Prezes banku centralnego to takie stanowisko, że cokolwiek się powie, będzie to analizowane na wszelkie możliwe sposoby. Od decyzji jednego człowieka – lub, jak u nas, kilku osób, ale pod jego przewodnictwem – zależy, czy pieniądz będzie drogi, czy tani. A więc czy da się zarobić, czy się straci. Zarówno w krótkoterminowej perspektywie spekulacji na rynku walutowym, handlu obligacjami czy akcjami, jak i w dłuższym horyzoncie biorącym pod uwagę koniunkturę w całej gospodarce – a więc wzrost PKB, inflację czy bezrobocie. Jeśli bankier centralny rzuci jedno zdanie – eksperci będą dorabiać do tego głębokie analizy zmierzające do tego, czy stopy procentowe mają szanse pójść raczej w górę czy w dół. Jeśli będzie mówił przez pięć minut – jest szansa na dodatkowe argumenty w tych analizach.

A co, jeśli będzie mówił dwie godziny?
Dwugodzinną (niemal) sesję odpowiedzi na pytania dziennikarzy miał w ostatni piątek Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego. Było o rezerwach walutowych. Było o stopach procentowych. Było o zysku banku centralnego czy o perspektywach gospodarki. Czyli o tym, czego można by się spodziewać po gubernatorze banku centralnego. Ale było też wiele dygresji, które pokazały, dokąd zmierza myślenie osoby numer jeden, jeśli chodzi o utrzymanie stabilności finansowej Polski.
Trzy przykłady.
Po pierwsze euro. Nie od dziś wiadomo, że prezesowi Glapińskiemu z euro jest mocno nie po drodze. W przeszłości miało to jednak przede wszystkim uzasadnienie ekonomiczne: Euroland mocno chwiał się w posadach, a równocześnie posiadanie własnej waluty ma tę zaletę, że pozwala łatwiej zareagować, gdy gospodarka wpada w kłopoty: pieniądz traci na wartości, eksporterzy łapią oddech i szybko wraca dobra koniunktura. Jeśli jest taka potrzeba, to osłabieniu można pomóc poprzez obniżki stóp procentowych lub interwencje.
Od pewnego czasu do głosu coraz bardziej dochodzi jednak argument suwerennościowy. „Kurs walutowy odgrywa bardzo istotną rolę jako parametr gospodarczy, który kształtuje ogólną restrykcyjność warunków monetarnych. On w polskich warunkach jest jednym z najefektywniejszych amortyzatorów wstrząsów. Po to mamy krajową walutę, mamy złotego i mam nadzieję, że zawsze będziemy mieli w dającej się przewidzieć perspektywie. W Narodowym Banku Polskim, dopóki ja tutaj jestem, nawet dyskusja o odejściu od krajowego, własnego pieniądza nie może mieć miejsca. Byłoby to wbrew nie tylko gospodarce polskiej, ale wbrew w ogóle państwu polskiemu” – tłumaczył prezes.
Po drugie zagranica i skandal inflacyjny. Inflacja to oczywiście sprawa podstawowa, nie dygresja. I ona – według prezesa – jest pod kontrolą. Nie należy obawiać się wystrzału cen. Jeśli miałby się pojawić jakiś problem, to raczej podobny do tego, z jakim musi radzić sobie wiele innych krajów, czyli zbyt niska inflacja. Ale… Skandaliczne według szefa naszego banku centralnego jest to, co dzieje się z cenami śmieci. Gdzie kolejny rok z rzędu mieliśmy wzrosty sięgające kilkudziesięciu procent. „Jak się temu bliżej przyjrzałem, okazało się, że oczywiście te śmieci i te ceny kształtują firmy zagraniczne” – mówił Adam Glapiński. I dodawał: „To musi się kiedyś skończyć. Nie może być sytuacji, kiedy banalny wywóz śmieci podbija nam tak znacząco inflację. Psuje charakter oddziaływania polityki pieniężnej”.
Po trzecie gotówka. Już jesienią prezes NBP zrobił sporą niespodziankę, zapowiadając opracowanie strategii bezpieczeństwa gotówki. Wielu się zastanawiało, po co, skoro świat idzie raczej w stronę płatności bezgotówkowych. „To jest jak w całym naszym dzisiejszym świecie, konkurencja między wygodą, wolnością, poczuciem tego, że jesteśmy panami swoich pieniędzy, a bezpieczeństwem, w tym przypadku bezpieczeństwem państwa. Ja uważam, że z tym bezpieczeństwem za daleko zabrnęliśmy, a na pewno dzisiejszy świat. Wszyscy są powszechnie inwigilowani przez posiadanie telefonu, przez płatności, karty, itd. Gotówka jest ostatnim obszarem, którego trzeba bronić, żeby jakiś centralny inspektor jednym naciśnięciem myszki nie widział, że zapałki kupiliśmy czy dropsy, w którym punkcie, o której godzinie i kto nam towarzyszył”. To wypowiedź nie tylko w obronie gotówki, ale też uzasadniająca potrzebę istnienia banknotu o nominale 500 zł, a w przyszłości – również 1000-złotowego.
Po co to wszystko? Trudno oprzeć się wrażeniu, że Adam Glapiński zgłasza chęć pełnienia funkcji prezesa NBP w kolejnej kadencji. Do końca pierwszej jest jeszcze prawie półtora roku, ale kwestia personaliów w banku centralnym, ostatnio zdominowana przez kolejne osoby, które okazują się doradcami w NBP, będzie nabierała wagi. Za rok zmienia się niemal cały skład Rady Polityki Pieniężnej. A nuż któryś z kandydatów uzna, że mógłby starać się o miejsce szefa NBP, czyli przewodniczącego RPP? Lepiej takie ryzyko zawczasu minimalizować. Arsenał bank centralny ma właściwie nieograniczony.
W sumie pytań było ponad 50 (tu pochwała dla NBP za przejrzystość informacyjną). Prezes nie odpowiedział na wszystkie. Niektórych po prostu nie odczytano. Pominięte zostały te dotyczące np. powołania do zarządu banku centralnego Adama Lipińskiego, do niedawna ważnego polityka PiS (członków zarządu powołuje prezydent, ale na wniosek prezesa NBP), czy też specyficznej polityki informacyjnej banku w czasie kryzysu. Do wybuchu pandemii zasadą były konferencje prasowe po posiedzeniach RPP, na których zapadały decyzje w sprawie stóp procentowych. Takich posiedzeń było 12, później 11 w roku. Koronawirus spowodował, że posiedzenia są rzadsze, a konferencji – nawet w formule zdalnej – nie było. Teraz lukę po nich mają wypełnić wystąpienia wideo prezesa. ©℗