Stopy procentowe banku centralnego zeszły w minionych dwóch–trzech latach pod – jak to się kiedyś mówiło – strzechy. I choć strzechami już naszych domostw od dawna nie kryjemy, o cenie pieniądza kredytowego w gospodarce narodowej (bo tym są w istocie stopy) – idę o zakład – ostro debatowano przy niejednym polskim stole. Ale trudno się dziwić. W końcu stopa procentowa urosła z 0,1 proc. (jesień 2021 r.) do 6,75 proc. (jesień 2022 r.). W innych krajach bywało w tym czasie nie mniej ciekawie.
Oczywiście wysokość stopy procentowej banku centralnego jest i będzie decyzją polityczną. I bardzo dobrze. Jeszcze tego nam tylko brakowało, żeby jakiś niedobitek neoliberalizmu wrócił z argumentem, że tę „cenę” też winna wyznaczać niewidzialna ręka rynku. Albo – mówiąc językiem współczesnym – sztuczna inteligencja, która wie lepiej. Co to, to nie. Ekonomistom trudno się jednak pogodzić z tym, że polityka monetarna to także polityka. W efekcie od lat nie ustają w wysiłkach zmierzających do wyznaczenia naturalnej stopy procentowej. Oznaczanej w literaturze przedmiotu za pomocą znaczka r* (czytaj: r z gwiazdką).
Cóż to takiego? By rzec najprościej: naturalna stopa procentowa to taki poziom krótkoterminowego kosztu kredytu w gospodarce, który gwarantuje pełną stabilność systemu pożyczkowego, optymalny poziom produkcji, inwestycji oraz inflacji. Wiem – już w samej definicji jest tyle założeń, że sprawa komplikuje się z chwilą, gdy tylko zaczynamy się nad nią w ogóle zastanawiać. Nie przeszkadza to jednak ekonomistom poszukiwać „r z gwiazdką”. Jeden z badaczy nazwał ją nawet „Gwiazdą Polarną polityki monetarnej” naszych czasów. Trzeba przyznać, że zgrabnie i poetycko.
Gdy przychodzi do wyliczeń, to tak zgrabnie już nie jest. Choćby tylko w ostatnich latach próby wyznaczenia r* podejmowali się tacy badacze jak Holston, Laubach i Williams (ich modele nazywają się odpowiednio LW i HLW, w zależności od konfiguracji), a potem także Lubik i Matthes, Hördahl i Tristani czy wreszcie Obstfeld. Wyliczeń takich było nie tylko dużo. Sęk w tym, że także były one ze sobą sprzeczne. Dość powiedzieć, że różnice w pomiarach wynosiły nawet do kilku punktów procentowych. I tak np. HLW szacowali, że r* dwie dekady temu wynosiła dla strefy euro ok. 2 proc. W tym samym czasie – zdaniem Matthesa i Lubika – sięgała -0,2 proc. Z kolei w czasie pandemii Lubik i Matthes widzieli ją na poziomie 2 proc., zaś Hördahl i Tristani w okolicach 0,5 proc.
Ostatnio ekonomiści związani z Bankiem Rozrachunków Międzynarodowych (pod kierunkiem Borisa Hofmanna) postanowili kompleksowo zająć się „Gwiazdą Polarną”.
Wedle ich analizy trend spadkowy r* w minionych dwóch dekadach jest dobrze widoczny. Jest on zasadniczo spójny z tendencją do tanienia pieniądza kredytowego we współczesnym świecie. Ten trend zawracają oczywiście wybuch pandemii, wojna w Ukrainie i związane z tym inflacyjne rekordy z lat 2021–2023. Wzrost naturalnej stopy procentowej nie jest jednak tak duży, jak życzyliby sobie monetarni puryści. Dziś naturalna stopa dla gospodarek rozwiniętych (średnia ze wszystkich dostępnych badań) oscyluje wokół zera. Co oznacza, że faktyczne stopy w Eurolandzie czy USA są zdecydowanie zbyt wysokie. Przynajmniej wedle obliczeń poszukiwaczy „Gwiazdy Polarnej” współczesnej polityki monetarnej. ©Ⓟ