Amerykańska dominacja gospodarcza jest tłumaczona nieziemskim przywilejem (exorbitant privilege) – tym, że po II wojnie światowej dolar stał się globalną walutą rezerwową. I wciąż nią pozostaje, bo buńczuczne zapowiedzi „dedolaryzacji” to tylko domena publicystycznych fantazji. Ten nieziemski przywilej USA zwykło się uważać za coś w dziejach świata absolutnie wyjątkowego. Czy tak faktycznie jest?

Nowa praca ekonomistów Nuna Palmy (Uniwersytet Manchesterski) i Andre Silvy (portugalska Nova School of Business and Economics) pokazuje, że uprzywilejowanie dolara to ledwie namiastka tego, co kiedyś miało miejsce w dziejach świata. Chodzi o kruszcową dominację, którą przyniosły Europie wielkie odkrycia geograficzne.

Kolumb i inni płynęli na zachód po to, by znaleźć krótszą drogę do Indii. Czyli do Azji, bo przecież chodziło także o Chiny. Europa chciała z nimi handlować, bo tamtejsze surowce i dobra były w Starym Świecie rozchwytywane. I ta misja się Kolumbowi – generalnie rzecz biorąc – udała. Do końca XV w. transport lądem towarów na trasie Chiny–Europa–Chiny trwał około trzech lat. W następnym stuleciu – po otwarciu drogi morskiej – pokonanie tej samej trasy zajmowało już tylko kilka miesięcy.

Ale Kolumb i jego następcy po drodze odkryli coś jeszcze. Najpierw archipelag wysp, a potem dwa wielkie kontynenty. A tam złoto. Warto zrozumieć skalę tego zjawiska. Jeżeli w 1500 r. wolumen złota dostępnego w Europie wynosił 100 (chodzi o skalę dla porównania), to już 100 lat później wzrósł do 300. W 1700 r. (kolejne 100 lat później) już do 630. A w 1800 r. – po trzech wiekach kolonializmu – ilość złota wzrosła w Europie do 1,2 tys.

Dodajmy do tego, że złoto było wówczas surowcem dalece ważniejszym niż dziś. W Europie nie było przecież powszechnego systemu pieniądza fiducjarnego – opartego na wierze w suwerennego i silnego emitenta. Ówczesny pieniądz siłę zawdzięczał jedynie złotu. W efekcie tak nagłe zwiększenie zasobów tego kruszcu w europejskiej gospodarce w epoce wielkich odkryć geograficznych zadziałało tak, jak dzisiejszy nieziemski przywilej dolara. Oto Zachód dysponował teraz supermocną walutą. W efekcie mógł kupić od reszty świata wszystko.

I tak się działo. W wyniku wielkich odkryć geograficznych handel Europy z Azją uległ niesamowitej intensyfikacji. W ciągu pierwszych 100 lat (1500–1600) import towarów z Azji uległ 20-krotnemu wzrostowi. Zaś po azjatyckiej stronie nastąpiła olbrzymia akumulacja ściągniętego z Europy złota. Bilans relacji handlowych z punktu widzenia Starego Świata był na olbrzymim minusie. I co? I nic. Kolejne stulecia nie okazały się czasem Azji. Przeciwnie, to Europa wzięła pod but tamtejsze prastare mocarstwa. Czyniąc z nich swoje kolonie.

Oczywiście ani Palma, ani Silva nie twierdzą, że w XXI w., XXII w. albo XXIII w. będzie podobnie. Ich praca stanowi jednak ciekawy wyjątek w natłoku doniesień o tym, że Zachód w zasadzie już się skończył. ©Ⓟ