Do niedawnych rekordów wszech czasów odnotowanych przez indeks DJIA, amerykańscy inwestorzy mogli w czwartek dodać kolejny argument potwierdzający, że problemy strefy euro niespecjalnie ich niepokoją. Najwyżej w historii znalazł się S&P500.

Chwilę po rozpoczęciu sesji na parkiecie w Nowym Jorku indeks S&P500 wzrósł minimalnie w stosunku do wczorajszego poziomu zamknięcia, ale wystarczyło to, by znalazł się powyżej szczytu z października 2007r. (mierząc cenami zamknięcia). Do poprzednich maksimów śródsesyjnych sprzed recesji leżących na poziomie 1576 pkt. brakuje jeszcze kilka punktów. Na europejskich giełdach także przeważali kupujący, ale wzrosty przekraczały 1 proc. tylko na greckim parkiecie, który w ostatnich dniach mocno ucierpiał, po części w związku z problemami Cypru.

WIG20 ok. godz. 16 znajdował się ok. 0,2 proc. poniżej kreski, czyli wciąż nie można powiedzieć, że relatywna słabość warszawskich indeksów widoczna od początku roku została zakończona. W tym czasie obroty na całym rynku były typowo przedświąteczne - nie przekraczały 400 mln PLN.

Ostatnia seria danych makroekonomicznych ze Stanów Zjednoczonych utwierdzała inwestorów w przekonaniu, że w przeciwieństwie do europejskiego rynku, amerykański cały czas znajduje się w fazie ożywienia gospodarczego, jednak w czwartek nowe informacje nie wpisały się w taką tezę, bo większość z nich nie sprostała oczekiwaniom ekonomistów. Indeks PMI Chicago, który odzwierciedla nastroje przedsiębiorców spadł z 56,8 pkt. do 52,4 pkt. (o ponad 4 pkt. poniżej oczekiwań), a na rynku pracy po liczba wniosków o zasiłki dla bezrobotnych wzrosła o 21 tys. do 357 tys. (prog. 338 tys.).

Największe znaczenie miała finalna publikacja dynamiki PKB Stanów Zjednoczonych z IV 2012r. O ile odczyt na poziomie +0,4 proc. w ujęciu annualizowanym także minimalnie odbiegał na niekorzyść od konsensusu prognoz ekspertów, to po dokładniejszej analizie można w nim odnaleźć argumenty zarówno za poparciem optymistycznego, jak i pesymistycznego stanowiska. Negatywną tendencją była stopniowa rewizja w dół wkładu konsumpcji sektora prywatnego do PKB - z początkowych 1,52 proc., przez 1,48 proc. do 1,28 proc.

Większym niż wynikało to z pierwotnej publikacji obciążeniem dla amerykańskiej gospodarki były kurczące się wydatki rządowe (rewizja z -1,33 proc. do -1,41 proc.) oraz zapasy firm (z 1,27 proc. do -1,52 proc.). Z drugiej strony, inwestorzy widzący szklankę wody w połowie pełną, mogą podkreślać fakt, że eksport był prawie o połowę mniejszym balastem (obniżył PKB o 0,4 proc., a nie o 0,8 proc. jak początkowo szacowano) i przede wszystkim najmocniej od III kw. 2011r. wzrosły nakłady na inwestycje, co świadczy utrzymującej się zdrowej kondycji amerykańskich przedsiębiorstw i trwającym ożywieniu na rynku nieruchomości.

Łukasz Wróbel