W zakończonym tygodniu globalne rynki akcji szukały zwyżek i większość indeksów, z wyjątkiem kilku azjatyckich, zdołała zyskać na wartości. Nie ma jednak wątpliwości, iż tydzień należał do Europy, z której po świecie rozlała się nawa fala optymizmu.

W zakończonym tygodniu seria dobrych danych ze Niemiec na indeksach PMI poczynając a wskaźnikach sentymentu inwestorów i przedsiębiorców kończąc została uzupełniona informacją, iż europejskie banki zamierzają zwrócić znacznie większą od oczekiwań kwotę pieniądza z masy pożyczonej w ramach operacji LTRO. Efektem były zwyżki indeksów na giełdach akcji, ale prawdziwa fala optymizmu pojawiła się na rynku walutowym, który radykalnie umocnił euro na kluczowych parach. Oczywiście wzrost pary EUR/USD i EUR/JPY miał różne korzenie. Zwłaszcza w drugim przypadku należy zaakcentować słabość jena związaną z oczekiwaniami rynku na nowe działania płynnościowe japońskiego banku centralnego. Nikt nie powinien mieć jednak wątpliwości, iż cechą wspólną zwyżek cen akcji i euro była nowa fala optymizmu, jaka pojawiła się na rynkach wobec przyszłości samej strefy euro i eurowaluty, która oglądana przez pryzmat relacji do dolara stała się najmocniejsza od około 12 miesięcy.

Falę optymizmu doskonale widać również na indeksach giełdowych, które w przypadku większości ważnych rynków solidarnie znalazły się na rocznych szczytach lub nawet kilkuletnich maksimach. Bez wątpienia średnie europejskie przegrywają dziś w mediach branżowych z doniesieniami o wymarszu na nowe szczyty trendów indeksów DJIA i S&P500, ale spojrzenie na wykres londyńskiego FTSE-100 pozwala na tezę, iż najważniejszy indeks giełdy w Londynie jest już na poziomie widzianym ostatni raz w roku 2008 i szykuje się do spotkania ze szczytem poprzedniej hossy z roku 2007. To samo można powiedzieć o niemieckim DAX-ie, który w piątek był w równie bliskiej, co S&P500 odległości od swojego historycznego maksimum wyznaczonego w 2007 roku. Słabiej prezentuje się paryski CAC40, ale w przypadku giełdy francuskiej odreagowanie po ostatniej bessie zderza się napięciami strukturalnymi w gospodarce oraz osłabieniem banków zaangażowanych na rynkach peryferyjnych.

W istocie wyłączenie z indeksów europejskich sektora finansowego pokazuje, iż najlepsze spółki Starego Kontynentu znalazły się na poziomach najwyższych w historii. Proste porównanie indeksu STOXX 50 ex Financials, grupującego 50 europejskich blue chipów z pominięciem spółek finansowych, z indeksem STOXX 50, zawierającym sektor finansowy, mówi wprost, iż region znalazł się już na poziomach wyższych niż w szczycie optymizmu poprzedniej dekady. Trudno nie zadawać pytania, czy z europejską gospodarką jest już tak dobrze, jak chcą tego inwestorzy na rynkach akcji, czy też wymowa indeksów nieco fałszuje obraz regionu. Bez wątpienia przebieg linii na wykresach należałoby analizować np. w kontekście inflacji, ale taki sam zarzut można postawić większości światowych benchmarków, więc pytanie o skalę optymizmu graczy wobec słabeusza, jakim miała przez lata być Europa, wydaje się więcej niż zasadne.

Oczywiście bardzo dobre zachowanie giełd europejskich i siła euro to w dużej mierze odreagowanie pesymizmu, z jakim jeszcze niedawno operowały rynki. Oczekiwany rozpad strefy euro, poważnie rozważane niekontrolowane upadki Grecji i Hiszpanii oraz radykalny spadek zaufania do wspólnej waluty zbudowały idealny grunt do mocnych zwyżek cen akcji, jakie miały miejsce w drugiej połowie ostatniego roku i na początku bieżącego. Częścią układanki jest również zalew taniego pieniądza, który musi szukać pracy, gdy banki centralne skupiły się raczej na pobudzaniu inflacji niż ochronie wartości w czasie. Niemniej Europa oglądana przez pryzmat indeksów giełdowych – zwłaszcza tych rzadziej śledzonych przez pierwsze strony gazet – wydaje się wchodzić w nową, wieloletnią hossę i mieć za sobą okres strukturalnej bessy. Uwzględniając poziom bezrobocia i wskaźniki z innych segmentów trudno uzasadnić tak skrajny optymizm rynku i nie oczekiwać skorygowania wzrostów, które czytelnie wyprzedziły to, co dzieje się w głównym nurcie gospodarki.

Adam Stańczak