Państwa Unii Europejskiej oraz sama UE przeznaczyły dotychczas ok. 108 mld euro na wsparcie finansowe i wojskowe Ukrainy. Europosłowie chcą jednak ustrukturyzowania tego wsparcia na poziomie stałej daniny ze strony państw UE. O przeznaczeniu 0,25 proc. PKB każdego kraju dla walczącego z rosyjską agresją Kijowa mówi się od początku roku.
Pomysł został podchwycony na inauguracyjnej sesji Parlamentu Europejskiego. Znajduje się również w niektórych dwustronnych umowach pomiędzy państwami NATO i UE a Ukrainą.
Niewiążące sugestie
Przyjęta tydzień temu rezolucja w sprawie potrzeby stałego wspierania Ukrainy przez UE to pierwsze tego typu stanowisko podjęte przez europosłów X kadencji. Na inauguracyjnym posiedzeniu opowiedziało się za nią 495 posłów, przeciwko było 137, a 47 wstrzymało się od głosu. Jak mówił nam jeden z jej inicjatorów – Andrzej Halicki – europosłowie chcieli dać wyraz solidarności z Ukrainą na inauguracyjnej sesji, a dokument podpisali wszyscy polscy europosłowie z wyjątkiem sześciu członków Konfederacji.
W rezolucji europosłowie wezwali państwa UE do zwiększenia wsparcia wojskowego dla Ukrainy „tak długo, jak będzie to konieczne i w każdej formie, jaka będzie potrzebna” i ponownie wyrazili stanowisko, zgodnie z którym państwa członkowskie oraz sojusznicy z NATO powinni zarówno indywidualnie, jak i wspólnie zadeklarować przeznaczenie co najmniej 0,25 proc. PKB rocznie na pomoc Ukrainie.
Przy okazji europosłowie przypomnieli, że ponad 6 mld euro wciąż jest blokowane przez Węgry, które nie chcą zgodzić się na kolejną transzę refinansowania zakupów zbrojeniowych na rzecz Kijowa. Dynamika rozmów o wsparciu Ukrainy w UE nie jest zbyt wielka w tym roku, a Parlament Europejski mimo podejmowania kolejnych inicjatyw, nie ma w tej kwestii niemal żadnych kompetencji.
Ubiegłotygodniowa rezolucja jest w dużej mierze powtórzeniem odezwy z końca lutego i podobnie jak tamta również pozostaje prawnie niewiążąca. Pięć miesięcy temu PE przyjął analogiczny wspólny projekt, który również został szeroko poparty przez 451 posłów przy sprzeciwie 46 i wstrzymaniu się od głosu przez 49. O ile poparcie dla Kijowa w PE X kadencji jest na podobnym poziomie, o tyle zdecydowanie więcej europosłów, którzy rozpoczęli pracę w ubiegłym tygodniu, jest wsparciu w tej formie przeciwnych.
Dokument z końca lutego był w dużej mierze odpowiedzią na brak realnej oferty dla Ukrainy ze strony UE w drugą rocznicę wybuchu wojny na pełną skalę. Bruksela przygotowała wówczas niezbyt efektowny pakiet sankcji, z kolei europosłowie rezolucję. Pieniądze to jednak w tej kwestii domena państw członkowskich i bez jednomyślnej zgody jest wątpliwe, żeby wsparcie to zostało w najbliższym czasie znacząco zwiększone. – Zjednoczony Zachód jest 25 razy silniejszy niż Rosja. UE ma siłę gospodarczą, aby wesprzeć Ukrainę w wygraniu wojny, ale nadal to się nie dzieje – mówił w lutym występujący w imieniu Europejskiej Partii Ludowej litewski poseł i były premier tego kraju Andrius Kubilius. Wspierali go w tym zarówno Sven Mikser z frakcji socjalistów, jak i przedstawiciele innych grup, w tym liberałów, Zielonych i Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Przeciwni byli tylko europosłowie skrajnej lewicy oraz skrajnej prawicy z Tożsamości i Demokracji.
Pionierzy z Estonii
W ubiegłym roku Rosja przeznaczyła na wojnę ok. 100 mld euro, podczas gdy Ukraina dysponowała ok. 80 mld euro na obronność. W proporcjach te różnice widoczne są jeszcze bardziej – o ile dla Kremla wydatek ten stanowił prawie 6 proc. PKB, o tyle dla Ukrainy to już niemal 25 proc. W tym czasie wsparcie ze strony państw UE wyniosło zaledwie 0,075 proc. PKB, a ze strony Stanów Zjednoczonych ok. 0,1 proc. PKB. Pomysł znacznego podniesienia tych nakładów i ich ustrukturyzowania nie wyszedł jednak bezpośrednio od europosłów.
Jako pierwsza na początku roku takie kroki podjęła Estonia, której premier Kaja Kallas – jeśli uzyska zgodę europarlamentu – będzie pełnić od jesieni pięcioletnią kadencję szefowej unijnej dyplomacji. Tallin zadeklarował w styczniu tego roku, że przez najbliższe cztery lata będzie wspierał militarnie Ukrainę równowartością 0,25 proc. swojego PKB. Do momentu pojawienia się tego pomysłu Estonia przekazała pomoc militarną na rzecz Kijowa wartą prawie 0,5 mld euro, co przekłada się na 1,5 proc. PKB kraju. Celem – jak mówiła wówczas Kallas – jest zachęcenie innych europejskich stolic do zwiększenia swoich nakładów, choć na razie trudno mówić o kolejce chętnych.
W kwietniu na podobny krok zdecydowała się Łotwa podczas finalizowania gwarancji bezpieczeństwa z Ukrainą na szczycie Inicjatywy Trójmorza. Deklarację o ustrukturyzowaniu wydatków na pomoc wojskową dla Kijowa podpisał prezydent Edgars Rinkēvičs i dotyczą one nie czterech, jak w przypadku Estonii, a trzech lat. W tym roku łotewska kontrybucja (pochodząca z budżetu resortu obrony narodowej) wyniesie ok. 112 mln euro.
Litwa rozważa przeznaczenie podobnej kwoty, ale nie podjęła dotychczas takiej deklaracji, podobnie jak Polska. W parlamencie brytyjskim podjęta została próba złożenia petycji w tej sprawie, jednak udało się uzbierać jedynie niecałe 2,2 tys. spośród 10 tys. wymaganych podpisów, a inicjatywę wstrzymało zorganizowanie przedterminowych wyborów w kraju. Pomysł próbuje forsować również Europejska Partia Ludowa, która jest współautorem i głównym inicjatorem obu wspomnianych rezolucji – tej z lutego oraz z lipca br. Obie pozostają jednak niewiążącymi prawnie dokumentami, a z Brukseli nie słychać na razie pomysłów, żeby te sugestie stały się realnymi planami dla UE. Potencjalnie jednak idea może zostać podchwycona przez jej autorkę – Kaję Kallas – gdy ta formalnie rozpocznie urzędowanie jesienią tego roku, kierując unijną dyplomacją. ©℗