach klauzul niedozwolonych: odwoływania się do bankowej tabeli kursów kupna i sprzedaży waluty jednostronnie, arbitralnie, ustalanej przez bank, posługiwanie się formularzem umowy, co oznacza, że pewna część warunków umowy nie jest (nie była) uzgadniana z klientem. W pozwach powtarza się stawiany bankom zarzut oszustwa. Zdaniem powodów fakt, iż kapitał kredytu wypłacany był w złotych, a rata kredytu wpłacana w złotych, a nie we frankach, ma dowodzić, iż kredyt ten był w istocie swojej kredytem złotowym, a banki udzielając tych kredytów nie dysponowały finansowaniem we frankach. Wskazuje się przy tym, że transakcja swap, która jest często wykorzystywana przez banki, nie dostarcza finansowania w walucie i służy jedynie spekulacji, ewentualnie wyprowadzaniu środków za granicę.
Przyglądając się z jednej strony zarzutom znajdującym się w pozwach kancelarii prawnych, a z drugiej przepisom prawa i zasadom ekonomii, nie można oprzeć się wrażeniu, że opis sytuacji został skutecznie zagmatwany i trudno dociec, gdzie leży prawda. Przykładowo kredyt jest produktem jednoznacznie zdefiniowanym na gruncie ekonomii i zasad rachunkowości, więc określanie go mianem „produktu kredytopodobnego” jest co najmniej irracjonalne. Równie duże zdziwienie muszą budzić rozważania, czy kredyt walutowy został udzielony w złotych czy we frankach, jakby nie można było tego natychmiast rozstrzygnąć, sięgając do ksiąg banku.
Podstawowym pytaniem jest, czy kredyty walutowe były legalne, zgodne z prawem polskim i unijnym, bo jeśli nie, to dalsze rozważania nie mają sensu. Zakładam, że przedmiotem toczącego się sporu są legalne umowy, choć – być może – obarczone wadami. Rozstrzygnięcie nie powinno być trudne. Wystarczy bowiem wskazać przepisy, które zostały złamane przez sam fakt udzielania kredytów walutowych, by dowieść, że umowy te są z mocy prawa nieważne. A jeśli nie da się wskazać takich przepisów, to należy powiedzieć to wprost.
Przyjmijmy zatem, że umowy są ważne. Podstawowy zarzut kierowany pod adresem banków dotyczy używania w umowach kredytowych niedozwolonych klauzul, w szczególności sprzecznych z przepisami dyrektywy 93/13 oraz kodeksu cywilnego. Chodzi o odwoływanie się do bankowej tabeli kupna i sprzedaży walut. Została ona umieszczona w prowadzonym przez UOKiK rejestrze klauzul niedozwolonych i jest wskazywana w pozwach. Ponieważ taka klauzula znalazła się w rejestrze, właściwie wszyscy przyjmują ją jako rzecz oczywistą.
Wpis do rejestru został dokonany na podstawie wyroku sądu konsumenckiego, wydanego w składzie jednoosobowym. W uzasadnieniu wyroku mowa jest o sprzeczności klauzuli z przepisami dyrektywy i kodeksu cywilnego, ale istota tej oceny – arbitralność ustalania kursu wymiany oraz umieszczanie w umowie klauzul nienegocjowanych indywidualnie z konsumentem – przyjęte są jako fakty oczywiste, niewymagające weryfikacji, a przynajmniej dyskusji. Wyrok został następnie podtrzymany przez sąd apelacyjny w składzie trzyosobowym, ale uzasadnienie nie wniosło niczego nowego. Analogiczny pozew został nieco później wniesiony przeciwko innemu bankowi. Zapadł analogiczny wyrok i kwestionowane warunki zostały ponownie wpisane do rejestru UOKiK. Stąd ten sam warunek występuje w rejestrze dwukrotnie.
Od którego momentu należy traktować dany warunek jako niedozwolony? Możliwości jest kilka: od wpisu do rejestru UOKiK, od uprawomocnienia się wyroku sądu konsumenckiego, czy może od przeniesienia do polskiego prawa przepisu dyrektywy 93/13? Rzecz jest istotna, ponieważ wyrok w tej sprawie uprawomocnił się w październiku 2011 r. i do rejestru UOKiK został wpisany w maju 2012 r. Tymczasem kredyty walutowe skończyły się w Polsce praktycznie w 2011 r., ale już od roku 2010 były udzielane sporadycznie.
Cóż zatem zrobić w przypadku warunków niedozwolonych w umowach konsumenckich? A mamy do czynienia z kredytami, które są z reguły udzielane na 25, albo więcej lat. Co będzie, jeśli za pięć, czy dziesięć lat sąd konsumencki uzna, że inny warunek umowny w standardowych umowach kredytu hipotecznego jest niedozwolony? Czeka nas kolejna fala procesów i unieważnianie umów? Czy taki właśnie scenariusz da się wykluczyć przy zaproponowanej przez KNF idei podpisywania ugód banków z klientami? Nie trzeba dużej wyobraźni, by nakreślić scenariusz, w którym za kilkanaście lat, gdy wzrośnie WIBOR przewalutowanego na złotówki kredytu, zapisy w ugodach zaproponowanych przez banki zostaną uznane za nieprawidłowe i zaczną być podważane.
Na szczęście w kodeksie cywilnym znajduje się art. 3852, który stanowi, że: „Oceny zgodności postanowienia umowy z dobrymi obyczajami dokonuje się według stanu z chwili zawarcia umowy, biorąc pod uwagę jej treść, okoliczności zawarcia oraz uwzględniając umowy pozostające w związku z umową obejmującą postanowienie będące przedmiotem oceny”. Ale niemal żadna umowa kredytu walutowego (czyli takiego, gdy dochody klienta były w walucie innej niż waluta kredytu) nie została zawarta po uprawomocnieniu się wyroku. Analogiczne postanowienie znajduje się w dyrektywie 93/13. Błędny polski tekst został zrewidowany w październiku 2015 r. i ogłoszony w Dzienniku Urzędowym UE. „Art. 4 ust. 1 dyrektywy powinien brzmieć: Nie naruszając przepisów art. 7, nieuczciwy charakter warunków umowy jest określany z uwzględnieniem rodzaju towarów lub usług, których umowa dotyczy i z odniesieniem, w momencie zawarcia umowy, do wszelkich okoliczności związanych z zawarciem umowy oraz do innych warunków tej umowy lub innej umowy, od której ta jest zależna”.
Wreszcie, w czerwcu 2018 r. Sąd Najwyższy w składzie siedmiu sędziów rozstrzygnął: „Oceny, czy postanowienie umowne jest niedozwolone (art. 3851 par. 1 k.c.), dokonuje się według stanu z chwili zawarcia umowy”.
Poważne wątpliwości budzi zarzut niezgodnego z dyrektywą 93/13 posługiwania się przez bank ustalaną przez siebie tabelą kursową. W niemal wszystkich udzielanych w Polsce kredytach walutowych waluta kontraktu (na ogół CHF) różni się od waluty rozliczenia (PLN). Nie da się skonstruować walutowego produktu kredytowego, w którym waluta kontraktu różniłaby się od waluty rozliczenia, bez odwoływania się do tabeli kursowej banku. Wszystkie przeliczenia walutowe odbywają się z jej wykorzystaniem. Kursy walut ustalane są przez rynek i wszystkie przepisy rynku finansowego, w których mowa jest o kursach walut, odnoszą się wyłącznie do kursów rynkowych. Zatem, gdyby klient miał indywidualnie negocjować z bankiem kurs kupna lub sprzedaży waluty, wynegocjowany kurs nie byłby kursem rynkowym. Jedyną rzeczą regulowaną przez bank jest różnica między kursem kupna i kursem sprzedaży, czyli spread.
Kolejne nieprozumienie dotyczy tak zwanej „szwajcarskiej złotówki”. Sądy, wykreślając klauzulę walutową w umowach kredytów indeksowanych, pozostawiają oprocentowanie wyrażone indeksem LIBOR CHF 3M, chociaż indeks ten odnosi się do franka szwajcarskiego. Pomijając wszystkie argumenty merytoryczne sprzeciwiające się takiemu połączeniu, należy zauważyć, że za sprawą takiej konstrukcji część operacji dokonywanych polską walutą, emitowaną przez Narodowy Bank Polski, podlega decyzjom monetarnym Banku Szwajcarii, od których to decyzji zależy oprocentowanie szwajcarskiej, a nie polskiej waluty. Tym samym orzeczenia prowadzące do rozwiązania „złotówka na liborze” – ograniczają suwerenność Rady Polityki Pieniężnej w sprawach dotyczących polskiej polityki monetarnej.
Również zupełnym nieporozumieniem jest orzekanie, a nawet dopuszczanie myśli o specyficznym sposobie unieważniania umów: bank zwraca klientowi wszystkie zapłacone raty i zwalnia go z długu, a klient zachowuje kredytowaną nieruchomość. Tymczasem bank, kredytując klienta, ponosił niemałe koszty związane z finansowaniem, dzięki któremu klient mógł zaciągnąć kredyt. Dlatego bank ma pełne prawo domagania się zwrotu tych kosztów. Odmiennego podejścia nie da się uzasadnić na gruncie obowiązującego prawa. W sprawie powyższych zarzutów zabierał już głos NBP, krytykując takie podejście z ekonomicznego punktu widzenia. Nie da się zarzucić bankowi centralnemu stronniczości, wspierania banków czy wreszcie braku wiedzy.
Wiele kwestii w sprawie kredytów frankowych wymaga rzetelnego wyjaśnienia, bo niepewność pogłębia tylko chaos. Czy w obliczu tak wielu wątpliwości można wykluczyć, że za jakiś czas zmieni się podejście do problemu kredytów walutowych?