Sytuacja tureckiej liry od miesięcy była fatalna. Negatywnie wpływał na nią zarówno konflikt dyplomatyczny na linii Waszyngton - Ankara, jak i katastrofalne zarządzanie gospodarką. Bank centralny został uzależniony od władzy wykonawczej, co spowodowało niekontrolowany wzrost inflacji i coraz większe obawy wśród zagranicznych inwestorów.
Obawy o stan gospodarki powiększał fakt rosnących kosztów obsługi długu (rentowności 10-letnich obligacji skarbowych przekroczyły 20 proc.) oraz olbrzymi deficyt na rachunku obrotów bieżących (ok. 50 mld dolarów rocznie), którego zewnętrzne finansowanie przy spadającej wartości tureckiej waluty staje się coraz trudniejsze.
Oliwy do ognia dodały dziś doniesienia „Financial Times”, który - powołując się na informacje z Europejskiego Banku Centralnego - twierdził, że władze monetarne w strefie euro są zaniepokojone ekspozycją kredytową banków strefy euro na tureckim rynku.
Koszmarny dzień dla liry
Co prawda artykuł z „FT” spowodował przecenę euro i europejskich banków, ale to były ograniczone zmiany w porównaniu do tego działo się z lirą. Inwestorzy szybko zorientowali się, że realna ekspozycja włoskich, francuskich czy hiszpańskich banków nie jest aż tak dramatyczna i wynosi odpowiednio niecałe 20, 40 i 80 mld euro i raczej nie zachwieje całym eurolandem.
Doniesienia „FT” i domniemany niepokój EBC były pogrążyły lirę. Dosłownie w ciągu kilkudziesięciu minut turecka waluta straciła 10 proc. wartości, pogłębiając dzienną przecenę do 13 proc.
Całkowita przecena liry od września ub r. przypomina zachowanie waluty republiki bananowej. Niecały rok temu za euro trzeba było płacić około 4,2 liry (mniej więcej tyle samo co za euro wyrażone w złotym). W marcu przekroczona została granica 4,70 liry. Pod koniec maja sforsowana został poziom 5,50, a na początku tego tygodnia 6,00. Dziś natomiast w kulminacyjnym momencie przeceny została osiągnięta wartość 7,20. W niecały rok więc euro wyrażone w lirze zdrożało 70 proc.
A co na to lokalne władze?
Tureckie społeczeństwo prawdopodobnie jest nie tylko zszokowane spadającą wartością lokalnej waluty. Nie mniejszym zaskoczeniem jest fakt, że bardzo aktywne wcześniej władze w ograniczony sposób wypowiadają się na tematy gospodarcze.
Prezydent Erdogan przez ostatnie miesiące wielokrotnie nawoływał, żeby społeczeństwo sprzedawało dolary. Gdyby jednak ludzie to zrobili, ich obecny majątek byłyby o kilkadziesiąt procent mniejszy.
Dziś natomiast podczas wystąpienia w swojej rodzinnej prowincji (Rize) prezydent Turcji miał powiedzieć „Nie zapominajcie tego: jeśli oni będą mieli dolary, my mamy naszych ludzi, nasze prawa, naszego Allaha” - pisała agencja informacyjna Bloomberg, powołując się na cytaty publikowane przez państwowe media.
Smutny koniec
Poza historycznymi zmianami kursu liry wydarzenia w Turcji mają smutny wymiar społeczny. Ten kraj był na drodze do dalszego umacniania swojej pozycji na rynku krajów gospodarek rozwijających się. Na tym pozytywnym trendzie pojawiały się jednak rysy od kilku lat, a obecnie te rysy przeradzają się w prawdziwy kryzys, który może skończyć się fatalną dla gospodarstw domowych stagflacją (stagnacją gospodarczą oraz wysoką inflacją) lub głęboką recesją.
Będzie także niezwykle trudno odbudować zaufanie do kraju, nawet jeżeli zostaną zainicjowane odpowiednie reformy (np. przy hipotetycznym wsparciu Międzynarodowego Funduszu Walutowego). Koszty tych wszystkich negatywnych wydarzeń poniosą Turcy, którzy przez lata będą płacić za niekontrolowany rozrost inwestycji publicznych, silną stymulację kredytową oraz utratę realnej konkurencyjności całej gospodarki.