Ucieczka kapitału do obligacji rządowych oznacza wiarę rynku w obniżki stóp procentowych na całym świecie. USA rozważają ulgi podatkowe i wiele pakietów stymulacyjnych, by zapobiec kryzysowi
Najlepszym miernikiem wiary w działania banków centralnych są rentowności 10-letnich obligacji niemieckich czy amerykańskich. W przypadku tych pierwszych w piątek nastąpił spadek do poziomów nienotowanych od lata ubiegłego roku. Wtedy biły one rekordy na fali strachu przez zaostrzeniem wojen handlowych między USA a Chinami (na czym Niemcy mogli dużo stracić) i niekontrolowanym brexitem. Teraz to efekt kalkulacji, że banki centralne rzucą globalnej gospodarce koło ratunkowe, idąc w ślad za amerykańską Rezerwą Federalną.
Taki scenariusz jest prawdopodobny, bo w ślad za Fed (który obniżył stopy procentowe już w ubiegły wtorek) poszedł Bank Kanady. Dzień przed Fed do rekordowo niskiego poziomu stopy ściął Bank Australii. Wśród inwestorów narasta przekonanie, że „coś zrobi” Bank Japonii. Reuters, powołując się na źródło znające sprawę, podał w piątek, że BoJ będzie dużą wagę przywiązywał do nakładów inwestycyjnych w gospodarce. Co ma oznaczać, że w kolejnych miesiącach bank skupi się na zapobieganiu gwałtownemu pogorszeniu zaufania do przedsiębiorstw i inwestycji. Co miałoby być efektem rozprzestrzeniania koronawirusa.
Ale to coś – według Reutersa – Bank Japonii zrobi najwcześniej 18 marca. I dopiero, jak zobaczy w marcowych danych, że nastroje w gospodarce wyraźnie się zepsuły, zdecyduje się na drugi krok w kwietniu. Na standardowym posiedzeniu swoje decyzje miałby podjąć Europejski Bank Centralny – czyli dopiero w najbliższy czwartek. Mimo to inwestorzy uznali luzowanie polityki monetarnej za niemal pewnik.
– To, co się działo w piątek na rynku długu, to jakieś szaleństwo. Sygnał dała Azja, kupując amerykańskie obligacje, a potem to się przeniosło do Europy. Tak, jakby wszyscy postanowili przenieść kapitał do bezpiecznych przystani przed weekendem – mówi Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku Millennium. I nie szkodzi, jak dodaje, że równolegle trwa dyskusja nad poluzowaniem polityki budżetowej. To także miałoby wesprzeć globalną gospodarkę w obliczu ryzyka spowolnienia – choć w tym przypadku jest dużo mniej konkretów. Jednak stymulowanie fiskalne na ogół kończy się zwiększeniem deficytu, co oznacza większą podaż obligacji, by go sfinansować. A to w normalnych warunkach wywołuje wzrost rentowności.
– Dziś jednak nikt na to nie zwraca uwagi. Polski rynek też został wciągnięty w tę grę, w piątek inwestorzy wyceniali aż trzy obniżki stóp procentowych NBP w ciągu kolejnych 21 miesięcy – mówi Mateusz Sutowicz. A obligacje 10-letnie polskiego rządu miały rentowność w pobliżu rekordowo niskich poziomów.
Skąd to polowanie na obligacje? Można to nazwać efektem awersji do ryzyka – czyli przenoszeniem pieniędzy z aktywów takich jak akcje w bezpieczniejsze formy inwestowania, a takimi są obligacje. Ale skala tego ruchu pokazuje, że to raczej paniczna ucieczka przed ryzykiem. Z jednej strony mieliśmy kolejny czarny dzień na giełdach (francuski CAC-40 spadł np. o ponad 4 proc. w piątek, niemiecki DAX o 3,4 proc., brytyjski FTSE o niemal 3 proc., a WIG-20 zaliczył 3,2-proc. stratę). Z drugiej – poza historycznie niskimi rentownościami obligacji USA czy Niemiec – najwyższe notowania złota od siedmiu lat.
– Mocny jest też szwajcarski frank, tylko on się ostał z wielkiej trójki „bezpiecznych przystani” na rynku walutowym, do której należeli jeszcze dolar i jen – mówi Mateusz Sutowicz. Choć nie wiadomo, na jak długo. Bo już w piątek Szwajcaria poinformowała o skokowym wzroście liczby zarażonych koronawirusem.
Największa gospodarka reaguje
Po kilkunastu przypadkach śmiertelnych, kilku załamaniach na nowojorskich giełdach i gwałtownym obniżeniu stóp procentowych przez Rezerwę Federalną Ameryka zaczęła szacować skutki ekonomiczne potencjalnej epidemii COVID-19. Zaawansowane gospodarki, takie jak Stany Zjednoczone, nie są prawie w ogóle odporne na takie sytuacje. Przeciwnie: wybuch choroby w nich może być jeszcze gorszy dla ich gospodarek niż w Chinach. Dzieje się tak dlatego, że w USA, kraju o zredukowanym przemyśle, dominuje branża usługowa, a przedsiębiorstwa z tego sektora szybciej wpadają w tarapaty. Jeśli ludzie pozostaną w domu, przestaną podróżować i nie będą chodzić na imprezy sportowe czy kulturalne, na siłownię czy do dentysty, konsekwencje gospodarcze mogą być druzgocące.
– W pewnym sensie mamy do czynienia z ekonomicznym odpowiednikiem zróżnicowanych skutków zdrowotnych, jakie powoduje wirus. Choroba ta stanowi szczególne zagrożenie dla starszych pacjentów, tak samo może ona być szczególnie niebezpieczna dla po prostu bardziej dojrzałych gospodarek – mówi DGP Rachel Landsman, ekonomistka z Bucknell University.
Kilka czynników działa przeciwko Stanom Zjednoczonym. Autorytarny rząd Chin może poddać kwarantannie całe miasta lub nakazać ludziom opuszczenie przestrzeni publicznych, co w Ameryce byłoby trudne do wyobrażenia. W tym sensie Chiny mają prawdopodobnie przewagę w spowalnianiu rozprzestrzeniania się choroby i w walce z jej skutkami. – Duża część amerykańskich pracowników nie ma płatnych dni chorobowych, a miliony nie są objęte opieką zdrowotną, więc ludzie mogą być zmuszeni do opuszczania domów oraz zatroszczenia się na własną rękę o odpowiednią opiekę medyczną (podobnie jest w Chinach, ale tam ludzi łatwiej spacyfikować – red.). No i 41 proc. ludności Chin mieszka poza obszarami miejskimi, ponad dwukrotnie więcej niż w Stanach Zjednoczonych, a choroby zwykle rozprzestrzeniają się szybciej na obszarach miejskich – dodaje Landsman.
Donald Trump i niektórzy członkowie Kongresu z obydwu partii zastanawiają się nad ideą nowych obniżek podatków w odpowiedzi na rosnące w USA zagrożenia dla gospodarki związane z koronawirusem. Pomysł prezydenta sprowadza się do tego, by dokonać obniżki podatku dochodowego w bieżącym roku fiskalnym. Jednocześnie Biały Dom rozważa scenariusze z bezpośrednim wpompowaniem pieniędzy w gospodarkę, co jest raczej sprzeczne z republikańską ortodoksją w sprawie rozluźniania budżetu ad hoc i już napotyka na opór kongresmenów i senatorów z prawicy. Kevin Hassett, były przewodniczący Rady Doradców Gospodarczych Białego Domu, podpowiada, jakie środki stymulacji gospodarczej można by podjąć, żeby pogodzić to z ekonomiczną doktryną republikanów.
Minister finansów Steven Mnuchin powiedział w piątek, że jego współpracownicy będą rozmawiać z niezależnymi od rządu agencjami regulującymi rynek kredytowy o złagodzeniu zasad pożyczania pieniędzy. Polityk powiedział również, że jego resort stworzył podgrupę do zbadania, jak koronawirus uderza w małe przedsiębiorstwa. „Powiedziałbym, że to, z czym się teraz mierzymy, nie różni się od każdej innej katastrofy naturalnej. W krótkim okresie będzie to miało na pewno wpływ na gospodarkę” – powiedział w zeszłym tygodniu Mnuchin, składając oświadczenie w sprawie zagrożenia epidemią przed jedną z komisji Izby Reprezentantów.
Klęska systemu
W sobotę portal Vox napisał, że bezpośrednie straty ekonomiczne wynikające z odwołania dziewięciu dużych konferencji technologicznych, w tym Google’a, Facebooka, Mobile World Congress oraz SXSW przekroczyły już miliard dolarów. Są to szacunki firmy analitycznej PredictHQ. Liczba ta nie obejmuje tego, co organizatorzy wydarzenia, tacy jak sam Facebook, dodatkowo by na nim zarobili, a bierze pod uwagę jedynie straty poniesione przez linie lotnicze, hotele, restauracje i dostawców usług transportowych, którzy w normalnej sytuacji zarabialiby na uczestnikach.
– Jestem przekonana, że Amerykanie nie zdają sobie sprawy z grożącej im klęski systemu opieki zdrowotnej. 7 marca mamy 2 tys. potwierdzonych przypadków COVID-19. Przyjmijmy – na podstawie dotychczasowego tempa rozwoju epidemii – że co sześć dni liczba ta się będzie podwajała. Daje nam to milion chorych pod koniec kwietnia. Wtedy poznamy prawdziwe skutki, które będą miały konsekwencje polityczne – mówi DGP Liz Specht z The Good Food Institute, organizacji pozarządowej zajmującej się globalnymi problemami odżywiania.
Donald Trump może być świadomtych skutków, bo jak ognia unika mówienia o koronawirusie. Jego aktywność w tej sprawie ograniczyła się do pokazania w mediach społecznościowych zdjęcia z podpisaną ustawą o alokacji dodatkowych środków na walkę z epidemią. Odpowiedzialnym za dowodzenie operacją walki z chorobą uczynił wiceprezydenta Mike’a Pence’a. A ten z kolei stara się, przynajmniej na poziomie komunikowania z Amerykanami, dzielić tym zadaniem z gubernatorami stanów, w których są ogniska wirusa. W sobotę wezwał do reakcji demokratycznego gubernatora Waszyngtonu Jaya Inslee oraz, także demokratyczną, burmistrz Chicago Lori Lightfoot.