Poniedziałkowe spadki są prawdopodobnie zwiastunem większej korekty po długim okresie wzrostów na większości giełd. Pretekst do jej pojawienia się wydaje się błahy, szczególnie jeśli odnieść go do skali i szerokiego zasięgu przeceny na giełdach.

Sięgające 3 proc. tąpnięcie indeksu w Paryżu, czy 2,5 proc. zniżka we Frankfurcie to zdecydowanie zbyt wysoki dla byków wymiar kary za obawy związane z aferą polityczną w Hiszpanii i pogorszeniem się nastrojów we Włoszech.

O korupcji na szczytach hiszpańskiej władzy głośno jest już od kilku dni, trudno więc pojąć dlaczego akurat wczoraj ta sprawa tak silnie miałaby wpłynąć na rynki. O kłopotach najstarszego banku świata ze Sieny także wiadomo już od pewnego czasu. Choć należy on do największych włoskich banków, to raczej trudno o powtórkę scenariusza z Lehman Brother. Sytuacja na giełdach dojrzała do korekty i te dwie iskry wystarczyły, by ją sprowokować.

O ile za w pełni zasłużone można uznać niemal 4 proc. spadki w Madrycie i przekraczające 4 proc. straty w Mediolanie, to trudno uwierzyć, że przekraczające 2 proc. zniżki wskaźników w Belgii, Austrii, czy tym bardziej niemal 3 proc. zapaść w Argentynie to echa hiszpańsko-włoskich problemów. Cała tegoroczna mitręga, z jaką niemieckie byki starały się podźwignąć DAX-a nieco w górę, została w czasie poniedziałkowej sesji wymazana jednym ruchem. Wskaźnik znalazł się najniżej od końca grudnia ubiegłego roku. Podobnie było w Paryżu, gdzie przecenie przewodziły walory banków, tracące po 4-5 proc., choć nieźle obrywały także duże spółki przemysłowe, a nawet defensywny France Telecom. We Frankfurcie niedźwiedzie cięły równo niemal wszystko, co im weszło pod rękę, ale prawie 6 proc. spadek notowań Commerzbanku robił wrażenie.

Na tym tle warszawski parkiet był niczym oaza spokoju. WIG20 zniżkował o zaledwie 1,2 proc. Papiery polsko-francuskiego telekomu taniały o 2 proc., a polsko-niemieckiego BRE zniżkowały o 2,5 proc. Co ciekawe, walory polsko-włoskiego Pekao poszły w górę o niemal 1 proc. (choć jego właściciel Unicredit zniżkował o ponad 12 proc.), a polsko-hiszpańskiego BZ WBK wzrosły o 1,4 proc. Jak więc widać korekcyjne nastroje na pstrym koniu jeżdżą, a zasadnicze dla nas pytanie brzmi, czy w jej trakcie wskaźnik naszych największych spółek będzie miał w najbliższych dniach tyle siły, co słabości w poprzednich tygodniach. Zejście poniżej 2500 punktów nie wróży najlepiej, ale z drugiej strony 2450 punktów jest już bardzo blisko. Tam należałoby się spodziewać mocniejszej obrony byków, choć nawet zejście w okolice 2400 punktów wielkiej krzywdy by im nie zrobiło.

Iskry inicjujące obecną korektę można bagatelizować, ale nie sposób lekceważyć zbliżających się dwóch znacznie bardziej poważnych zagrożeń, które wkrótce mogą pojawić się na giełdowej wokandzie. Pierwsze to nieco lekceważone negocjacje w sprawie budżetu Unii Europejskiej na lata 2014-2020. Drugie to oczywiście druga strona fiskalnego klifu, czyli oszczędności budżetowych oraz zwiększenia limitu zadłużenia rządu USA.

Dziś nastroje będą prawdopodobnie nadal złe, choć może spadki nie będą już mieć takiej dynamiki, jak dzień wcześniej. Mimo optymistycznych informacji o kondycji sektora usług w Chinach i Indii, na giełdach azjatyckich dominowały spadki. Nikkei tracił 1,9 proc.

Kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy lekko zyskiwały rano na wartości, sugerując możliwość odreagowania poniedziałkowego tąpnięcia. Na radykalną poprawę sytuacji trudno jednak liczyć.

Roman Przasnyski