Obniżanie stóp procentowych może bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Zmiany cen i stopa procentowa NBP / Dziennik Gazeta Prawna
Ekonomiści będą uważnie wczytywać się w dzisiejszy komunikat po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej. Najważniejsze pytanie: jak RPP ustosunkuje się w nim do ostatnich danych o zaskakująco niskiej inflacji i jak mocno wybrzmi gołębi ton.
Gołębie o obniżce
W ciągu kilku tygodni rynek przestał wierzyć w podwyżki stóp w 2018 r. To zasługa Adama Glapińskiego, prezesa NBP, który już miesiąc temu powiedział, że jego zdaniem podwyżka w 2018 r. jest nieprawdopodobna, a jeśli miałaby nastąpić w 2019 r., to pod koniec roku. Inny członek rady, Jerzy Żyżyński, zadeklarował, że zgadza się z prezesem, choć – jak zaznaczył w rozmowie z agencją Reuters – nie wyklucza, że kolejnym ruchem mogłaby być obniżka stóp.
Pod koniec marca Eryk Łon z RPP dodał od siebie, że może grozić nam powrót deflacji, co skłoniłoby RPP do obniżek stóp. – Skutek jest taki, że rynek nie wycenia żadnych podwyżek stóp w perspektywie najbliższych 12 miesięcy i widzi 60 proc. szans na taką decyzję rady za 15 miesięcy. To wyraźna zmiana oczekiwań, jeszcze w lutym inwestorzy wyceniali w kontraktach terminowych FRA podwyżkę w ciągu roku o 25 pkt bazowych i prawie 50-punktową w ciągu 15 miesięcy – mówi Marcin Sulewski, ekonomista BZ WBK.
Czym jest kontrakt FRA? To instrument, który pozwala inwestorom założyć, ile wyniosą stopy procentowe na rynku za określony czas – np. trzymiesięczny WIBOR za dziewięć miesięcy, czyli pod koniec tego roku. Według takich wycen miałby on wynieść 1,73 proc., czyli prawie dokładnie tyle, ile obecnie. A jeszcze na początku marca rynek obstawiał, że WIBOR będzie wynosił 1,85 proc. A jego wzrost miał być spowodowany zaostrzeniem polityki pieniężnej. Bo według wielu ekonomistów na pierwszą podwyżkę stóp procentowych bank centralny miał się zdecydować w IV kwartale tego roku.
Inflacja pod kontrolą
Gołębie wypowiedzi rady, które zmusiły ekspertów do weryfikacji prognoz, wynikają z danych o inflacji – najpierw lutowej, publikowanej w marcu, i opublikowanej na początku kwietnia marcowej. Potwierdzają one, że nie ma presji na wzrost cen i wszystko wskazuje, że nie będzie przez cały ten rok. W marcu wskaźnik cen konsumenckich obniżył się do zaledwie 1,3 proc. r./r. z 1,4 proc. miesiąc wcześniej. Zdaniem ekonomistów inflacja średnio w roku może ukształtować się na poziomie 1,4–1,5 proc. Co ciekawe, dołuje też inflacja bazowa, czyli ta po wyłączeniu cen żywności i energii, które są bardziej zmienne, a władze monetarne nie mają wpływu na ich kształtowanie. Ekonomiści szacują, że ten wskaźnik mógł w marcu wynieść zaledwie ok. 0,6 proc.
– Spadek inflacji bazowej w sytuacji silnego wzrostu gospodarczego oraz rosnącej presji płacowej to zaskakująca mieszanka, nawet biorąc pod uwagą relatywnie silnego złotego – zwraca uwagę Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego. Jego zdaniem niski odczyt możemy zawdzięczać zmianie na liście leków refundowanych i przeszacowaniu koszyka inflacyjnego przez GUS.
– Z oczywistych względów tegoroczne zbiory w rolnictwie oraz zmiany cen ropy naftowej mogą wpłynąć na wskaźnik inflacji w kolejnych miesiącach, ale przyjmując nasz podstawowy scenariusz, spodziewamy się, że inflacja w najbliższych miesiącach wzrośnie do poziomu ok. 1,9 proc., a na koniec roku ponownie obniży się do ok. 1,4 proc. – uważa Kalisz.
Nie dolewać benzyny
Eksperci, wczytując się w dzisiejszy komunikat RPP, będą więc szukali potwierdzenia, na ile stanowisko niektórych członków rady, dopuszczające obniżanie stóp procentowych, może liczyć na poparcie pozostałych. Według nich rada jednak nie zdecyduje się na taki krok. Przede wszystkim dlatego, że gospodarka szybko się rozwija, nie ma więc potrzeby dolewania benzyny do tego ognia w postaci niższych kosztów kredytu. Tym bardziej że ogień niekoniecznie wzmógłby się tam, gdzie chciałaby tego rada.
– Badania firm, w tym te robione przez NBP, wskazują, że dostępność kredytu dla przedsiębiorstw jest bardzo wysoka. I samo obniżenie stopy procentowej z 1,5 proc. na 1,25 proc. nie spowoduje, że firmy rzucą się do inwestowania. Są inne czynniki, które ich powstrzymują przed wykorzystywaniem nawet własnych zasobów, którymi mogłyby takie inwestycje sfinansować – mówi Marcin Mrowiec, główny ekonomista Banku Pekao SA.
Jego zdaniem obniżenie stóp mogłoby bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Choćby w ten sposób, że nasiliłby się odpływ pieniędzy z depozytów do innych form lokowania kapitału – np. w nieruchomości.
– Rynek nieruchomości jest wrażliwy na zmiany stóp, bo kredyty hipoteczne są długoterminowe, a większość z ich oprocentowana według zmiennej stopy procentowej – zwraca uwagę ekonomista. Dodaje, że gospodarstwa domowe zaciągające dziś kredyty są przekonane, że niskie oprocentowanie to pewnik. Gdyby stopy spadły jeszcze bardziej, popyt mógłby się zwiększyć, co przełożyłoby się na wzrost cen mieszkań i balon spekulacyjny mógłby zacząć pęcznieć. Przebiłaby go pierwsza podwyżka stóp wywołana wzrostem inflacji. To wpędziłoby w kłopoty nie tylko kredytobiorców, ale również sektor finansowy.
W kilka tygodni rynek przestał wierzyć w podwyżki stóp w 2018 r.