Zeszły tydzień na światowych rynkach utwierdza w przekonaniu, że europejska waluta znajduje się na równi pochyłej, która prowadzi bezpośrednio do unicestwienia ambitnego planu politycznego, jakim było i chyba nadal (w sferze marzeń), pozostaje euro.

Ten sztuczny twór ekonomiczny, który wyrósł na bazie powojennej euforii nie jest w stanie utrzymać się przy życiu w obliczu rosnącego protekcjonizmu oraz nacjonalizmu, idącego w parze z zamykaniem swoich rynków dla innych państw. I nic w tym dziwnego!

Rynek walut ze swojej natury jest projekcją nastroju wśród inwestorów, który zazwyczaj kształtowany jest przez informacje płynące od polityków oraz przedstawicieli banków centralnych. W przypadku euro, sprawę tak naprawdę komplikuje kilka czynników, co wyraźnie widać po ostatnich sesjach przybierających formę konsolidacji, bądź znaczących spadków. Problem jest tutaj wielostopniowy i w gruncie rzeczy niemożliwy do rozwiązania.

Kryzys ekonomiczny pustoszący od kilku lat konta Europejczyków, pokazał, że tak naprawdę Unia Europejska to struktura bardzo krucha i niestabilna. W obliczu trudności finansowych wiele państw przestało mówić jednym głosem, a główni liderzy elit politycznych oskarżają się wzajemnie o egoizm i zapędy protekcjonistyczne. Dobrym przykładem jest tutaj głośna na arenie międzynarodowej, sprawa włoskich wyborów.

Pomijając fakt, że startuje w nich Silvio Berlusconi, który swoimi skandalami doprowadził zaufanie Włochów do granic wytrzymałości, to jeszcze stara się usprawiedliwić swoje poczynania, ingerencją niewidzialnej ręki Angeli Merkel, która rzekomo miała sabotować polityczną karierę byłego premiera Włoch. Dla europejskiej waluty lepiej by było, gdyby niemiecka kanclerz rzeczywiście przyłożyła swoją rękę do odsunięcia Berlusconiego, ponieważ jak sam podkreśla, po ewentualnym dojściu do władzy cofnie większość reform przeprowadzonych przez Mario Montiego.

Niespójność państw europejskich wyraża się także w kontekście niedawno podpisanego paktu fiskalnego. Podczas negocjacji nad jego kształtem, bardzo wyraźnie było widać podziały i niechęć do kontroli nad budżetami krajowymi ze strony ECB, co spowodowało de facto, że Wielka Brytania oraz Czechy odmówiły podpisania porozumienia.

Oprócz wojny europejskich liderów, walczących o utrzymanie władzy w swoim kraju, elementem przemawiającym za upadkiem europejskiej waluty jest również głośna ostatnio „wojna walutowa”. Banki centralne, w tym także ECB, mimo swojej niechęci, muszą stawić czoła ogólnoświatowej tendencji zmierzającej do osłabiania rodzimych walut na akord. A wszystko to w imię zwiększania konkurencyjności europejskiej gospodarki!

Trudno nie doceniać troski decydentów o poprawę stanu ekonomii, jednak podejmując swoje decyzje, zapomnieli o jednym bardzo ważnym szczególe. Deprecjacja doprowadza w dłuższej perspektywie do zwiększenia presji inflacyjnej oraz zubożenia społeczeństwa, głównie na skutek obniżenia siły nabywczej płac. Byłoby nieuczciwe posądzać jedynie przedstawicieli banków centralnych o doprowadzenie do wojny walutowej. Główną winę za rozpętanie tego „konfliktu” ponoszą politycy, których rozpasana działalność doprowadziła rodzime budżety do upadku.

Teraz starają się znaleźć kozła ofiarnego zrzucając na banki centralne coraz więcej obowiązków, którym one nie są w stanie sprostać. Ta niemoc wyraża się w konstatacji Draghiego, który jasno stwierdził, że kurs wymiany jest bardzo ważny dla wzrostu i stabilizacji, ale nie należy do zadań EBC. Chcąc uspokoić inwestorów, podkreślił także, że grupa dwudziestu największych gospodarek świata G20 zobowiązała się do niestosowania konkurencyjnej dewaluacji kursowej z obawy przed wywołaniem destabilizacji finansowej i ekonomicznej…Oby te deklaracje nie pozostały jedynie na papierze!

Euro zawsze było projektem politycznym, bez faktycznych podstaw ekonomicznych. Skoro polityka szwankuje, szwankować będzie także euro…

Maciej Jędrzejak