Polska przesunęła się na trzecie miejsce w regionie z piątego, które przed trzema miesiącami zajmowała w barometrze gospodarczym DGP.
DGP
Chociaż w końcówce ubiegłego roku wzrost produktu krajowego brutto w Polsce spowolnił, to stopień rozgrzania naszej ekonomii wzrósł. W większości krajów regionu było odwrotnie. Tak wynika z barometru gospodarczego DGP, w którym porównujemy dziesięć różnych wskaźników makro dla 11 państw Europy Środkowo-Wschodniej. Pod uwagę bierzemy dynamikę PKB i jego składowe – konsumpcję i inwestycje, inflację, wzrost cen mieszkań i wysokość stóp procentowych, a także produkcję przemysłową, sprzedaż detaliczną, stopę bezrobocia i dynamikę importu.
Na podstawie danych za IV kw. ub.r. (w przypadku stóp procentowych cen konsumpcyjnych braliśmy pod uwagę wskaźniki obejmujące początek 2019 r., a w cenach nieruchomości – za III kw. ub.r.) w skali od 0 do 10 Polska dostała ocenę 6, podobną, jak w zestawieniu z grudnia ub.r. Wystarczyło to jednak, by dołączyć do czołówki krajów, których gospodarki są na najwyższych obrotach.
Na Węgrzech i w Słowenii dane makro wskazują na lekkie schłodzenie. Wyprzedziliśmy hamujące Łotwę i Rumunię. Ten ostatni kraj wciąż jest w okresie szybkiego wzrostu napędzanego m.in. podwyżkami płac w sferze budżetowej. Na tle innych gospodarek regionu koniunktura wciąż prezentuje się tam świetnie. Ale w naszym zestawieniu bierzemy pod uwagę nie tylko porównanie między poszczególnymi gospodarkami, ale też to, jak w każdym kraju ostatnie wyniki wypadają w zestawieniu z danymi historycznymi. Tu zaś widać w przypadku Rumunii regres.
Podobnie – choć w znacznie mniejszym stopniu – było także u nas. Ale najnowsze wskaźniki w Polsce w wielu przypadkach są wyższe niż w innych krajach Europy Środkowej.
Poprawa dotyczy przede wszystkim konsumpcji. Dynamika popytu ze strony gospodarstw domowych była w IV kw. ub.r. niemal najwyższa w regionie (zaraz za Rumunią). W czołówce znajdowaliśmy się także pod względem tempa wzrostu sprzedaży detalicznej. Dobre nastroje konsumentów nie mogą dziwić, skoro stopa bezrobocia jest w Polsce rekordowo niska (choć w regionie ustępujemy pod tym względem Czechom i Węgrom).
Powodów, dla których barometr koniunktury dla Polski wzrósł, jest jednak więcej. Przed trzema miesiącami inflacja w naszym kraju była najniższa w regionie. Od tego czasu nieco się obniżyła, ale w Chorwacji spadła jeszcze mocniej, a w Słowenii jest taka sama jak u nas. Wzrost cen mieszkań rzędu 6,5 proc. w skali roku na tle 15-proc. zwyżek u Słoweńców wydaje się niewielki. Ale to najwyższy wynik dla naszego kraju w historii danych Eurostatu. I już nie trzeci od końca, jak trzy miesiące wcześniej, a piąty. Choć, jak zwraca uwagę Piotr Bujak, główny ekonomista banku PKO BP, istotny jest nie tylko bieżący wskaźnik wzrostu cen, ale też skumulowana skala zwyżek z ostatnich kilku lat. Pod tym względem regionalnym liderem są Węgry.
Fakt, że indeks rozgrzania naszej gospodarki nie jest już tak odległy od liderów, w perspektywie krótkoterminowej może być powodem do zadowolenia. Ale w dłuższej – już niekoniecznie. Jak obawiają się ekonomiści, szybki wzrost oparty głównie na popycie konsumpcyjnym z czasem doprowadzi do coraz większej nierównowagi w gospodarce. Jej oznaką może być narastanie presji cenowej i przyspieszenie inflacji albo importu i pogorszenie bilansu handlowego. W obu przypadkach konieczne może być schłodzenie koniunktury. Zwykle tę rolę bierze na siebie bank centralny i podwyższa stopy procentowe.
Zdaniem Piotra Bujaka niewykluczone jednak, że polska gospodarka będzie w stanie nadal dość szybko rosnąć bez generowania nierównowagi. – U nas wiele zależy od salda migracji. To, że ono było w ostatnich latach na dużym plusie, było głównym czynnikiem odpowiedzialnym za utrzymanie wyjątkowo dużej stabilności ekonomicznej przy bardzo wysokim wzroście. To czynnik, który wyraźnie odróżnia Polskę od innych krajów. Jest oczywiście pytanie, jak długo to duże dodatnie saldo może się utrzymać – dodaje ekonomista PKO BP. Specjaliści obawiają się, że ze względu na otwarcie niemieckiego rynku pracy dla Ukraińców wkrótce nie będziemy mogli liczyć na tylu przybyszów zza wschodniej granicy, co dotąd.