Dziś w podejściu do polityki makroekonomicznej potrzeba dużo pragmatyzmu. Dogmatyczne przywiązanie do zasad, które mogą wydawać się słuszne w normalnych czasach, oraz patrzenie na gospodarkę przez pryzmat jednej szkoły ekonomii jest w dobie kryzysu najgorszym doradcą.
Lata 30. ubiegłego wieku. Ówczesny kanclerz Heinrich Brüning w odpowiedzi na krach w światowej gospodarce wprowadza drastyczną politykę oszczędności w celu zwiększenia atrakcyjności niemieckiego eksportu. Efektem jego polityki jest masowe bezrobocie. W tym samym czasie władze II RP trwają przy parytecie złota, starając się za wszelką cenę zapobiec dewaluacji złotego. W Polsce w ostatnich latach przed wybuchem wojny pozostawało bez pracy 30‒40 proc. siły roboczej. Kryzys w strefie euro w ubiegłym dziesięcioleciu. Zmuszenie krajów południa do drastycznej polityki austerity pogrąża je w gospodarczym marazmie, tak że obecnie mówi się o straconej dekadzie państw tego regionu.
Dzięki lekcjom z poprzednich krachów gospodarczych, reakcja wielu państw świata w odpowiedzi na kryzys związany z pandemią jest szybka i zdecydowana. Silny zastrzyk fiskalny, przy stanowczym wsparciu władz monetarnych, pozwolił zatrzymać zapaść wielu gospodarek. Skutkiem tych działań jest oczywiście znaczący wzrost długu i rozdęcie bilansów banków centralnych.
Z dzisiejszej perspektywy coraz bardziej prawdopodobny staje się scenariusz zupełnej normalizacji sytuacji dopiero w momencie rozpowszechnienia szczepionki na COVID-19. Jak zatem powinna wyglądać nasza strategia makroekonomiczna na najbliższe lata?
Stoimy przed podobnym dylematem, przed jakim stały liczne państwa w latach 30. ubiegłego wieku czy kraje południa strefy euro w ubiegłym dziesięcioleciu. Możemy trzymać się kurczowo przekonania, że gospodarka rynkowa potrafi sama wrócić na właściwe tory, lub popchnąć ją we właściwym kierunku. Jestem przekonany, że to drugie, biorąc szczególnie pod uwagę rozmiar obecnego tąpnięcia gospodarczego, ma większy sens. I będąc daleko od dogmatycznego przywiązania do którejś ze szkół ekonomicznych, sugeruję sięgnięcie po dorobek trzech wielkich nazwisk, które odcisnęły swoje piętno na ekonomii lub kształtują ją współcześnie. Są to Michał Kalecki, Mariana Mazuccato i Milton Friedman.
Kalecki, którego poglądy były zbliżone mocno do Keynesa, wydaje mi się w tej układance najważniejszy. Niepewność spowodowana sytuacją pandemiczną jest tak duża, że trudno oczekiwać, aby inwestycje prywatnych przedsiębiorstw odbudowały się samoczynnie po kryzysie. Było to widać już po pierwszej fali pandemii w danych, choćby w ankiecie NBP, która sugerowała, że co czwarta polska firm zamierza wstrzymać się z inwestycjami. Drugie uderzenie wirusa może dodatkowo pogorszyć nastoje prywatnego sektora. Dlatego znaczny wzrost inwestycji publicznych, który przez pewien czas częściowo zastępowałby i częściowo stymulowałby aktywność prywatnych przedsiębiorstw, jest nam bardzo potrzebny. Taką politykę mocno promuje w ostatnim czasie Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Również w tym kierunku idą propozycje zmian w unijnych regulacjach fiskalnych sugerowane przez Europejską Radę Budżetową. Obok wsparcia powrotu na ścieżkę wzrostu ma ona sens także w szerszym kontekście makroekonomicznym. Po pierwsze przed polską gospodarką stoją liczne wyzwania natury strukturalnej, związane choćby z polityką klimatyczną Unii Europejskiej czy przyspieszającą cyfryzacją. Po drugie luka inwestycyjna w naszym kraju jest cały czas bardzo duża. Państwa azjatyckie mogą pochwalić się nierzadko dwukrotnie wyższą stopą inwestycji publicznych. Dobrze w tak rozumianą politykę wpisuje się Fundusz Trójmorza rozwijany przez Bank Gospodarstwa Krajowego.
Mazuccato jest ważna przede wszystkim w kontekście tworzącego się nowego ładu gospodarczego, kształtowania się na nowo światowych łańcuchów dostaw. Ta ekonomistka o włosko-amerykańskich korzeniach obala mit państwa ‒ nocnego stróża. W nowej ekonomicznej rzeczywistości, podziału tortu światowej produkcji, wzmocnienie instytucji publicznych może mieć fundamentalne znaczenie. Rynek często nie oferuje takich rozwiązań, jakich potrzebują prywatne firmy wypływające na nowe wody.
Na koniec Friedman. Często kojarzony jest z podażową stroną gospodarki, a nie może zabraknąć także i tej perspektywy. Pamiętajmy, że prywatne firmy nierzadko zmagają się z gąszczem przepisów i wypełnianiem obowiązków administracyjnych. To są ich koszty. Patrząc na to z perspektywy realokacji światowej produkcji, im bardziej klarowne będzie tworzone przez nas prawo, im bardziej instytucje publiczne będą wychodzić naprzeciw potrzebom przedsiębiorców – krajowych i zagranicznych – tym bardziej nasza gospodarka będzie konkurencyjna na tle innych.
W wyniku analizy powyższego zestawienia, rodzi się pytanie, czy możemy pozwolić sobie na „solidną dawkę Kaleckiego” ‒ przecież pandemia odcisnęła swoje piętno na finansach publicznych? Możemy. I w tym obszarze widać chyba najbardziej dynamiczną zmianę w sposobie myślenia ekonomistów. Jeszcze dekadę temu po ostatnim kryzysie, po nieśmiałych próbach stymulacji fiskalnej, wiele krajów weszło szybko na drogę zaciskania pasa. Dziś już prawie cały ekonomiczny świat mówi o hojnych pakietach inwestycyjnych finansowanych długiem. Co prawda w II kw. nasze zadłużenie wzrosło dynamicznie przez działania antykryzysowe (o 7,2 pkt proc. w II kw. 2020 r.), ale pozostaje znacząco poniżej średniej w Unii Europejskiej. Nasz dług znajduje się głównie w rękach krajowych inwestorów i jest denominowany w polskim złotym, przez co nie grozi nam dynamiczny wzrost rentowności, związany z szybką wyprzedażą naszych obligacji. I co najważniejsze, dzięki odważnym działaniom antykryzysowym nasza gospodarka pozostaje w dobrej kondycji w relacji do innych krajów europejskich: recesja w Polsce ma być najpłytsza w Europie, w rankingu bezrobocia plasujemy się na drugim miejscu zaraz za Czechami. Bo to, co ma największe znaczenie, to nie nominalna wielkość zadłużenia, tylko jego wielkość w relacji do siły gospodarki. Co więcej, w Strategii zarządzania długiem szacujemy, że koszty jego obsługi będą sukcesywnie spadać (nominalnie i w relacji do wielkości gospodarki) tak, że w roku 2024 nie wydamy na ten cel więcej niż 0,75 proc. PKB.
Przed nami wielka szansa „ucieczki do przodu” przed kryzysem wywołanym pandemią. Zachowalibyśmy się nierozważnie, gdybyśmy nie pomogli gospodarce wrócić na ścieżkę wzrostu przez zakrojony na szeroką skalę pakiet inwestycji publicznych i jednocześnie nie skorzystali z okazji do modernizacji naszego kraju. Historia uczy nas, że dogmatyczne podejście do polityki gospodarczej w okresie kryzysu może nieść ze sobą poważne skutki.